W ostatnich latach w Czechach powstało mnóstwo „growshopów”, czyli sklepów z nasionami i sprzętem do hodowli marihuany. Teraz czeska policja rozpoczęła z nimi wojnę i zamykają jeden po drugim, a właścicieli zabierają na komisariat. Reporter „Gazety Wyborczej” Tomasz Maćkowiak pisze, że jak dotąd postawiono zarzuty 45 osobom i zarekwirowano towary warte kilka milionów koron.
Duża część „growshopów” jest ukryta za szyldem „Ogrodnictwo”. Jak opisuje Tomasz Maćkowiak, przez okno widać sprzęt ogrodniczy oraz worki z nawozami. Na pytanie o trawkę pracownicy wskazują na ladę, gdzie w foliowanych opakowaniach znajdowały się nasiona różnych gatunków marihuany. Sprzedawca sam doradzał, które są lepsze dla początkujących hodowców, a które może sadzić wprawiony „ogrodnik”. Na dodatek opatrzył reportera w kilkustronnicową broszurę z instrukcją jak uprawiać marihuanę.
Podobnych sklepów, jak wyżej opisany, jest więcej. Tylko, że coraz częściej pojawia się w nich policja. Funkcjonariusze żądają wydania sprzętu, nasion i chemikaliów, a także aresztują właścicieli. Zatrzymanym grożą kilkuletnie wyroki oraz skonfiskowanie mienia.
Dlaczego tak się dzieje? Przecież dotychczas Czechy słynęły z tolerancyjnego podejścia do marihuany. Jednak wszystko się zmieniło w ubiegłym roku, z powodu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie długotrwałego procesu pewnego hodowcy marihuany. Sędziowie stwierdzili, że osoba sprzedająca nasiona oraz tworząca instrukcję „od nasionka do jointa” popełnia przestępstwo „szerzenia toksykomanii” zagrożonej wieloletnim więzieniem.
W Czechach narkotyki „twarde” i „miękkie” są nielegalne i zabronione. Jednak posiadanie niewielkiej ilości na własny użytek jest tylko wykroczeniem. Tylko, że nikt nigdy nie określił ile znaczy „niewielka ilość”, więc masowo do więzienia szły młode osoby za wypalenie jednego jointa, czy za tabletkę ecstasy. To zmieniło się w 2010 roku, kiedy ustalono, że „niewielka ilość” marihuany to 15g, haszyszu 5g, heroiny 1,5g, a kokainy 1 gram.
Od tego czasu ludzie przestali się kryć z narkotykami, gdyż za ich posiadanie groziła tylko grzywna. Jednocześnie zaczęły rozwijać się growshopy, które były odpowiedzią na rosnący popyt na marihuanę. To te miejsca dostarczały wszystkie potrzebne rzeczy do wyhodowania trawki. Teraz, po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, takie "sklepy" są zamykane.