Otwarty wczoraj oficjalnie Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie ma być zdaniem niemieckiego ministra kultury Bernda Neumanna “jeszcze bardziej polityczny”. W swoich werdyktach tutejsze jury nigdy nie stroni od spraw trudnych, choć jednocześnie Berlinale pozostaje ultrademokratyczne – to festiwal z największą publicznością na świecie.
Ponad 300 tys. sprzedanych biletów czyni z lutowego wydarzenia filmowego w Niemczech najpopularniejszy festiwal wśród widzów. Dla porównania, Warszawski Festiwal Filmowy odnotował w 2011 r. sprzedaż na poziomie 101 tys. biletów, zaś Cannes w ogóle rezygnuje z udstępniania pokazów publiczności. Podczas 60. edycji Berlinale, dwa lata temu, zainaugurowano projekt “Berlinale goes Kiez”, który wprowadzał wybrane filmy do kin w całym mieście (“kiez” to tamtejsze określenie dzielnicy) – od eleganckiego podmiejskiego Poczdamu, przez wschodnie Weißensee, po pełne etnicznych mniejszości Neukölln. Dzięki temu gestowi emocje towarzyszące najciekawszym filmowym premierom rozlewają się daleko poza plac Poczdamski, grupujący najwięcej festiwalowych kin i pozostający centrum wydarzeń. Przy tak dużym otwarciu na lokalną publiczność, Berlinale pozostaje jednak festiwalem bardzo politycznym i skupionym na problemach o znaczeniu globalnym.
Podczas wczorajszej inauguracji dyrektor Dieter Kosslick zapowiadał,
że w tegorocznym programie znajdzie się wiele filmów poświęconych “arabskiej wiośnie” i przypomniał, że właśnie mija rok od momentu, gdy Hosni Mubarak ustąpił z urzędu. Jak podaje PAP, wiodącym motywem Berlinale 2012 mają być przełomy – polityczne, ale i osobiste. Minister Neumann dodawał wczoraj, że "z Berlinale, najbardziej liberalnego festiwalu filmowego na świecie, powinien popłynąć sygnał, że demokracja potrzebuje kultury, a kultura potrzebuje wolności". W tym konteśkcie nie dziwi wybór filmu otwarcia “Les adieux à la Reine” (fr. Pożegnanie królowej) w reżyserii Benoît Jacquota, relacjonujący ostatnie godziny królowej Marii Antoniny z perspektywy jej podręcznej.
– Berlinale wybrało sobie taki klucz doboru filmów – komentuje dla nas politykę festiwalu Bartłomiej Pulcyn, kurator Konkursu Krótkometrażowego na Warszawskim Festiwalu Filmowym. – Festiwal chce mieć jasny przekaz i focus – jak np. festiwal w Rotterdamie, znany z tego, że koncentruje się na małych, egzotycznych kinematografiach. Od jakichś trzech lat Berlin przestał ścigać się z Cannes i skupił – przynajmniej w konkursie – właśnie na filmach zaangażowanych, politycznych – dodaje. Pozostałe sekcje, takie jak Panorama, też mają wyrazisty charakter – to stąd rekrutuje się większość obrazów walczących o Teddy Award – nagrodę przyznawaną dla najlepszego filmu queer/LGBT na festiwalu.
Berlinale szczyci się też tym, że wielu twórców, którzy w stolicy Niemiec odnotowali pierwsze globalne sukcesy, pozostaje wiernych “swojemu festiwalowi”, chociaż premierowe pokazy chcą organizować ich filmom tak prestiżowe miejsca jak Cannes. Tak było się np. z Asgharem Farhadim, którego “Rozstanie” zmierzy się w końcu lutego z “W ciemności” Agnieszki Holland w oscarowym biegu o tytuł najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Obraz Farhadiego
otrzymał w zeszłym roku główną nagrodę festiwalu, zaś debiutanckie “Co wiesz o Elly” wyjechało z Berlina w 2009 ze Srebrnym Niedźwiedziem. Teraz irański reżyser zasiada w jury konkursu, gdzie oceniać będzie m.in. “White Deer Plane” Wanga Quan'ana o upadku cesarskich Chin, najnowszy obraz Christiana Petzolda pt. “Barbara” o kobiecie szykanowanej w NRD z powodu próby przenosin do Niemiec Zachodnich, “Captive” Brillante Mendozy, odtwarzający historyczne okoliczności porwania turystów i misjonarzy w filipińskiej dżungli przez muzułmańskich terrorystów czy “Just the Wind” Bence'a Fliegaufa poświęcony morderstwie romskiej rodziny w węgierskiej wiosce. Już 18 lutego przekonamy się, czy jury pod przewodnictwem Mike'a Leigh odkryje dla nas kolejnego Farhadiego, Jasmilę Zbanić (Złoty Niedźwiedź za “Grbavicę” w 2006 r.) czy Fatiha Akina (“Głową w mur”, 2004 r.).