Od rana tematem dnia jest wizyta Johna Kerry'ego w naszym kraju. Niektórzy dziennikarze śledzą każdy jego krok podczas spaceru po Warszawie. Panuje spore podniecenie wizytą sekretarza stanu USA, chociaż on sam... przyjechał raczej po to, żeby namawiać Polskę do wydawania pieniędzy na amerykańskie produkty.
Na Twitterze od rana mówi się głównie o wizycie Kerry'ego. W TVN24 leci specjalna relacja na temat wizyty sekretarza stanu USA w Polsce. Wszystkie media podają informacje o tym co robi i mówi Kerry. Pytanie tylko: czy jest się czym ekscytować?
Co to za facet?
Zupełnie zrozumiałe jest, że wizytą Johna Kerry'ego podekscytowani są politycy. On sam jest postacią znaną w polityce – w wyborach prezydenckich w USA w 2004 roku rywalizował z Georgem W. Bushem o najwyższy urząd. Wówczas mu się nie udało i więcej nie próbował. W 2008 roku krążyły plotki, że ten absolwent Yale – tej samej uczelni, którą kończył jego przeciwnik Bush – znowu wystartuje w wyborach prezydenckich. Ale ostatecznie wolał zostać w Senacie, a Demokraci wystawili w końcu Baracka Obamę. I słusznie, bo jak by nie patrzeć, Obama ma zdecydowanie więcej charyzmy i siły przebicia niż Kerry.
Warto przy tym zaznaczyć, że pozycja Kerry'ego wśród Demokratów i ogólnie amerykańskiej polityce jest dość mocna. Niektórzy mówią o nim, że jest typową szarą eminencją polityki, bo stał za kampaniami senatorskimi wielu Demokratów. Oczywiście, działał też w senackich komisjach – między innymi ds. drobnego biznesu i podkomisji spraw zagranicznych ds. Azji.
Dzisiaj trudno ocenić, jak duży wpływ ma John Kerry na Baracka Obamę i ogólnie na politykę zagraniczną. Amerykańscy publicyści i eksperci są dość ostrożni w ocenach, ale przypominają, że Kerry to człowiek o ogromnym doświadczeniu politycznym i trudno sądzić, że Obama ignoruje jego rady.
Sekretarz stanu, czyli kto?
Trzeba bowiem zaznaczyć, że sekretarz stanu w USA to po prostu odpowiednik polskiego ministra spraw zagranicznych i jednym z jego głównych zadań jest doradzanie prezydentowi w sprawach polityki zagranicznej. Dla Radosława Sikorskiego jest to więc wizyta, jakich sporo na tym szczeblu.
Odpowiednio bowiem, sekretarz stanu stoi na czele Departamentu Stanu – czyli takiego amerykańskiego MSZ. To, jak duży wpływ na politykę całego rządu USA ma sekretarz stanu, zależy w dużej mierze od niego samego – w historii zdarzali się bowiem bardziej i mniej wpływowi politycy na tym stanowisku.
Departament Stanu działa jednak nie tylko na poziomie relacji państwo-państwo – pomaga również obywatelom w ich kontaktach z innymi krajami czy – co bardziej istotne – pomaga realizować interesy amerykańskich firm poza USA. Najprawdopodobniej w tym ostatnim celu przyjechał do Polski John Kerry.
Polska kupi amerykańską broń?
Nie łudźmy się bowiem, że John Kerry odwiedził nasz kraj, bo jesteśmy aż tak ważni. W trakcie swojej podróży sekretarz stanu miał odwiedzić Egipt, Arabię Saudyjską, Izrael, Maroko i Jordanię. Czyli: prowadził rozmowy na temat bezpieczeństwa i stabilności regionu. Iran i ogólnie Bliski Wschód jest obecnie jednym z najgroźniejszych punktów zapalnych na świecie.
Arabia Saudyjska do tego posiada drugie największe (po Wenezueli) złoża ropy na świecie. Izrael i Jordania to kraje sąsiadujące. Jordania jest jednym z państw, które prowadzą w miarę życzliwą politykę wobec Zachodu, zaś Izrael w ewentualny wybuch konfliktu na pewno będzie zaangażowany – więc nic dziwnego, że Amerykanie trzymają tam rękę na pulsie.
Nieco oddzielnym tematem jest Egipt, który nawet wewnętrznie wciąż jest bardzo niespokojny, a dodatkowo może wpływać na sytuację na Bliskim Wschodzie. Tutaj też USA musi więc nie tylko obserwować, ale i aktywnie wpływać. Oczywiście, najmniej istotne w zestawieniu państw jest Maroko, ale to wcale nie oznacza, że wizyta w Polsce jest o wiele ważniejsza niż tam.
Gdzie w tym wszystkim Polska?
No właśnie – co nasz kraj robi w tym raczej bliskowschodnim zestawieniu? W mediach dało się słyszeć głosy, że zostaliśmy wybrani jako jedyne europejskie państwo i powinniśmy się z tego cieszyć, bo świadczy to o naszym znaczeniu jako partnera dla USA, chociażby w NATO.
Niestety, w rzeczywistości wizyta Johna Kerry'ego w Polsce jest bardziej kurtuazyjno-biznesowa. A i biznesowa głównie z punktu widzenia USA. Amerykanista prof. Zbigniew Lewicki przekonuje bowiem: – Ja byłem chyba pierwszą osobą, która już kilka dni temu głosiła, że ta wizyta ma na celu wsparcie amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego.
USA chce polskich pieniędzy
Jak wyjaśnia prof. Lewicki, w relacjach polsko-amerykańskich nie dzieje się nic specjalnego, wymagającego przyjazdu sekretarza stanu. – Politycznie, o czym tu mówić? O tym, że NATO słabnie? Że powstanie tarcza antyrakietowa? To wszystko było już omawiane wielokrotnie. A wizyta została zaplanowana przed wybuchem afery z podsłuchami, więc i to nie mógł być temat do rozmowy w jej trakcie – przypomina amerykanista.
Z całej Unii Kerry wybrał nas, bo Polska jako jedyny kraj w okolicy będzie się dozbrajać i ma zamiar wydać na to 40 miliardów dolarów w ciągu najbliższych lat. Takie pieniądze piechotą nie chodzą – przekonuje amerykanista. – Trzeba więc nas dopieścić – dodaje.
Polscy dziennikarze podobnie oceniają tę wizytę na Twitterze. Kerry zatrzymał się w jednej z warszawskich kawiarni i już okrzyknięto to "ciasteczkową dyplomacją". Czyli: ocieplanie wizerunku, lubimy was, wy lubcie nas. A potem kupcie od nas dużo sprzętu dla armii.