
W Polsce o biedzie, jeśli się mówi, to mówi się na trzy sposoby. Pierwszy sposób to opowiadanie o biedzie jako o stanie niezawinionym. Biedny jest ofiarą, jest chory lub stary. Drugi sposób przedstawiania biedy ma fizyczny kształt mężczyzny około 40-tki, leżącego przed telewizorem w zażółconym od potu podkoszulku, opinającym wydatny brzuch. Nieodzownym atrybutem tego rodzaju biedy jest pilot w ręku i puszka piwa na podłodze. To bieda, która ponoć żyje z zasiłku, zupełnie, jakby w Polsce możliwym było przeżycie z kuroniówki. Bieda zawiniona. Biedny jest winny sam sobie, jest cwaniakiem, nierobem i pijakiem. Trzecia kategoria biedy to bieda przejściowa. Krótki moment, między powinięciem nogi a lepszą pracą, gdzieś w nieodległej przyszłości. O biedzie w Polsce jednak przede wszystkim się milczy.
Bieda się ukrywa
Pochodzę ze średniej wielkości miasta na Mazurach, gdzie przyjezdni na dworcu mogą przeczytać "Witamy podróżnych zwiedzających piękne ziemie Warmii i Mazur". Pod napisem czasami przesiadują bezdomni. Znam dość dobrze problemy tamtejszego rynku pracy. Ot, choćby niedawno znajomy pracował jako kurier. Kilkanaście godzin dziennie 5-6 dni w tygodniu za około 1200 - 1500 zł miesięcznie. Stawka godzinowa.
W Polsce o problemach rynku pracy zwykło się rozmawiać ze środowiskami przedsiębiorców. Taki konsensus obowiązuje od początku transformacji. To oni traktowani są jako sól ziemi. Skręt w stronę pracodawców jest polskim ewenementem.
Bieda ukrywana jest po pierwsze przez milczenie. Po drugie, bieda jest ukrywana przez tworzenie fałszywych wizji. Z jednej strony osób bezradnych, na których dziennikarze mogą patrzeć z mieszanką współczucia, protekcjonizmu i delikatnej odrazy. Po trzecie, bieda jest ukrywana przez wicie słomianego luda zapijaczonego nieroba. Doprawdy znam wiele osób często używających alkoholu i nie zauważyłem korelacji między pozycją społeczną a ilością czy częstotliwością picia.