W Monachium odnaleziono zbiór ponad 1400 dzieł sztuki zagrabionych przez nazistów. Skala znaleziska jest wręcz niewyobrażalna, a wartości obrazów nawet nie sposób oszacować, gdyż tylko jeden obraz może być wart nawet kilkadziesiąt milionów dolarów. Cieniem na wydarzeniu kładzie się jednak skandal, o którym coraz głośniej mówi się w świecie sztuki. Niemcy bowiem nie pałają chęcią, aby zagrabione obrazy wróciły do właścicieli, również do tych znad Wisły.
Zbiór blisko półtora tysiąc obrazów znaleziono w monachijskim mieszkaniu Corneliusa Gurlitta, którego ojciec na polecenie Hitlera rekwirował dzieła sztuki ofiarom nazizmu – także w Polsce. Nie wiadomo jaka część obrazów pochodzi z Polski, gdyż Niemcy nie podali nadal listy dzieł. Twierdzą, że nie jest to możliwe póki przeciw Gurlittowi trwa dochodzenie w kwestii... niezapłaconych podatków.
O to, jak dużym echem w świecie sztuki odbiła się wieść o znalezisku, zapytaliśmy Jana Koszutskiego, dyrektora Domu Aukcyjnego Desa Unicum.
Jak ocenia pan wagę tego znaleziska?
Jan Koszutski: Wiele zrabowanych dzieł odnaleziono bezpośrednio po wojnie, jednak im dalej od jej zakończenia, tym wypadków takich bywało coraz mniej. Współcześnie nawet pojedyncze odnalezione prace są rzadkością. Znalezisko w takiej skali... przyznam szczerze - nie pamiętam, abym kiedykolwiek słyszał o czymś porównywalnym.
A jak wielkie jest to znalezisko dla polskiego świata sztuki?
Tego do końca nie wiemy, bo nie mamy prawie żadnej informacji o tym, co tam zostało odnalezione. Poza podaniem kilku sztandarowych nazwisk, które oczywiście elektryzują i zwracają uwagę, niewiele wiemy. Jak wiadomo Niemcy rabowali dzieła sztuki w całej Europie, nie mamy więc podstaw aby sądzić, że będzie tam jakoś specjalnie wiele obiektów z Polski. Mówi się o tym, że jest tam duży zbiór obrazów autorstwa niemieckich ekspresjonistów – te prace raczej na pewno nie pochodzą z Polski. Być może służby państwowe mają wiedzę, co zostało znalezione, ale nie zostało to podane do publicznej wiadomości. Myślę, że lista prac zostanie niebawem ujawniona i wtedy będziemy w stanie właściwie ocenić skalę tego wydarzenia.
Czy pomimo tego kolekcjonerzy już zacierają ręce? Jest poruszenie w środowisku?
Dla kolekcjonerów raczej nie ma to większego znaczenia, dlatego, że nie wiadomo, czy te obiekty w ogóle trafią na rynek. Proces odzyskiwania tych obiektów będzie pewnie bardzo długi i skomplikowany. Niewykluczone, że częściowo w ogóle nie znajdą się pierwotni właściciele i obrazy pozostaną własnością Corneliusa Gurlitta, który do tej pory nimi dysponował. Przy każdym obiekcie będzie inna historia, to mogą być lata trudnych sądowych batalii.
Mówi się, że część tych obrazów jest "polskich". Co powinniśmy rozumieć przez słowo "polskie"? Czy chodzi o to, że będą one należeć do państwa polskiego, były dziełami polskich artystów czy też ich właścicielami byli Polacy?
Zdecydowanie ta trzecia opcja. Ich właściciele mogli być Polakami. Na terenie Polski zginęło mnóstwo dzieł, zarówno ze zbiorów publicznych jak i prywatnych, więc przy tak dużej skali znaleziska jest bardzo prawdopodobne, że są tam jakieś obiekty skradzione Polakom. Nie wydaje mi się, aby w jakiejś znacznej ilości były tam dzieła polskich artystów, one z zasady nie interesowały nazistowskich „zbieraczy”.
Jakie są szanse, aby tego typu znalezisk na terenie Niemiec było więcej?
Nie spodziewam się, aby było więcej tego typu zbiorów i znalezisk. Być może gdzieś, w jakichś specjalnych schowkach są jeszcze poukrywane duże ilości dzieł sztuki. Istnieją specjalne grupy poszukiwaczy, ludzi, którzy od lat śledzą i wynajdują wszelkie poszlaki mogące zaowocować kolejnymi odnalezieniami. Jest to niezmiernie ekscytujące i pasjonujące zajęcie, niestety niezmiernie rzadko nagradzane spektakularnymi sukcesami.
W monachijskiej historii wyjaśnieniem jest historia rodzinna człowieka, który posiadał te wszystkie obrazy. Był on synem Hildebranda Gurlitta, urzędnika niemieckiego, który był odpowiedzialny za sprawy związane najpierw z niszczeniem „zdegenerowanej sztuki”, a potem z zabezpieczaniem zrabowanych dzieł. Jak się okazuje, zabezpieczył je dla siebie, a jego syn je przejął i próbował sprzedawać.
Na razie nie podaje się wartości tych dzieł. Dlaczego?
Póki nie wiemy co tam jest, bardzo trudno mówić o ich wartości. Każda suma musi się składać z jakichś składników. Jeśli policzylibyśmy po „topowych” nazwiskach, jak Picasso czy Matisse, to każdy z tych obrazów jest wart kilkadziesiąt milionów dolarów. Ale trudno domniemywać, aby same takie obrazy tam się znajdowały. Wartość poszczególnych obrazów będzie zatem bardzo zróżnicowana.
Dlaczego zatem ta lista nie jest nadal ujawniona? Mogą być jakieś problemy z ich skatalogowaniem?
Myślę, że już zdążyli je dokładnie spisać i opracować. Są jakieś inne powody, dla których ta lista nie jest upubliczniana.
Jakie?
Myślę, że na przeszkodzie stoją przede wszystkim kwestie prawne związane z ustalaniem właścicieli oraz dobrem toczącego się postępowania karnego wobec ich aktualnego posiadacza. Być może służby niemieckie same próbują docierać do osób, które mogą potencjalnie być właścicielami tych rzeczy. Spisy obiektów zaginionych podczas wojny są robione od dziesiątek lat w wielu doświadczonych wojną krajach. W Polsce taki spis prowadzi Ministerstwo Kultury, jest w nim zarejestrowanych ponad 60 tys. obiektów i jest wciąż uzupełniany.
Może również chodzi o zatrzymanie burzy, jaką wywołałby najazd właścicieli i potencjalnych zainteresowanych zakupem.
Na pewno chodzi również o to. Proszę wziąć pod uwagę, że bezpośrednich kolekcjonerów, czyli dawnych właścicieli tych obiektów, zapewne w 100 procentach nie ma już na tym świecie. Dochodzą zatem kwestie spadkobierców, udowadniania praw do tych obiektów. Jest tu niestety wielkie pole do działania dla potencjalnych oszustów, trzeba zatem zachować wielką ostrożność. Każdy z tych przedmiotów czeka długi i skomplikowany proces sądowy. Nie ma prostego mechanizmu, który pozwoliłby nam zobaczyć je niedługo w muzeach czy prywatnych kolekcjach.
A myśli pan, że zobaczymy jakikolwiek z tych obrazów w polskim muzeum?
Miejmy taką nadzieję. Byłoby bardzo dobrze, gdyby coś z naszych zaginionych dzieł w tym zbiorze się odnalazło. Pojedyncze obiekty, które zaginęły w czasie wojny są co jakiś czas odnajdywane, jak choćby w 2010 roku "Pomarańczarka" Aleksandra Gierymskiego, czy obraz przedstawiający kobietę w pracowni, autorstwa Leona Wyczółkowskiego, który przy naszym udziale udało się odkupić w Niemczech i przekazać Muzeum Narodowemu w Warszawie.
Jak pańskim zdaniem powinny zachowywać się polskie władze w obliczu tego znaleziska?
Myślę, że jak najszybciej powinniśmy dostać spis tych rzeczy wraz z dokumentacją, abyśmy mogli porównać ją z naszymi informacjami o stratach. Jeżeli jakieś pozycje będą się pokrywać, to musimy dochodzić, aby wróciły tam, skąd były zrabowane.
A dobrze nam wychodzi odzyskiwanie zaginionych dzieł sztuki?
Chyba całkiem nieźle. Sporo obrazów i przedmiotów udało się ściągnąć do kraju, choć niekiedy wiązało się to z jakąś odpłatnością dla obecnych właścicieli. Przy dobrej woli obu stron bardzo wiele spraw jest do załatwienia.
Czyli mamy się cieszyć?
Takie znalezisko to zawsze dobra informacja. Ostatecznie, nie jest istotne czyje to jest, ani czyje to było, albo czyje będzie. Ważne, że ponadczasowe dobro nie zostało zniszczone i może służyć ludziom, że będzie dostępne, możliwe do wykorzystania w albumach, monografiach czy wystawach. To znalezisko jest ogromną i niewycenianą wartością samą w sobie, bo wybitne obrazy nie poszły z dymem. A czy właścicielom uda się to odzyskać? Jest to bardzo ważne, ale nie najważniejsze.
Jan Koszutski - Dyrektor Domu Aukcyjnego DESA Unicum. Od ponad 20 lat aktywnie bada i pozyskuje dzieła sztuki, które trafiają na aukcje. Wiedzę o rynku sztuki zdobywał w czasie studiów Historii Sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, a następnie dzięki współpracy z Profesorem Andrzejem Ryszkiewiczem, wybitnym znawcą polskiej sztuki i oraz badaczem historii kolekcjonerstwa. Od 10 lat kieruje merytorycznym pionem Domu Aukcyjnego DESA Unicum.