– Nie chce mi się żyć. Jestem coraz bardziej samotny – mówi dziś Przemysław Chrzanowski, którego historia zainspirowała twórców "Chce się żyć". Jego matka oskarża filmowców, że od reżysera dostała "na waciki", a film jest nastawiony na robienie kasy. – Jestem bardzo niemile zaskoczony – mówi w rozmowie z naTemat Maciej Pieprzyca, reżyser filmu.
Przemysław Chrzanowski był jedną z niepełnosprawnych osób, które stały się inspiracją dla twórców filmu "Chce się żyć". Dwa tygodnie po premierze, w mediach pojawiła się informacja, że Przemek i jego mama nie zostali na nią zaproszeni, a filmowcy zapomnieli o bohaterze. – Filmowcy obiecali Przemkowi pomoc finansową. Oczywiście niczego nie dostał – mówi Zofia Matera w rozmowie z "Super Expressem".
Główne zarzuty zostały skierowane pod adresem reżysera filmu - Macieja Pieprzycy. W rozmowie naTemat odpowiada on, że bilety zostały wysłane, a Pani Zofia otrzymała od filmowców zapłatę.
Przemek i jego mama czują się oszukani. A jak pan się teraz czuje?
Maciej Pieprzyca: Jest mi przykro, że taka sytuacja ma miejsce. Rozmawiałem z mamą Przemka, bo to głównie ona odpowiadała za wszystko, zarówno przed premierą jak i po niej. Ani razu podczas tych rozmów nie zgłaszała jakichkolwiek pretensji. Zarówno pod moim adresem, producenta jak i ogólnie pod adresem filmu.
Co mówiła pani Zofia po premierze?
Mówiła tylko, że film jej się podobał i że Przemkowi również. Jestem dziś kompletnie zaskoczony, że dowiaduję się dziś z "Super Expressu", który do mnie zadzwonił, że pani Zofia ma jakieś pretensje do nas. Nigdy nie usłyszałem od niej nawet słowa na ten temat, że cokolwiek im obiecałem. Jestem bardzo niemile zaskoczony.
Jak wyglądała sytuacja z zaproszeniem Przemka i jego mamy na premierę filmu? Czy naprawdę go nie otrzymali?
Poszło siedem podwójnych zaproszeń na premierę i dostarczyliśmy je do ośrodka. Zrobił to producent, a to były oficjalne zaproszenia, imienne - dla Przemka i jego mamy. Pani Zofia jest osobą bardzo przekorną. Być może istnieją trudne relacje między nią, a ośrodkiem. Ona nie przyjęła tego zaproszenia. Wiemy jednak, że Przemkowi bardzo zależało, aby być na premierze. Jego mamie mogło być głupio prosić dyrektor ośrodka o to zaproszenie, którego wcześniej odmówiła.
Wolała zadzwonić do pana?
Tak, zadzwoniła do mnie. Przyjechałem do niej tego samego dnia i dałem jej moje prywatne zaproszenie. Nie było zatem tak jak ona mówi, że filmowcy o niej zapomnieli i musiała się upominać. Nie, ona dostała zaproszenie, ale go nie przyjęła. Mówiłem to wszystko w rozmowie z "Super Expressem", ale wykorzystali tylko fragment mojej wypowiedzi. To periodyk, któremu zależy na sensacji. Jak jest dobrze, to nie jest dobrze dla nich więc wzięli tylko połowę wypowiedzi.
Proszę mi powiedzieć, jak mógłbym zapomnieć o Przemku! Albo o Sebastianie, czy Szymonie, czyli osobach, które były inspiracją dla postaci Mateusza (imię bohatera filmu "Chce się żyć"). Jest to dla mnie naprawdę dziwaczna sytuacja. Tak jak to, że naobiecywałem coś Przemkowi, że jego los się odmieni...
Niczego pan nie obiecywał?
Wie pan co... Opiekunem prawnym Przemka jest jego mama. Jeśli ona uważa, że w tym ośrodku jest mu źle, to mogła go przenieść do innego ośrodka lub wziąć go do domu. Przemek jest tam od ósmego roku życia, czyli inaczej niż w moim filmie, który jest tylko inspirowany jego życiem. Przez kilkanaście lat było wszystko w porządku i nagle jest źle...
Ja robiłem film fabularny, a nie reportaż interwencyjny. Jak ja mogłem cokolwiek obiecać? Co najwyżej to, że zrobię dobry film na trudny temat. To nie jest żaden samograj, to nie jest film komercyjny. Jak można mówić komercyjnie o niepełnosprawności? Mówiłem tylko, że jak ten film się uda, to ludzie będą rozmawiali o tym problemie.
To nie jest historia Przemka Chrzanowskiego. To film inspirowany losami Przemka. Z jego biografii wziąłem ważny fakt, że on się urodził jako niepełnosprawny fizycznie, ale pełnosprawny intelektualnie i że ma problem z komunikacją ze światem zewnętrznym. Że Przemek nie jest rośliną. Trzeba pamiętać, że filmowy Mateusz to postać fikcyjna, inspirowana losami Przemka, Szymona, Sebastiana...
Skąd pańskim zdaniem ta zmiana tony w wypowiedziach mamy Przemka?
To tak jak w tym powiedzeniu, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wszystko było w porządku jeszcze dwa tygodnie temu. Film fabularny powstaje długi czas i nigdy nie było żadnych problemów. Nie podejrzewam Przemka, bo on znajduje się pod silnym wpływem swojej mamy. Myślę że to pani Zofia jest pod czyimś wpływem. Wie pan, ja pojawiam się w telewizji, ludzie robią ze mną wywiady i może się niektórym wydawać, że my zarabiamy jakieś ogromne pieniądze na tej historii, które również im się należą. To dziwaczna sytuacja.
Wszystko było transparentne. Mówiliśmy od samego początku, że przygotowuję film fabularny a nie dokumentalny i że zbieram materiał.
Ludzie mówią dziś, że "tak to jest z filmowcami". Zarzucają, że pana środowisko wykorzystuje łzawe historie, a później porzuca swoich bohaterów.
Niestety, jeśli chodzi o opinię publiczną, odbiór zawsze jest taki, że ludzie staną po stronie matki niepełnosprawnego dziecka a nie filmowców, którzy są tymi "złymi".
Czy pani Zofia i Przemek otrzymali jakiekolwiek pieniądze od was?
Producent filmu zawarł umowę z panią Zofią, że Przemek będzie mógł pokazać się w filmie, bo bardzo mu na tym zależało i o to prosił. Mamie Zofii też na tym zależało. Wybrałem taką opcję, że Przemek będzie mógł pokazać się z aktorem na końcu filmu przez 50 sekund.
Producent zawarł również umowę na wykorzystanie elementów biografii Przemka. Ona otrzymała za to pieniądze i to nie było 500 złotych, tylko kilka tysięcy. To miały być środki, które miały sfinansować zakup komputera lub cokolwiek będą chcieli.
Czyli była umowa i zapłata.
Oczywiście, ja mam tę umowę i mogę ją pokazać. Nie kręciłem nic zza krzaka, czy też ukrytą kamerą. To jest film fabularny a ja nie obiecywałem gruszek na wierzbie. Jestem reżyserem filmowym...
Na jaki finał sprawy pan liczy?
Wierzę w to, że zrozumieją... Przemek jest naprawdę świetnym chłopakiem. Być może ktoś podszeptuje niedobrze jego matce. Pani Zofia mnie zna i ma do mnie numer telefonu. Jeśli miała do mnie pretensje, mogła zadzwonić i się ze mną spotkać. Zadzwoniła dziennikarka z "Super Expressu" i mówiła mi jakieś przykre rzeczy. Stąd dowiedziałem się wczoraj, że jest jakaś "afera".
Jak ktoś ma do mnie pretensje, że zrobiłem dobry film, który dostaje nagrody i mówi się o nim. Pierwszy artykuł o Przemku powstał w 2001 roku i do teraz ta historia była totalnie zapomniana. Nikt nie mówił o Przemku, nikt się nim nie interesował, również dziennikarze. Dopiero teraz, gdy zrobiłem film który ludzie przeżywają i o nim mówią zrobiła się sensacja.
To "Super Express" pierwszy napisał artykuł o Przemku. Dlaczego oni nie zainteresowali się jego losem? Jak są teraz tacy "sprawiedliwi"... A teraz wszyscy mają pretensję do filmowców.