Wydawać by się mogło, że Włochy to raj. Malownicze krajobrazy, zawsze uśmiechnięci ludzie, śródziemnomorski klimat. Żyć nie umierać. Z pracą też chyba nie jest najgorzej? Nic bardziej mylnego. Włoskie realia są bardzo dalekie od ideału. Przekonałam się o tym na własnej skórze, kiedy wyjechałam tam na rok, a słodki włoski sen stał się koszmarem.
Na wyjazd do Włoch decyduję się w trakcie studiów. Po pierwszym roku tłumaczeń specjalistycznych o profilu językowym: włoski/angielski, postanawiam wyjechać na rok do Rzymu. Podszkolić język, znaleźć pracę, zmienić klimat. Realizacja tego, jakby się mogło wydawać, prostego planu okazuje się jednak trudniejsza niż można się było spodziewać.
Pierwszą pracę jak na cudzoziemkę znajduję wyjątkowo szybko, po dwóch tygodniach pobytu. Restauracja Maranega, Campo di Fiori - turystyczne miejsce, jedno z popularniejszych w Rzymie. Od rana do późnego wieczora tętniące życiem i zapachem świeżych warzyw, owoców, kwiatów i włoskich specjałów. "Pole kwiatów", bo tak w wolnym tłumaczeniu można nazwać ten popularny rzymski plac, to jedno z bardziej urokliwych miejsc w Wiecznym Mieście.
Dobry początek
Pracę w charakterze kelnerki proponuje mi manager restauracji: wysoki, barczysty mężczyzna o niskim tembrze głosu. 50 euro dniówki plus napiwki, 10 godzin pracy, żadnej umowy. Poranny system zmianowy, od 8 do 18. Myślę: "Co najmniej 250 euro tygodniowo? Żyć nie umierać".
Decyduję się zatem podjąć proponowaną mi pracę. Już po krótkim czasie czuję, że stać mnie na wiele - dzienne napiwki oscylują w granicach 20-25, czasami 30 euro. Chodzę na zakupy, do kina, jem w restauracjach, jadę na dwa dni do Neapolu, ze spokojem płacę miesięczny czynsz za wynajmowany pokój na urokliwym Zatybrzu.
Co do jednego nie mam wątpliwości. Praca w rzymskiej gastronomii jest o niebo lżejsza i przyjemniejsza niż ta w polskich restauracjach. Włosi do wszystkiego podchodzą z dystansem, zawsze mają czas. Jedzenie przygotowywane jest z duszą i sercem, nie ma pośpiechu, a kelnerów zawsze jest tylu, ilu aktualnie potrzeba, by obsłużyć wszystkich gości. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, nie było tam masy pracy. Przed każdą restauracją zawsze stoi ktoś, kto zachęca turystów uśmiechem i miłym słowem do wejścia i skosztowania regionalnych potraw.
Niestety, mój słodki włoski sen szybko zaczyna zamieniać się w koszmar. Manager, który mnie zatrudnił okazuje się być typowym Włochem. Z krwi i kości. Z libido wyższym niż większość trzeźwo myślących homo sapiens. Motywy, dla których przyjął mnie do pracy okazują się być inne niż mogłam przypuszczać. Kiedy sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli, a natrętny mężczyzna nie daje mi spokoju - to łapiąc gdzie nie potrzeba, to wysyłając mi sprośne sms'y czy zachodząc od tyłu, decyduję: trzeba wiać. Oddaję rzeczy, zabieram ostatnią dniówkę i żegnam się z pracą w restauracji. "Jak nie tu, to gdzie indziej", myślę, nie wiedząc jeszcze jak bardzo się mylę.
Dolce far niente?
Moja współlokatorka, również cudzoziemka, w tym samym czasie zostaje wyrzucona z pracy. Ona również nie ma łatwego życia. Od dziesięciu lat w Rzymie, pracowała już w wielu miejscach. O wykorzystywaniu przez pracodawców mówiła mi od początku, jednak trudno było mi w to wszystko uwierzyć. Rosa pracuje na dwa etaty. Rano w restauracji na Piazza Navona, wieczorem w barze niedaleko Fontanny di Trevi. Wstaje o 6, do domu często wraca po północy. Kiedy wyrzucają ją z "porannej" pracy, jest załamana.
Nowego, lepszego zajęcia szukamy więc razem. Niestety, bez efektu. Setki CV złożonych osobiście, niezliczone telefony z ogłoszeń w gazetach, kilkadziesiąt maili z ofert internetowych. Kilka rozmów, każde z nich zakończone niepowodzeniem. Rezygnuję w chwili, gdy zamiast do biura, które teoretycznie miało zajmować się spisywaniem umów, trafiam do domu publicznego i okazuje się, że zamiast umowami, mam zająć się szefem i jego kolegami. Uciekam, jestem wykończona. Wracam do Polski.
Home Sweet Home
Wyjeżdżającym do Włoch, zwłaszcza młodym ludziom bez doświadczenia, proponuję odpowiednio się do takiego wyjazdu przygotować. Pracy najlepiej szukać z polecenia, w wysokim sezonie, kiedy Italia tętni życiem i poszukiwana jest dodatkowa pomoc w sklepach, barach, restauracjach czy kawiarniach.
Równie ważna jest znajomość języka włoskiego, ponieważ po angielsku dogadać się niełatwo, zwłaszcza na południu Włoch. Kobiety zaś powinny być szczególnie wyczulone na wszelkie niepokojące sygnały ze strony pracodawców płci męskiej. Jeśli ktoś zachowuje się niepewnie, najlepiej jest po prostu zrezygnować z pracy dla własnego bezpieczeństwa i poszukać innego zajęcia.
Italia to piękny kraj, sympatyczni ludzie i gorący klimat, jednak w dobie wszechobecnego kryzysu pracy dla cudzoziemców jest jak na lekarstwo. Jeśli nie masz doświadczenia, wykształcenia, nie znasz języka - nie jedź. Zostań w kraju, poszukaj alternatywy, a do Włoch jedź jako turysta - zjesz przepyszną pastę, odetchniesz śródziemnomorskim powietrzem, zachwycisz się zabytkami i zetkniesz z wspaniałą kulturą. A praca? O ironio polskie realia w chwili obecnej są zdecydowanie lepsze.