W piątek około godziny 13.00 Arek zaparkował swój samochód na Solcu w Warszawie. Jako okoliczny mieszkaniec, ma wykupiony miesięczny abonament na parkowanie. Jednak to nie przeszkodziło Straży Miejskiej odholować jego samochodu. Dlaczego? Bo wieczorem w piątek postawiono znak zakazu parkowania. Czyli opowieść o tym, jak państwo pilnie dba o przestrzeganie prawa.
– Rano udałem się do samochodu, jednak okazało się, że na jego miejscu stał inny. Byłem pewny, że mi ukradli. Jednak zaraz dostrzegłem, że na tym miejscu został ustawiony zakaz parkowania, który obowiązuje od 30 listopada. Wiem, że w środę, czy czwartek tego zakazu nie było – żali się nam Arek.
Sami strażnicy miejscy przyznali, że zaczęli odholowywać auta w piątek o 23:57. Czyli trzy minuty przed „wejściem znaku w życie”. Jak twierdzi biuro prasowe warszawskiej SM, straż nie wie, kiedy znak postawiono, ale trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę fakt, że tuż przed rozpoczęciem obowiązywania znaku Straż już tam była, gotowa do holowania.
– Jest to działanie nieetyczne. Zwłaszcza, że naprawdę nie mamy tu gdzie parkować, bo wszędzie trwają roboty drogowe. Skończy się to tym, że będę musiał zostawiać parę kilometrów dalej, bo władze Warszawy wszędzie ustawiają znaki - opowiada Arek.
Od rana wywieziono ponad 20 aut, natomiast kolejni mieszkańcy wpadają w pułapkę zakazu parkowania. Z przyzwyczajenia stawiają tam swoje samochody, które następnie są zabierane na parking policyjny. Aby odzyskać swoje „cztery kółka” trzeba zapłacić ponad 615 złotych. Z tej sumy 100 złotych to mandat za parkowanie w niewłaściwym miejscu. Pytanie tylko, czy ktoś kto zostawił tam samochód przed postawieniem zakazu złamał prawo? Wszak prawo nie działa wstecz, ale najwyraźniej polscy stróże prawa o tym nie wiedzą.
Straż miejska najpierw odmówiła komentarza w tej sprawie. Później jednak rzeczniczka SM Monika Niżniak stwierdziła w rozmowie z nami, że "nie może tłumaczyć indywidualnych decyzji strażników". Zaznaczyła też, że strażnicy nie wiedzą, kiedy auta zostały zaparkowane, więc po prostu egzekwują przepisy. Niżniak przypomniała jednak, że jeśli ktoś chce, to od decyzji Straży Miejskiej może się odwołać.
Rzecznicy Zarządu Dróg Miejskich nie odbierali telefonów, a tylko tam można dokładnie ustalić, o której godzinie znak postawiono. Straż Miejska twierdzi, że tego nie wie. A lawety cały czas jeżdżą w kierunku ulicy Solec, by wywieźć stamtąd kolejne samochody.