Reklama.
Wybrany niedawno prezydent Wenezueli Nicolas Maduro ucieka się do coraz bardziej populistycznych posunięć. Właśnie nakazał, żeby sklepy z elektroniką wprowadziły "uczciwe ceny". W specjalnym przemówieniu telewizyjnym ostro skrytykował właścicieli sieci sklepów Daka i zarzucił im, że wykorzystują pozycję rynkową do narzucania klientom zbyt wysokich cen. Przymusowe tanie zakupy musieli też zorganizować pracownicy sklepu JVG w Caracas.
"Robimy to dla dobra narodu. Nie zostawcie nic na półkach, nie zostawcie nic w magazynach" – zachęcał prezydent. I obywatele posłuchali jego wezwania, rzucając się na sklep. Ceny niektórych produktów były nawet o 75 proc. niższe niż jeszcze tydzień wcześniej. Według jego słów inspektorzy odkryli, że sklepy narzucają marżę nawet na poziomie 1000 proc.
Ale wbrew słowom prezydenta to nie przedsiębiorcy, ale rząd jest odpowiedzialny za kłopoty z zaopatrzeniem. Pomimo tego, że Wenezuela leży na ogromnych złożach ropy, w kraju szaleje inflacja, która osiągnęła poziom 54 proc. W sklepach można obserwować dobrze znane z PRL-u, bo brakuje mleka i papieru toaletowego. A cała akcja rządowych wyprzedaży ma zapewne związek ze zbliżającymi się wyborami lokalnymi i spadającą popularnością prezydenta Maduro.
Źródło: BBC