Trzy podstawowe błędy polskiej edukacji, czyli dlaczego potrzebujemy rewolucji
Wojciech Dudziak
03 listopada 2013, 16:39·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 03 listopada 2013, 16:39
Jeśli chcemy zmienić szkoły i uczelnie - a nie tylko wciąż reformować - musimy dotrzeć do źródeł problemów. System edukacji zawiera w sobie trzy podstawowe błędy. Pierwszy występuje na całym świecie. Dwa kolejne są “autorskie” - typowe dla Polski. Ich naprawa wymaga zmiany podstawowych przekonań o kształceniu, finansowaniu i nadzorowaniu edukacji. A to wymaga pozytywnej rewolucji w myśleniu.
Reklama.
Błąd 1: Szkoła nie nadąża za rzeczywistością
Sir Ken Robinson, znany z zabawnych i trafnych wystąpień na temat szkolnictwa, twierdzi, że dziś każde państwo reformuje system edukacji. Model, na którym się opieramy, został ukształtowany w XIX wieku. W tym czasie świat się zmienił, ale szkoły nie zostały do tego dostosowane.
Pisała o tym Joanna Nikodemska z magazynu "Focus". Przywołała eksperyment z Uniwersytetu Kalifornijskiego, który dowiódł, że używanie internetu zmienia sposób działania mózgu: szybciej ocenia on informacje i podejmuje decyzje, dostrzega więcej szczegółów, wzrastają możliwości wykonywania wielu czynności jednocześnie.
“Dzieci są dziś przyzwyczajone do dużej ilości bodźców, tradycyjne lekcje są więc dla nich zbyt monotonne, zwłaszcza gdy prowadzą je posługujący się przestarzałym językiem nauczyciele, niedostrzegający możliwości, jakie nauce stwarza technologia” - pisze autorka. A przecież zmiany w technologii i pracy mózgu to nie jedyne zmiany, jakie zaszły w świecie!
Szkoły powinny bardziej skupiać się na rozwijaniu umiejętności wyszukiwania, przetwarzania i prezentowania informacji, zamiast pamięciowym ich przyswajaniu. Na nauczaniu rozwiązywania problemów, zamiast dawania gotowych rozwiązań. Na rozwijaniu umiejętności społecznych i pracy w zespole, zamiast ciągłego działania w pojedynkę. Na wspieraniu indywidualnej inicjatywy zamiast karania za podejmowanie ryzyka. Na rozwoju indywidualnych talentów uczniów, zamiast uczeniu wszystkich tego samego i w ten sam sposób… można wymieniać długo.
Sprawienie, by szkoła “nadążała za rzeczywistością” angażuje nawet najbardziej znanych. Jak fizyk Keeneth G. Wilson - noblista, dla którego życiowym powołaniem jest reforma systemu edukacji. Albo Bill Gates - dla jego Fundacji edukacja jest jednym z najważniejszych priorytetów.
Błąd 2: Finansowanie nie jest bodźcem do wysokiej jakości kształcenia
Podział publicznych pieniędzy przeznaczonych na edukację zbyt słabo zachęca do wysokiej jakości kształcenia. Kryteria przyznawania funduszy oparte są na miernikach ilościowych (jak liczba kadry czy studentów), zbyt słabo związanych z efektami nauczania. Mały związek między finansowaniem a jakością kształcenia w algorytmie finansowania polskich uczelni krytykował w swoim raporcie OECD, już w 2007 roku.
Brakuje pozytywnego sprzężenia zwrotnego. Gdyby sukces uczelni wprost zależał od tego, jak dobrze uczy, motywacja do tego byłaby ciągła i bardzo silna. Teraz sukces bardziej zależy od wpisania się w administracyjne kryteria przyznawania środków. W dodatku finansowanie zupełnie pomija finansowanie prywatnych uczelni, bez względu na to jak dobrze kształcą. Przez to nie ma w Polsce dojrzałego rynku edukacji, gdzie szkoły i uczelnie motywują się wzajemnie do jak najlepszego kształcenia.
Gdy pieniądze nie idą wprost do tych, którzy uczą najlepiej, marnotrawimy publiczne pieniądze. Szansą na zmiany jest niż demograficzny, który ostatecznie wymusi większą konkurencję. Jednak powinniśmy mu pomóc.
Błąd 3: Administracyjne wymogi blokują zmiany na lepsze
W kilku rozmowach z rektorami wyższych uczelni na pytanie o to, co jest ich największą bolączką, usłyszałem tę samą odpowiedź: blokadą są odgórne przepisy. Dotyczące dwóch obszarów:
1. Wymogi dotyczące zatrudnienia - aby stworzyć wydział, uczelnia musi zatrudnić co najmniej sześciu tzw. samodzielnych pracowników dydaktycznych (ze stopniem naukowym co najmniej doktora habilitowanego). Żeby móc doktoryzować - samodzielnych pracowników musi być ośmiu. Żeby móc nadawać habilitację - musi być aż dwunastu…
Osoby po habilitacji są w praktyce nieusuwalne - bez nich wydział nie może istnieć. W ten sposób uczelniom trudno jest otwierać się na młodych, energicznych i kreatywnych wykładowców i naukowców. Nawet jeśli zajęcia poprowadzą ciekawiej, to etat trzeba zapewnić najpierw osobom po habilitacji. Dopiero później - o ile zostanie budżet - można zatrudnić młodych.
Amerykańskie uczelnie nie mają nawet tytułu naukowego “doktora habilitowanego”. A tytuły profesorskie są nazwami stanowisk akademickich, nadawanymi dobrowolnie przez uczelnie. Uczelnie mają większe autonomię. Może to również dzięki temu łatwiej im przyciągać najlepszych naukowców?
2. Wymogi dotyczące programu - na poziomie oświaty szkoły realizują odgórny program nauczania. W praktyce taki sam dla całego kraju, dla każdej szkoły, dla każdego dziecka. Fikcją jest też szeroka autonomia na poziomie uczelni, dotycząca form i treści kształcenia.
Na sugestię, że potrzeba innowacji w obszarze form kształcenia, od jednego z rektorów usłyszałem, że on bardzo chętnie wprowadziłby nowe formy nauczania. Więcej praktyków, warsztaty zamiast teoretycznych wykładów, szersza współpraca z biznesem, nauczanie on-line, itd. Tylko, że blokuje ich prawo: “wcześniej minima programowe, a teraz Krajowe Ramy Kwalifikacji” - usłyszałem.
Jak stwierdził, wprowadzenie każdej “nowinki” uczelnie muszą sobie wywalczyć. A polskie prawo nie pozwala czerpać od najlepszych. Według niego Harvard nie mógłby działać w Polsce, bo nie spełniłby wymogów Ministerstwa.
Przedstawiciele oświaty też zauważają problemy. 26-27 września na konferencji EDU Trendy 2013 kilka razy pojawiał się slogan o tym, że w oświacie biurokracja niszczy zaangażowanie nauczycieli. Zamiast edukowaniem muszą zajmować się tzw. “papierologią”.
W podobnym tonie jest artykuł naTemat z początku roku akademickiego, nawiązujący do słów Rektora UW Prof. Marcina Pałysa. Według autora “ogólnoeuropejska standaryzacja i fetysz walki o punkty” zmuszają naukowców w pierwszym rzędzie do wypełniania administracyjnych przepisów, odrywając od tego, do czego rzeczywiście zostali powołani.
Zamiast wspierać zmiany na lepsze, sztywne i szczegółowe wymogi skazują szkoły i uczelnie na nauczanie tego samego i w ten sam sposób. Oraz zatrudnianie osób, które można byłoby zastąpić lepszymi dydaktykami. Przepisy blokują oddolną inicjatywę i pozytywne zmiany.
Stwórzmy pole do oddolnej inicjatywy!
A przecież przełomowe innowacje i modele kształcenia nie powstaną w Ministerstwie. W końcu od tworzenia zmian w edukacji są ci, którzy na co dzień edukują, a nie urzędnicy! Juan Carlos Tedesco w opracowaniu dla UNESCO pisał, że od wprowadzania innowacji odgórnie, ważniejsze jest tworzenie możliwości do tego, aby innowacje te powstawały samoczynnie i oddolnie.
Jeśli ze szkół i uczelni zostaną zdjęte krępujące więzy, a jednocześnie będą one wynagradzane za sukcesy, oddolnie powstaną rozwiązania, które wpasują się w potrzeby uczniów i gospodarki lepiej niż jakakolwiek odgórna reforma. Dajmy szkołom i uczelniom szansę na podjęcie ryzyka. Zamiast odgórnie próbować zwalczać złe objawy, lepiej stworzyć warunki, by dobre rozwiązania narodziły się oddolnie.
Mamy więc przed sobą trzy wyzwania:
1. Stworzenie szkołom i uczelniom autonomii do wprowadzania innowacji w obszarze kształcenia i zatrudniania najbardziej kompetentnych dydaktyków i naukowców.
2. Doprowadzenie do powstania rynku edukacji opartego o jakość kształcenia.
3. Dostosowanie modelu edukacji do potrzeb XXI wieku.
Gdy zrealizujemy dwa pierwsze cele, wyzwolimy wielką motywację do zmian i realne możliwości wprowadzenia ich w życie. Energia i aktywność osób, które podejmą inicjatywę, doprowadzi do oddolnego powstawania nowych, lepszych modeli edukacji. Dzięki temu nie tylko pozbędziemy się problemów z naszego “podwórka”, ale też staniemy się jednymi z liderów zmian, z których inne kraje będą brać przykład. Krok po kroku polska szkoła stanie się szkołą na miarę XXI wieku.
Potrzebujemy pozytywnej rewolucji
Albert Camus napisał: “Szkoła przygotowuje dzieci do życia w świecie, który nie istnieje”. Doprowadźmy do tego, by jego słowa nie opisywały polskiej rzeczywistości. Najważniejsze środowiska - uczniowie i studenci, biznes, nauczyciele, naukowcy, rodzice, a także rząd - muszą złączyć się wokół wspólnych celów.
Problem z edukacją jest zbyt duży, by wystarczyły kosmetyczne zmiany. Dlatego ewolucja nie wystarczy. Jest zbyt trudny, by móc rozwiązać go bez masowego poparcia. Dlatego potrzebujemy pozytywnej rewolucji. Potrzebujemy mądrych i odważnych zmian.
Jak do nich doprowadzić? Mamy na to plan. O nim w kolejnym artykule.