– Food truck to dość nowa idea żywienia ludzi, w Europie jest modna dopiero od około pięciu lat - mówi Marek Kłosiński, właściciel Wheel Meal. – W Polsce wysyp furgonetek z jedzeniem nastąpił w te wakacje, podejrzewamy, że w przyszłym roku będzie nas dwa razy więcej - dodaje. Czy jedzenie z ciężarówek zmieni rodzimą gastronomię?
W niedzielę w Warszawie odbędzie się drugi zlot food trucków, czyli plenerowa impreza, na której będzie można spróbować posiłków ze wszystkich stołecznych furgonetek, serwujących uliczne jedzenie. Swój udział zapowiedziały takie firmy jak Wurst Kiosk Wagen, Zapiekanka Snack Bus, Mr. Grill, Na Rowerze Cafe czy Wheel Meal. – Chcemy w ten sposób zareklamować food trucki, spotkać się ze znajomymi i zjeść naprawdę dobre żarcie - mówi Marek Kłosiński, współorganizator imprezy.
To jedyna okazja, żeby spróbować różnych kulinarnych tworów tzw. gastronomii samochodowej w jednym punkcie. Jak na razie miejsce spotkania nie jest podane do publicznej wiadomości. Dlaczego? –W Warszawie przepisy są bardzo trudne do spełnienia, działamy zdecydowanie szybciej niż urzędnicy, a na pozwolenia trzeba czekać bardzo długo - mówi Kłosiński. –Mimo wszystko staramy się wybierać takie lokalizacje, które na pewno nikomu nie będą przeszkadzać - dodaje.
Z USA do Polski
Idea food-trucków, czyli ciężarówek, na których przygotowuje się i sprzedaje jedzenie pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, w dodatku jeszcze z czasów Wojny Secesyjnej.
Hodowcy bydła, podróżujący z Teksasu na północ kraju, jedli posiłki gotowane bezpośrednio na wozach. Pod koniec XIX wieku mobilne bary były bardzo popularne w dużych miastach, między innymi w Nowym Jorku. Przez lata zmieniały się tylko modele pojazdów - idea pozostawała taka sama. Do dziś jedzenie z furgonetek jest w Stanach szalenie popularne, natomiast w Europie moda na food trucki pojawiła się około 5 lat temu.
W Polsce od niedawna możemy obserwować coraz większą liczbę furgonetek, z których sprzedawane jest jedzenie.
– Właściwie możemy powiedzieć, że moda na food trucki zaczęła się latem tego roku: w zeszłe wakacje mieliśmy 6 firm, w tym roku jest już ich o 20 więcej - mówi Marek Kłosiński, właściciel Wheel Meal. Popularność furgonetek z roku na rok stale rośnie - dlaczego? Według Kłosińskiego, sukces polega na jakości serwowanych posiłków: – To dobre jedzenie, tanie, naprawdę dobrej jakości, do tego zawsze jest świeże, bo w budkach nie mamy przecież dostatecznie dużo miejsca, żeby długo przechowywać produkty - mówi właściciel Wheel Meal. – Spodziewamy się, że w przyszłym roku będzie nas już około 40, może nawet 60 samochodów - dodaje.
Pierwsze fiasko
Pierwsze food trucki pojawiły się w Warszawie już trzy lata temu, jednak nie zyskały sympatii klientów. Słynna, imprezowa Crazy Paroofka czy Lux Torpeda zniknęły po niecałych dwóch latach funkcjonowania.
–Trzy lata temu pracowałam w jednym z pierwszych warszawskich food trucków, który niestety zbankrutował - wyjaśnia nasza rozmówczyni (ze względów zawodowych pragnie zachować anonimowość).– Właściciele mieli bardzo ciekawy pomysł, to nie miała być zwykła budka z hamburgerami: sprowadzili przyczepy ze Stanów, dostaliśmy uniformy, w menu mieliśmy rumsztyki, hot dogi, burgery i frytki, wszystko naprawdę smaczne - dodaje. – Na początku przychodzili do nas pracownicy okolicznych biurowców, potem taksówkarze, ratownicy z pogotowia, a wieczorami i w nocy - imprezowicze. Wtedy jedzenie z przyczepy nie było modne, wielu naszych klientów uważało, że za 11 złotych mogą zjeść obiad w lokalu - tłumaczy. – Na wybór jedzenia wpływają różne czynniki: ekonomiczne, sensoryczne, emocjonalne, społeczne - jeżeli chodzi o food trucki, to dominują czynniki społeczne, a tych, najwyraźniej, trzy lata temu zabrakło - mówi.
Obecnie jedzenie "z budy na kółkach" jest niezwykle modne i nic nie zapowiada bankructw początkujących przedsiębiorców. – Większość właścicieli food trucków to byli pracownicy dużych korporacji, ja też do nich należę - mówi Marek Kłosiński. –Mieli dość współzawodnictwa i presji na wyniki, tu wszyscy sobie pomagamy i wzajemnie wspieramy swoją działalność - dodaje.
Kawa z roweru
Igor Ślebioda, współtwórca Na Rowerze Cafe również pracował w międzynarodowych korporacjach - na swoim koncie ma etaty w działach marketingu takich firm jak Sony Poland czy Pernod Ricard Group. – Pierwszym impulsem była chęć odzyskania wolności, czyli stworzenia własnego biznesu, na własnych warunkach i zgodnie z własnymi wartościami - mówi Ślebioda. – Kolejne to potrzeba dostarczenia ludziom produktu, z którego sami będziemy dumni (w naszym przypadku jest to unikalna mieszanka kawy) i chęć wywołania zmiany, zainspirowania ludzi w Polsce do zrobienia czegoś niestandardowego, wyjścia w kontrze do utartych już ścieżek - dodaje.
Problemy pojawiają się w momencie zalegalizowania miejsca prowadzenia działalności. – Procedury trwają znacznie dłużej niż powinny - mówi Ślebioda. – Pomimo tego, że wszystkim nasz pomysł się podoba - mamy zezwolenie sanepidu, naczelnego estetyka miasta - to od roku urzędnicy nie potrafią wskazać miejsc, gdzie nasz handel mógłby odbywać się legalnie – dodaje. – Postawienie roweru sprzedającego kawę na warszawskich ulicach najwyraźniej jest tak skomplikowane jak budowa drugiej linii metra – ironizuje Ślebioda.
Mimo wszystko food tracki cieszą się coraz większą popularnością wśród warszawiaków, ale i nie tylko - w Poznaniu, Gdańsku, Wrocławiu i Krakowie powstają coraz to nowe furgonetki ze przygotowywanym na miejscu jedzeniem. Czy to początek świeżego trendu?