Uczelnie przeżywają kryzys. Zabija je umasowienie edukacji, brak pieniędzy i zanik ideałów, które przez wieki przyświecały naukowcom. Dzisiaj to nie misja, ale zwykła praca – ciepła państwowa posadka. Przywrócenia etosu i wyeliminowania patologii chcą Obywatele Nauki, nieformalna organizacja zrzeszająca pracowników uczelni wyższych. O ich diagnozie i planie naprawy rozmawiam z dr. Łukaszem Niesiołowskim-Spano, historykiem z Uniwersytetu Warszawskiego i jednym z założycieli Obywateli Nauki.
Poprosił mnie pan o dokładne opisanie sytuacji z felietonu "Studencie, mamy cię gdzieś". Rozumiem, że takich sytuacji jest więcej.
Niestety tak. Jako ruch "Obywateli Nauki" widzimy, że zachowania takie zdarzają się nie tylko wobec studentów, lecz również w relacji zależności między pracownikami naukowymi.
Proszę mi wybaczyć, ale mam wrażenie, że jesteście naiwni w swoim szlachetnym idealizmie. Przecież ten system jest zabetonowany, nie zmieniono go przez 24 lata po 1989 roku.
Działanie „Obywateli Nauki” wzięło się z konstatacji, że polskie szkolnictwo wyższe przeżywa głęboki kryzys i trzeba coś z tym zrobić. Przyczyny to zarówno umasowienie edukacji na poziomie wyższym, brak pieniędzy w systemie, jak i osłabienie etosu pracownika uczelni wyższych. Dopóki będziemy tolerować słabości systemu, to on się nie uzdrowi. A na to nie możemy pozwolić, bo uniwersytety są zbyt ważną instytucją dla naszej cywilizacji.
Jednak nasze postulaty chcemy realizować nie tylko przez pisanie kolejnych projektów ustaw, ale głównie przez promowanie dobrych praktyk na uczelniach wyższych. Zresztą zmiany za pomocą ustaw chce wprowadzać ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego, ostatnimi laty kładąc nacisk na urynkowienie uczelni. Według nas nie jest to dobra droga. To samo środowisko musi się zdiagnozować, powiedzieć co jest źle.
Moim zdaniem u podstaw wszystkich problemów leży upadek etosu: tolerowanie plagiatów w pracach naukowych, sprzeczne z zasadami i przyzwoitością zachowanie szefów wobec pracowników naukowych, i pracowników naukowych wobec studentów. Choćby przekonanie o możliwości zmian było naiwne, warto się tym zająć.
Co jest powodem zaniknięcia etosu uczelni wyższej?
Część kłopotów wynika z braku pieniędzy. Przy braku dóbr ludzie zaczynają kombinować, jak tu do nich dotrzeć. Rodzą się układy, koterie, nieczyste zagrania. To naturalne zachowanie. Dlatego na pewno potrzebne jest zwiększenie finansowania uczelni i badania. Ale to nie rozwiąże wszystkich problemów.
Problemem jest też sama kadra naukowa. Przy czym w mojej ocenie podziały nie przebiegają według linii wieku. Nie zawsze 70-letni profesorowie są mniej aktywni, nowatorscy i prostudenccy niż 40-letni doktorzy. Problemem jest podejście do pracy na uczelni. Jedni traktują ją jako misję, powodowani są chęcią prowadzenia badań i uczenia młodych ludzi. Inni traktują uczelnię tylko jako miejsce pracy, i to całkiem wygodnej, bo zajmującej mało godzin.
Jak więc przywrócić etos w środowisku akademickim?
Naszym głównym pomysłem – chociaż zdajemy sobie, że to nie rozwiąże wszystkich problemów – jest wprowadzenie Karty Dobrych Praktyk. Sądzimy, że skłaniałaby do powrotu do właściwych zachowań i wzajemnego szacunku w ramach hierarchii uniwersyteckiej. Tak, aby rektorzy, dziekani i dyrektorzy zachowywali się zgodnie z prawem i etyką wobec kadry, a cała kadra wobec studentów. Chcemy wyrugowania z uczelni dyskryminację ze względu na płeć, pochodzenie, religię, poglądy polityczne. Zanim znikną one zupełnie, możemy je wyraźnie piętnować i potępiać.
Ale nie chcemy tego robić metodami policyjnymi i stawiać nad pracownikami uniwersytetów policjantów karzących ich za złe zachowania. Chcemy, aby wpisujące się w etos akademicki wydziały dostawały certyfikat przestrzegania dobrych praktyk. Przyznawałaby go specjalna komisja wyłoniona przez Senat uczelni, tak, by koledzy nie oceniali kolegów. Ważne, by system kontroli dążył do rozwiązania konfliktu i usunięcie problemu, a nie jedynie jego nagłośnienie. Ciała kontrolne powinny pomagać, podpowiadać i doradzać, jak spełnić te wysokie standardy etyczne. Chcemy, aby uczelnie były tak skonstruowane, że wygodniej byłoby wybrać rozwiązanie etyczne i postąpić prawidłowo.
Złych praktyk jest wiele, ale wierzymy, że dzięki takim zachętom będzie się opłacało od nich odejść. Chcemy nasze propozycje zmian przedstawić rektorom i nakłonić ich do wprowadzania tych rozwiązań na swoich uczelniach. Ważne miejsce w nich odegrają zapisy dotyczące praw studentów i praw pracowników uczelni.
Już dzisiaj takie zapisy istnieją.
To prawda, ale mało kto wie o ich istnieniu, a nawet jeśli wie, to nie zna szczegółów. To jedna z ważniejszych przyczyn problemów. Bo jeśli ludzie nie znają swoich praw, to ich nie egzekwują, nie mają pojęcia, że są one łamane. Dlatego jesienią chcemy wystartować z kampanią społeczną, która uświadomi zarówno studentów, jak i pracowników naukowych, jakie prawa im przysługują. W tej sprawie rozmawialiśmy już z przewodniczącym Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich.
Chcecie także, by na szkolnictwo wyższe przeznaczane było co najmniej 2 procent PKB. Te pieniądze mają zostać przeznaczone na pensje dla kadry naukowej, poprawę infrastruktury na uczelniach czy na badania naukowe?
Kluczowe są dwa aspekty: po pierwsze pensje, po drugie badania naukowe. Dzisiaj właściwie zanika finansowanie badań statutowych, czyli takich prowadzonych przez jednostki uniwersytetu w sposób ciągły. Ministerstwo chce niemal wszystkie pieniądze rozdzielać w grantach, a tak się nie da. Uczelnie muszą mieć pewną stałą bazę pracowników, sprzętu, by spełniać swoje funkcje badawcze. Oczywiście nie chcemy, by publiczne pieniądze były marnowane na pseudonaukę, ale nie można wylewać dziecka z kąpielą, a tym w istocie jest rozdzielanie wszystkich pieniędzy na badania przez granty.
Poza tym, nawet jeśli dzisiaj pieniądze na badania się znajdą, to ich wydanie bywa utrudnione. Państwo nałożyło na uniwersytety tak sztywny gorset, że te środki są nie do ruszenia. Konieczność stosowania prawa o zamówieniach publicznych często paraliżuje proces. Poza tym ministerstwo odgórnie narzuca podział na pieniądze na dydaktykę i pieniądze na badania. A to uniwersytety powinny same o tym decydować, a nie zależeć w pełni od decyzji księgowego z ministerstwa. Przez nową ustawę o szkolnictwie wyższym uczelnie straciły też autonomię w sprawie zatrudnienia. Nie mogą zatrudniać ludzi, bo niektórzy pracują za długo. A jak wspominałem podział między dobrymi a złymi pracownikami wcale nie przebiega według linii wieku.
Dzisiaj firmy wydają mało pieniędzy na badania, bo według niektórych są za biedne, a według innych przeszkadzają im w tym przepisy. Niezależnie od przyczyn dla rozwoju nauki potrzebny jest pewien poziom środków na badania. Jeśli nie dostarcza ich sektor prywatny, tę lukę powinno uzupełnić państwo, bo ono dysponuje największymi zasobami finansowymi. Badania to przecież koło zamachowe rozwoju gospodarczego.
Jak dużą odpowiedzialność za kłopoty szkolnictwa wyższego ponosi umasowienie studiów?
Bardzo mnie cieszy, że studentów jest więcej niż kilkadziesiąt lat temu. Z drugiej strony z przykrością stwierdzam, że dzieje się to kosztem poziomu nauczania. Niezwykle trudno jest znaleźć receptę, która pogodzi te dwie tendencje. Chcemy, aby studentów było dużo, żeby studia nie były tylko dla wybranych, dla tych, których stać. Ale nie może się to dziać kosztem jakości.
Spadek poziomu nauczania nie jest winą studentów, tylko systemu. Pieniądz idzie za studentem, więc w interesie uczelni jest, aby było ich jak najwięcej. Z ministerstwa nauki uniwersytety dostają mniej, niż wynoszą ich wydatki. Dlatego rzucają się na każdą złotówkę, którą mogą zebrać. A najłatwiej to zrobić przyjmując więcej studentów. To bardzo zły mechanizm.
Kto ma zaprojektować zmiany w szkolnictwie wyższym?
W ciągu roku chcemy zorganizować Obywatelski Kongres Nauki, gdzie zaprezentujemy propozycje systemowych zmian. Kryzys szkolnictwa wyższego jest na tyle głęboki, że potrzeba poważnej refleksji. Tymczasem ministerstwo ma tylko pomysły teoretyków. My tymczasem chcemy, by propozycje zmian wyszły od praktyków, którzy na co dzień stykają się ze słabościami systemu i mają pomysł jak je wyeliminować. Trzeba od podstaw stworzyć model, którego priorytetem będzie jakość.
Z jednej strony trzeba dbać o dobre ośrodki, bo one mają szansę daleko zajść. Z drugiej strony nie można zapominać o mniejszych, nieco słabszych uczelniach. One często są jedynymi ośrodkami kulturalnymi w okolicy i odgrywają ważną rolę w społeczności lokalnej. Oczywiste jest, że nie będą miały szans w walce o granty np. z Politechniką Warszawską, ale nie można skazywać ich na upadek, ze względu właśnie na ich rolę społeczną.
Jak do waszych obserwacji i propozycji zmian podchodzi ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego, przede wszystkim minister Kudrycka?
Spotkaliśmy się już z panią minister. Ale na razie chcemy się skupić na obserwowaniu i komentowaniu rzeczywistości. Na konkretne projekty zmian przyjdzie czas, szczególnie po Obywatelskim Kongresie Nauki. Teraz na przykład zajmujemy się monitoringiem ministerialnych grantów na badania i jesteśmy ich społecznymi recenzentami. Z naszych analiz wynika, że ministerstwo realizuje dwa sprzeczne cele. Z jednej strony chce urynkowienia szkolnictwa wyższego, do czego prowadzą granty. Z drugiej strony systematycznie zwiększa swoją kontrolę nad uczelniami i odbiera im autonomię.
Zwiększają się gwałtownie obciążenia biurokratyczne nakładane na uczelnie. Proszę sobie też wyobrazić, że to już nie uczelnie, a ministerstwo jest właścicielem nieruchomości, z których korzystają uczelnie. To i wiele innych działań ministerstwa stoi w sprzeczności z tym dążeniem do urynkowienia szkolnictwa wyższego. Ale nie jesteśmy związkiem zawodowym, który domaga się pieniędzy czy przywilejów. Chcemy naprawy systemu.