W Monachium odnaleziono gigantyczny zbiór ponad 1,4 tys. obrazów skradzionych w czasie II Wony Światowej. Nie wiadomo jednak, czy dzieła trafią z powrotem w ręce właścicieli – Niemcy chronią gigantyczną kolekcję zasłaniając się prawem podatkowym.
Skandal dyplomatyczny na linii Warszawa–Berlin – pisze "Rzeczpospolita". Chodzi o liczący niemal półtora tysiąca obrazów zbiór, znaleziony niedawno w monachijskim mieszkaniu Corneliusa Gurlitta, którego ojciec na polecenie Hitlera rekwirował dzieła sztuki ofiarom nazizmu – także w Polsce.
Nie wiadomo jednak, jaka część zbiorów pochodzi z Polski. I prędko się nie dowiemy – Niemcy odmawiają komukolwiek choćby wglądu w listę dzieł. Zasłaniają się prawem podatkowym. Twierdzą, że nie jest to możliwe póki przeciw Gurlittowi trwa dochodzenie w kwestii... niezapłaconych podatków.
Pełnomocnik MSZ ds. restytucji dóbr kultury prof. Wojciech Kowalski polecił już polskiej konsul wystąpienie o listę obrazów. Na razie prokuratura niemiecka, która przejęła kolekcję, twierdzi, że listy nie upubliczni. Jeśli nie zmieni swojego stanowiska, do sprawy może włączyć się szef polskiej dyplomacji, a może i sam premier Donald Tusk.
Zachowanie niemieckiej prokuratury jest tym bardziej zadziwiające, że Berlin zobowiązał się do publikacji list zagrabionych dzieł, podpisując w 1998 r. waszyngtońską konwencję w tej sprawie – przypomina "Rz".