Internet oferuje wygodny i prawie natychmiastowy dostęp do każdej informacji. Sęk w tym, że sporej części z nich nikt nigdy nie zweryfikował. Krótka historia sieci jest przecież pełna zarówno karykaturalnych pomyłek, jak i starannie zaprojektowanych mistyfikacji. Zwykle pozostają niezauważone, ale czasem ich ofiarą padają całe społeczeństwa. Tak jak w przypadku Henryka Batuty, w którego istnienie uwierzyła rzesza ludzi. A przypadki można mnożyć: zachodnie media po śmierci znanego kompozytora cytowały jego rzekome wypowiedzi, których autorem w rzeczywistości był... młody student.
Opowieść o internetowych mistyfikacjach należy zacząć od przytoczenia historii Henryka Batuty. Wikipedia przez piętnaście miesięcy (od listopada 2004 do stycznia 2006 roku) informowała, że Batuta, a właściwie urodzony w Odessie Izaak Apfelbaum, był polskim komunistą i działaczem międzynarodowego ruchu robotniczego. Miał on organizować "zabójstwa tajnych współpracowników policji politycznej, których wykonawcą był m.in. Wacław Komar".
Batuta był też więźniem Berezy Kartuskiej, uczestnikiem wojny domowej w Hiszpanii, założycielem Związku Patriotów Polskich i majorem Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego - twierdziła encyklopedia. Autorzy hasła usłużnie informowali, że o postaci Batuty wspominał w swojej twórczości Ernest Hemingway (tak, dzwon bił właśnie Batucie), i że imieniem zasłużonego dla Partii działacza nazwano w Polsce Ludowej jedną z warszawskich ulic (w rzeczywistości nazwa ulicy Batuty jest związana z muzyką). Aby uwiarygodnić istnienie zagorzałego komunisty, "Armia Batuty" zmodyfikowała też treść siedemnastu artykułów pokrewnych, umieszczając w nich podlinkowane nazwisko fikcyjnej postaci.
Informacja o Henryku Batucie szybko się rozprzestrzeniła. Jego nazwisko zaczęło pojawiać się na stronach poświęconych historii Polski, literaturze, Żydom i komunizmowi. O Batucie pisano na forach internetowych. Do dziś nie wiadomo, jak wiele z tych wzmianek rzeczywiście opierało się na fałszywym haśle w Wikipedii, a ile stanowiło tylko kolejny element prowokacji.
9 lutego 2006 roku Konrad Godlewski z "Gazety Wyborczej" napisał, że mistyfikacji dokonała "Armia Batuty": anonimowa grupa osób, w której skład mieli wchodzić państwowi urzędnicy i pracownicy naukowi. Ich celem było ponoć wykazanie, że ludzie korzystają z informacji zamieszczonych w sieci w sposób zupełnie bezrefleksyjny. Historią Batuty zainteresowały się także media zagraniczne: 12 lutego o Batucie napisał "The Observer", a 14 lutego "The Independent".
W obcojęzycznych wydaniach Wikipedii zdarzały się podobne wpadki. W 2005 roku John Siegenthaler, były asystent Roberta Kennedy'ego, odkrył, że artykuł o nim zawiera nieprawdziwe informacje, wśród których najbardziej niepokojącą była ta o rzekomym udziale Siegenthalera w zabójstwie Johna F. Kennedy'ego.
Na początku roku 2006 wyszło na jaw, że asystenci senatorów Kongresu Stanów Zjednoczonych mieli za zadanie zmieniać opublikowane w Wikipedii biografie swoich szefów, usuwając z nich niewygodne fakty. W tym kontekście "wandalizm" wikipedystów stwarza realne zagrożenie polityczne. Docenili je Amerykanie, którzy z uwagi na licznie podejmowane próby manipulacji treścią artykułów zablokowali na czas wyborów prezydenckich w 2004 roku dostęp do haseł opisujących obu kandydatów: Georga W. Busha i Johna Kerry'ego.
Niektórym wikiprowokatorom udało się zdyskredytować światowe media. Po śmierci francuskiego kompozytora Maurice'a Jarre'a opiniotwórcze pisma chętnie cytowały słowa muzyka: "Gdy umrę, w mej głowie zabrzmi ostatni walc, który tylko ja będę mógł usłyszeć". Zgrabne, prawda? Szkoda, że nieprawdziwe - autorem powyższej wypowiedzi nie był wcale nieżyjący muzyk znad Sekwany, ale irlandzki student, który w ramach eksperymentu zmodyfikował wpis o kompozytorze w Wikipedii. Udało mu się nabrać publicystów najbardziej elitarnych tytułów: o ostatnim walcu Jarre'a można było przeczytać między innymi na łamach brytyjskiego "Guardiana".
Ale wróćmy na polskie podwórko: w 2011 roku PAP - a za nią inne ogólnopolskie media - poinformowała, że Beata Kempa nie będzie ubiegać się o mandat w najbliższych wyborach parlamentarnych. Posłanka miała zawiadomić agencję o swojej decyzji drogą elektroniczną. Pracownikom PAP nie udało się z nią skontaktować osobiście, ale i tak zdecydowali się na publikację depeszy z cenną informacją.
Informacją, która okazała się najzupełniej w świecie nieprawdziwa. Mail, który na pierwszy rzut oka wyglądał na nadany z adresu beata.kempa@sejm.gov, w rzeczywistości pochodził z anonimowego źródła. Został wysłany za pośrednictwem czeskiej witryny emkei.cz, oferującej możliwość przesłania wiadomości z dowolnie wybranego adresu.
Popularność niektórych sieciowych mistyfikacji przerosła zapewne oczekiwania samych autorów. W 2000 roku absolwent Massachusetts Institute of Technology założył stronę internetową poświęconą arkanom hodowli "kotów bonsai". "Specjalna" technika hodowli miała polegać na zamykaniu młodych kotów w szklanych pojemnikach i faszerowaniu ich chemikaliami zmiękczającymi kości. Dzięki tym zabiegom rosnący kot miał po pewnym czasie przyjmować kształt pojemnika. Był to oczywiście żart, choć ewidentnie niezbyt dobry, bo w makabryczną hodowlę kotów bonsai uwierzyły rzesze internautów z całego świata. Odzew społeczny był tak duży, że sprawą brutalnego oprawcy kotów zainteresowało się nawet FBI.
Ze sposobu konsumpcji internetowych treści doskonale zdają sobie sprawę specjaliści public relations, którzy chętnie wykorzystują niechęć internautów do weryfikowania danych. W ostatnich dniach spore emocje budzi walka Wikipedii z "sockpuppets" (dosłownie: pacynka; w kontekście internetu określenie to oznacza osobę, która ma wiele tożsamości sieciowych i manipuluje nimi dla osiągnięcia konkretnych celów).
Wikimedia Foundation zablokowała już konta 250 użytkowników-pacynek, których podejrzewa się o aktywność niezgodną z regulaminem Wikipedii. Mówiąc wprost, użytkownicy ci prawdopodobnie pobierali pieniądze za tworzenie i modyfikowanie artykułów zgodnie z wolą klientów, zamieszczając na serwisach encyklopedii materiały promocyjne albo dyskredytujące konkurencję.
Inicjatywa walki z internetowymi "sockpuppets" jest niewątpliwie słuszna, ale nie sposób oprzeć się myśli, że to walka z wiatrakami.