Rok temu w Sylwestra Arkowi Kłusowskiemu uciekł ostatni autobus. Nie mógł dojechać na imprezę, więc był zmuszony przywitać Nowy Rok w samotności, pocieszając siebie napisał na Facebooku: „Ten rok będzie należał do mnie!”. I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki tak się stało. Już dziś Arek ze swoim niesamowitym głosem wystąpi w finale programu „The Voice of Poland”, a w Sylwestra zagra koncert w „Dwójce”.
W pierwszym odcinku The Voice of Poland jurorzy siedzieli plecami do wykonawców. Robili to po to, by oceniać piosenkarza jedynie po głosie. W tym przypadku nie wszystko przebiegało standardowo. Słyszeli głos, który mógłby należeć do afroamerykańskiej kobiety, ale po odwróceniu się okazało się, że wokalista stoi za kurtyną. Wszyscy zaczęli się zastanawiać, jakiej płci jest wokalista. Śmiechem-żartem podejrzewali, że ukrywa się tam legendarna piosenkarka Macy Gray. Mylili się, śpiewał im Arek Kłusowski.
Przyznam, że producenci mieli ciekawy pomysł z zapowiedzeniem Ciebie w programie...
Arek Kłusowski: Ciekawy, ale stresujący. Może jurorzy nie wiedzieli kto śpiewał, ale przecież ja stałem za kurtyną. Nic nie widziałem. Śpiewając nie wiedziałem, czy jurorzy się odwrócili czy nie. Cały czas stałem za tamtą kurtyną i czekałem aż ona opadnie. Chciałem wiedzieć, czy przejdę dalej czy nie.
I przeszedłeś... teraz powiedz mi jak to się stało, że trafiłeś do The Voice of Poland?
Przypadkiem byłem w Warszawie. Zdawałem egzaminy do szkoły wokalnej i nagle zauważyłem na fanpage'u The Voice of Poland ogłoszenie, że tego dnia jest casting do programu. Z miejsca postanowiłem spróbować swoich sił, to była spontaniczna decyzja. Wystąpiłem jako ostatni, komuś się mój głos spodobał i dostałem się dalej.
I cały twój świat się zmienił...
Dokładnie. To cztery miesiące nowego życia. Powiem tak: niektórzy dążą do czegoś w życiu. Ja dążyłem do tego, by występować i nagle trafiam do The Voice of Poland i to mam. W pewnej chwili wszystko się zmienia. Zaczynam robić karierę, ale są oczywiście minusy.
Jakie są minusy z tego, że robisz karierę?
Tracę swoją prywatność. Muszę zdawać sobie sprawę z tego, że każdy może mnie obserwować, czyhać na moje wpadki. Wcześniej robiłem to, co chciałem. Chodziłem z kumplami na grubsze imprezy, byłem chuliganem.
Ty chuliganem? Nie powiedziałbym. Moja dziewczyna zawsze o tobie mówi: „Ten taki milutki, grzeczniutki Areczek”.
[śmiech] Nie oceniaj książki po okładce. W młodości byłem niepokorny. Nauczyciele mieli wielki problem ze mną, bo zawsze miałem inne zdanie. Zawsze wiedziałem, co dla mnie jest najlepsze. W wieku 15 lat wyjechałem do Rzeszowa, mówiłem że zaczynam karierę muzyczną. Nikt mi nie wierzył. W moim rodzinnym Wietlinie mówili, że mi się nie uda.
Ale się udało. Możesz mi zdradzić w jaki sposób odkryłeś w sobie głos Afroamerykanki?
To było dziwne. Dopiero w wieku 15 lat pokochałem śpiewanie. Wcześniej tego unikałem. Po prostu bałem się swojego głosu. No wiesz, facet śpiewający wysokim głosem to raczej obciach. Jednak wyzbyłem się tych kompleksów i zacząłem coraz częściej śpiewać. A głos sam jakby się wyszlifował.
A jak ci się pracowało z twoimi trenerami w programie The Voice of Poland?
Z Baronem i Tomsonem? Od razu złapaliśmy wspólny flow. Czuję, jakby to byli moi dawni kumple. Traktuję ich normalnie, nie jak jakieś gwiazdy. W końcu są tacy sami jak ja, też kiedyś zaczynali, byli nieznani. Teraz fajnie jest, że są i mi pomagają, bym doszedł tam gdzie oni. Są fajni, nie tacy jak inni celebryci których poznałem.
To znaczy?
Od lat pracuję przy różnych festiwalach muzycznych. Jestem jakby po drugiej stronie, bo raczej zajmowałem się ich organizacją. Widziałem, jak niektóre gwiazdy traktują całą obsługę, są niewdzięczne dla kierowców, makijażystek. Nie podoba mi się ich zachowanie. Nie powiem kto to, ale na pewno nie będę brał z nich przykładu. Z natury nie jestem złośliwy.
Nawet dla swoich konkurentów w programie?
Nie no co ty? Po co miałbym tak robić? Nasza ekipa była super. Tak samo w finale zmierzę się z samymi fajnymi osobami. Nie wierzę, że potrzebowałbym robić złośliwości, by się utrzymać w programie. Każdy robi swoje i przy okazji świetnie się bawi. Ten program to super przygoda, która sprawiła, że moja kariera nabrała rozpędu.
Myślisz, że wygrasz finał?
Chciałbym wygrać, ale to widzowie o tym zadecydują. Mam swoich fanów, ale na pewno znajdą się ci, którzy mnie nie lubią. Taki jest świat, a my muzycy nie musimy trafiać w gusta wszystkich. Jeśli ktoś myśli, że jestem słaby, to ma prawo tak uważać. A jeśli ktoś mnie lubi to super. Finał udzieli mi odpowiedzi na pytanie „jakie są gusta muzyczne Polaków?”. Jeśli wygra np. Ernest to oznaczy, że jest potrzeba rocka, jeśli ja, to będę wiedział, że ludzie chcą słuchać freaków.
Jak będzie wyglądał twój świat po zakończeniu programu?
Mam zamiar wydać płytę. Czekam tylko na wytwórnię, która postanowi ją wydać. Jestem współautorem wszystkich piosenek, więc nie muszę się martwić o tantiemy (śmiech). Wiesz, są różne płyty: takie które przesłuchasz i wrzucisz do kąta, i takie do których wracasz. Mam nadzieję, że moja płyta będzie jak ta druga. Muzycznie? Będzie zbliżona do Brodki i Nosowskiej. A tak dodam, że moim marzeniem jest zdobyć Fryderyka.
Tylko Fryderyka? Wiele osób uważa, że mógłbyś robić karierę zagranicą.
To bardzo miłe. Wiadomo, że apetyt wzrasta w miarę jedzenia. Na razie jednak skupię się na tym co robię obecnie. Po The Voice of Poland chcę wydać płytę, ruszam w trasę koncertową. No i zagram na Sylwestrze z Dwójką...
Czyli spędzisz go z milionami osób...
Dokładnie. A rok temu witałem Nowy Rok sam.
Jak to?
Spóźniłem się na ostatni autobus i nie miałem jak dojechać na imprezę. Wróciłem do domu i siedziałem sam. Bez telewizora, bez komputera. Było mi trochę smutno. Na chwilę zalogowałem się na Facebooka z telefonu i napisałem moje marzenie noworoczne: „Ten rok będzie należał do mnie”. Na razie to się sprawdza.