"Kawa u Tiffany'ego", czyli jak piją ją znani i lubiani
Bartosz Świderski
05 grudnia 2013, 10:08·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 05 grudnia 2013, 10:08
Dobra i właściwie zaparzona kawa zawsze jest inspiracją dla nowego dnia. Nic więc dziwnego, że wielkimi miłośnikami dobrej kawy byli, są i zapewne przez wieki będą ludzie znani i lubiani. Zdradzamy więc kawowe kulisy wielkiego świata. Jaką kawę najbardziej lubiła Audrey Hepburn, a jaką księżna Diana?
Reklama.
partnerem akcji jest delonghi
Przeglądając galerię zdjęć legendarnej Audrey Hepburn trudno nie zauważyć, że bardzo często dawała się sfotografować z filiżanką ulubionej kawy. Gwiazda Hollywood lat 60-tych, która niezmiennie jest wzorem dla kobiet na całym świecie, mawiała bowiem, że żyje właśnie tylko dzięki dymkowi papierosa i filiżance kawy, po którą sięga zawsze, gdy traci energię na planie. Reżyserzy zwykle wychodzili więc naprzeciw jej potrzebom i większość odtwarzanych przez nią postaci sięgało po filiżankę kawy równie chętnie, co i sama Hepburn.
Kawowi fascynaci świata sztuki
We wspomnieniach hollywoodzkich plotkarzy można przeczytać, że boska Audrey za ulubioną kawę miała jednak... właściwie każdy czarny napar. Nie wybrzydzała między arabicą a robustą, latte pite litrami podczas zdjęć we Włoszech smakowało równie dobrze, co mistrzowsko parzone espresso z nowojorskiej kawiarni. Kawa Audrey Hepburn po prostu dawała energię i odrobinę radości. I była znacznie zdrowszą używką od papierosów. Nie wybrzydzała więc zbytnio.
To łączyło ją z wielkim Voltairem, który był chyba pierwszym tak wpływowym orędownikiem picia kawy w tym, co moglibyśmy nazwać ówczesną popkulturą. Jego "Edyp", "Prostaczek", a przede wszystkim "Listy filozoficzne" powstać miały właśnie dzięki natchnieniu, które czerpał z kawy. Gdy wielu twórców jego czasów inspiracji szukało w wyniszczających nałogach, upijając się i odurzając specyfikami z Bliskiego Wschodu, Voltaire po prostu wolał wypić kilka filiżanek kawy. Kochał smak czarnego napoju tak bardzo, że przyjaciele musieli go czasami nieco powstrzymywać. Tworząc potrafił bowiem pić nawet... czterdzieści filiżanek dziennie.
Dyplomacja przy mocnym espresso?
Podobnych kawoszy nie brakowało w czasach, gdy kawa z rozmachem wchodziła na salony także po drugiej stronie oceanu. Ben Franklin jest bowiem nie tylko ojcem amerykańskiej demokracji i kultury. Jemu Amerykanie w dużej mierze zawdzięczają też popularyzację picia kawy i to nie tylko tej zaparzanej w najprostszy sposób. "Wśród wszystkich luksusów stołu kawa wydaje się jednym z najbardziej wartościowych. Wzbudza wesołość bez upojenia i powoduje przypływ dobrego ducha, przy okazji nigdy nie wiążąc się później ze smutkiem, otępieniem i osłabieniem" - mówił słynny Amerykanin.
To podobno właśnie ze względu na gusta wpływowego artysty i dyplomaty w XVIII-wiecznych Stanach Zjednoczonych zaczęto szukać nowych smaków, które mogłyby podbić serca smakoszy takich, jak on. Sam Franklin tymczasem dawał do zrozumienia, że umiejętności parzenia kawy, które posiadła jego służba nieraz wspomagały najważniejsze rozstrzygnięcia dyplomatyczne, o które walczył.
Kawa fascynuje wielkich już niezmiennie przez wieki. "Winston, gdybyś był moim mężem, to zatrułabym Twoją kawę” - powiedziała niegdyś Lady Astor do Winstona Churchilla. "Nancy, gdybyś była moją żoną, to bym ją wypił” - odrzekł legendarny brytyjski premier. Ironiczna groźba pierwszej parlamentarzystki w historii Wielkiej Brytanii nie padła pod adresem churchillowskiej kawy przypadkowo. Winston Churchill również był znanym kawoszem. W odróżnieniu od swoich wielkich poprzedników miał już jednak okazję czerpać ze sporego baristycznego dorobku, z którego wówczas słynęło brytyjskie imperium.
Smakował podobno tylko najlepsze mieszanki parzone przez ludzi rekrutowanych spośród najzdolniejszych specjalistów od jej zaparzania. Na biurku premiera dużej filiżanki jego ulubionego, mocnego naparu nie brakowało nawet, gdy Wielka Brytania stała przed widmem zagłady ze strony nazistowskich Niemiec, a jakakolwiek kawa stawała się towarem, który przeciętny Brytyjczyk mógł już tylko przywracać we wspomnieniach sprzed lat.
Dla ulubionej kawy zrobiliby wszystko
Wśród zwykłych ludzi chętnie kawę piła tymczasem księżna Diana. Nawet, gdy jej twarz znał już chyba każdy człowiek na globie, Diana nie potrafiła odmówić sobie ulubionej kawy na mieście. Szczególnie tej, którą podawano w maleńkiej kawiarence położonej niedaleko Kensington Palace. Kiedy księżna przemknęła już na filiżankę kawy uliczkami Chelsea na miejscu najczęściej zamawiała latte lub małą czarną. Diana ceniła kawę tam tak bardzo i bywała tak często, że po jej tragicznej śmierci kawiarenka zmieniła nawet nazwę na "Cafe Diana".
W jednym z najbardziej kultowych filmów Quentin Tarantino wkłada w usta wykreowanego przez siebie bohatera kwestię: "nawet nie wiesz jak cholernie dobra jest moja kawa...". Dobrze, że w "Pulp Fiction" postać tę gra osobiście, bo to przecież kolejny wielki twórca, który kawę stawia jako inspiracje wyżej innych używek. W Hollywood mówi się, że najbardziej lubi kubek własnoręcznie zaparzonego naparu z odrobiną mleka.
Wśród gwiazd miłość do kawy potrafi jednak nastręczać sporych problemów z paparazzi. Takie miewa Colin Farrel. W Los Angeles redakcje plotkarskich tytułów dobrze wiedzą bowiem, że jeśli Farrella nie ma na planie zdjęciowym, przedpołudniem warto polować na niego w jednej z ulubionych kawiarenek. I nigdy się nie mylą. Gwiazdor wręcz rytualnie spotyka się z najbliższymi kumplami przy pobudzającym espresso.