Spalona budka strażnika ambasady Rosji. Podpalone dwa squaty, w których przebywali ludzie. Płonąca tęcza na pl. Zbawiciela. Mieszkańcy stolicy patrzą na to z przerażeniem, wielu z nich 11 listopada bało się wyjść z domów. Jak to się stało, że doszło do takich sytuacji? Wszyscy zdają się narzekać na policję, ale wszystkiemu winna jest organizacja operacji zabezpieczającej, a nie sami policjanci.
Podczas gdy internet śmieje się z nagrania, na którym reporter TV Republika panikuje podczas Marszu Niepodległości, mieszkańcom Warszawy do śmiechu nie jest. Pal licho spaloną na pl. Zbawiciela tęczę, która od początku istnienia jest obiektem ataków. Ale podpalenie squatów, w których przebywali ludzie, atak na ambasadę Rosji – to już sprawy, które autentycznie przerażają obywateli. Bo skoro można podpalić squat, to czemu nie podpalić cudzego domu?
Atak na ambasadę Rosji to międzynarodowy skandal. Podpalenie budki strażnika to niemal niewyobrażalne wydarzenie, bo prawo międzynarodowe zapewnia placówkom dyplomatycznym nietykalność. Rosjanie są oburzeni, bo Polacy złamali swoje, ale i międzynarodowe prawo. Można by powiedzieć: jedna budka, nikomu nie stała się krzywda. Ale politycznie, w relacjach Polski z Rosją, wydarzenia z 11 listopada 2013 mogą być bardzo złe w skutkach – dla nas.
Politycy "zajmą się sprawą"
Od razu pojawia się pytanie: kto zawinił? Wiele osób wskazuje, że to policja, która była niemrawa, opieszała i nie potrafiła ogarnąć sytuacji. Ale łatwo jest pokazać palcem, a trudniej zastanowić się, co było nie tak w organizacji pracy policji, że nie zdołała ona odpowiednio wszystkiego zabezpieczyć. Bo przecież szeregowi policjanci, ci na ulicach, winni niczemu nie są – muszą być bowiem posłuszni swoim zwierzchnikom.
Poseł Marek Wójcik, szef sejmowej komisji spraw wewnętrznych, przekonuje, że jeśli chodzi o działania policji, to jest za wcześnie, by oceniać, gdzie lub co było nie tak. - Na najbliższych posiedzeniach komisji będziemy prosić o materiały i wyjaśnienia, dokumentację, w tym wideo, jaki był plan działania policji, dopiero wtedy będzie można oceniać i wyciągać wnioski co zostało zrobione nie tak, czy środki policyjne były wystarczające – stwierdza Wójcik.
Poseł PO dodaje, że taktyka, którą obrała policja – czyli nie bezpośrednie "towarzyszenie" marszowi – była stosowana podczas Euro 2012 czy podczas protestów związkowców pod Sejmem i wówczas okazywała się skuteczna. - Moim zdaniem, obecnie od oceny pracy policji, ważniejsze jest, by nie było przyzwolenia na tego typu zachowania. Cała klasa polityczna musi pokazać, że nie ma zgody na takie zachowania – podkreśla parlamentarzysta.
"Wiadomo było od miesięcy!"
Dziennikarz Robert Zieliński z "Dziennika Gazety Prawnej", który zajmuje się sprawami policji i bezpieczeństwa, wskazuje, że jednak władze mogły operacje zabezpieczenia tego dnia po prostu lepiej zaplanować. - Szczyt klimatyczny i marsze to były dwa najważniejsze, z tego punktu widzenia, wydarzenia, a nie jakieś nagłe incydenty. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych mogło szykować się do tych dni miesiącami i warto spojrzeć na ten problem od strony politycznego przygotowania – ocenia Zieliński.
Zdaniem dziennikarza, należałoby zapytać chociażby o to, gdzie był wiceminister Marcin Jabłoński, który odpowiada za bezpieczeństwo, porządek publiczny i policję. - Wczoraj nigdzie go nie widziałem. Był za to w Gorzowie, gdzie toczył, przegraną zresztą, batalię o baronerię w PO – wskazuje Zieliński.
- A mam wrażenie, że to jest właśnie człowiek, który powinien na bieżąco, od miesięcy, nadzorować przygotowania, zostawać w kontakcie z policją, służbami, z samorządem. Tego ewidentnie zabrakło – ocenia nasz rozmówca. I dodaje: - Wszyscy przecież składamy się na jego pracę, pracę ministra widmo, bo pewnie większość Polaków go nawet nie zna. Człowieka, który odpowiada za bezpieczeństwo i pracę 120 tysięcy policjantów – podkreśla Robert Zieliński.
Akcja-reakcja
Również dr Tomasz Aleksandrowicz, specjalista ds. Bezpieczeństwa z Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas, uważa, że już można zadawać konkretne pytania na temat organizacji zabezpieczeń. - Miarą pracy policji i tego, czy skutecznie zabezpiecza wydarzenia, jest fakt, czy do incydentów dochodzi, czy nie i jakie są ich konsekwencje – mówi nam dr Aleksandrowicz.
Jak zaznacza, na to, że do incydentów dochodzi, policja jako taka ma niewielki wpływ. Ba - plany zabezpieczania imprez powstają przecież m.in. właśnie dlatego, że takich incydentów władze się spodziewają. - Ale reagowanie na te wydarzenia to zupełnie co innego – podkreśla specjalista.
Tłumaczenia ministra to "kuriozalne wykręty"
I tutaj właśnie dr Aleksandrowicz i Robert Zieliński są w stanie wskazać konkretne sytuacje, gdzie zabezpieczenie było nieodpowiednie. - Przede wszystkim trzeba zacząć od początku: kto w ogóle pozwolił na marsz obok ambasady Rosji?! To, co się stało, to łamanie prawa nie tylko polskiego, ale i międzynarodowego, wstyd. Wiadomo przecież, że dla tych środowisk jest to jakiś "symbol zła" i władze powinny były przewidzieć, że może tam dojść do ekscesów – tłumaczy nasz rozmówca.
Zdaniem eksperta, jeśli już zgodę na przemarsz obok ambasady wydano, to nadal trzeba było się spodziewać tam incydentów. I całe miejsce odpowiednio zabezpieczyć. - Zupełnie nie zgadzam się tu z tłumaczeniami ministra Sienkiewicza, że policja chroniła obiekt od przodu, a atak nastąpił od tyłu. Na Boga, przecież to jest siedziba ambasady, musi być odpowiednio chroniona. Wcale nie dziwię się reakcji Rosjan, słusznie się oburzają – wyjaśnia dr Aleksandrowicz.
Robert Zieliński dodaje, że tłumaczenia ministra to "kuriozalne wykręty". - Nie wiem jak w ogóle można się w tym przypadku wykręcać. Nawet jeśli komuś zabrakło wyobraźni i nie otoczył kordonem całej ambasady, to jednym z haseł narodowców było "raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę". Widać było jakie są nastroje i co może wydarzyć się pod ambasadą – tłumaczy Zieliński, który uważa, że można było zareagować i lepiej zabezpieczyć, już w trakcie marszu, rosyjską ambasadę.
Dziennikarz nie zgadza się jednak z tym, by zabraniać maszerować pod ambasadą Rosji czy jakimkolwiek innymi miejscu. - Mamy demokrację i jest to duża wartość, którą należy chronić. Nie wyobrażam sobie, by jakiś polityk czy urzędnik decydował, kto może gdzie maszerować, a gdzie nie może – podkreśla.
Squat płonie, policja czeka
Obaj eksperci wskazują jednak, że w przypadku ataku na squat policja mogła lepiej – szybciej – zareagować. Dr Aleksandrowicz mówi: - O ile trudno byłoby powstrzymać sam atak, to pozostaje pytanie o reakcję policji. Dlaczego przez 20 minut nie było interwencji? Czemu nikt nie wydał rozkazu nakazującego interwencję? Przecież jak się człowiek upije i zacznie wyrywać drzewka na Marszałkowskiej, to policja od razu przyjedzie – mówi Aleksandrowicz.
Jednocześnie doktor tłumaczy, że nie możemy teraz oceniać jednoznacznie działania policji – bo nie wiadomo, jak wszystko wyglądało od kuchni. - Być może były jakieś inne czyniki, determinujące działania policji i władz. Trzeba by się dowiedzieć jakie były plany, jakie wydawano rozkazy – podkreśla nasz rozmówca.
Wyciągnąć wnioski i ukarać MSW?
Dr Aleksandrowicz zaznacza, że obecnie nie chodzi jednak o szukanie kozła ofiarnego – komendanta głównego policji czy ministra czy kogokolwiek innego – ale o wyciągnięcie poważnych, systemowych wniosków na poziomie państwa i samorządów. - Na pewno opinia publiczna powinna być poinformowana o tym, jakie wnioski wyciągnięto – mówi specjalista ds. bezpieczeństwa. Dodaje jednak, że szczegóły – plany policji, wydawane tego dnia rozkazy i wszelkie kwestie techniczne nie powinny być upubliczniane. - To byłoby niezdrowe i przede wszystkim niebezpieczne, bo ktoś mógłby takie informacje potem wykorzystać – podkreśla dr Aleksandrowicz.
Czyli – jednak pewne pytania o organizację pracy policji można już zadać. I wskazywać, w jakich aspektach ta organizacja zawiodła. Jak zapewnia Marek Wójcik z PO – politycy wyciągną takie wnioski. Ale w pełni bezpiecznie możemy nie poczuć się nigdy. Poseł przekonuje też, że "nie da się stworzyć takiego prawa i takiej taktyki działania policji, by w 100 proc. zapobiec rozmaitym incydentom w trakcie takich "imprez"".
Robert Zieliński przekonuje jednak, że to, co wydarzyło się wczoraj, było skandaliczne – szczególnie atak na ambasadę. I ktoś musi za to odpowiedzieć. - Nie tylko anonimowy policjant, ale też ktoś powinien ponieść odpowiedzialność polityczną, ktoś z MSW. Albo sam minister Sienkiewicz albo ktoś z jego podwładnych – wskazuje dziennikarz.