Pracą, którą Kyle Lambert "namalował" palcem na iPadzie, zachwyca się cały świat. Ale choć Brytyjczyk na stworzenie swojego dzieła poświęcił wiele wysiłku i ponad dwieście godzin pracy, jej efektem jest ostatecznie jedynie... graficzny plik. Czy taka wirtualna, cyfrowa sztuka może mieć jakąkolwiek wymierną wartość?
Od kilku dni internauci na całym świecie zachwycają się wyjątkowo realistycznym portretem Morgana Freemana, który “namalował” na iPadzie młody Brytyjczyk – 26-letni Kyle Lambert. Artysta własnymi rękami tak dokładnie skopiował fotografię aktora, że stworzony przez niego cyfrowy obraz jest niemal nie do odróżnienia od oryginalnego zdjęcia. Wymagało to od niego ponad dwustu godzin pracy i ok. 285 tys. pociągnięć pędzlem. A właściwie palcem po ekranie iPada.
Portret Freemana tylko pozornie jest jedynie kolejną technologiczną ciekawostką. W rzeczywistości jego fenomen skłania do zadania co najmniej kilku istotnych pytań: czy tak stworzona grafika to już obraz, czy tylko komputerowy plik? Czy artyście, który włożył w jej stworzenie tak wiele wysiłku należy się szacunek równy temu, którym otacza się malarzy tworzących tradycyjne obrazy? I w końcu, czy za tego typu ulotne, wirtualne dzieło, które podziwiać można w internecie albo ściągnąć na dysk, ktoś byłby gotów zapłacić?
Nie ważne czy "cyfrowo". Ważne jak!
– Sztuka cyfrowa jest wciąż dla większej części opinii publicznej niezrozumiała i niedoceniana, przede wszystkim z powodu swojej ulotnej formy. Większość ludzi oczekuje, że malarze będą używać prawdziwych pędzli, palet i farb, a jednocześnie nie jest pewna na czym właściwie polega “cyfrowe” tworzenie dzieła – pisała Tina Mailhot-Roberge, graficzka komputerowa, w swoim artykule stającym w obronie twórców “sztuki cyfrowej”.
Zarówno Mailhot-Roberge, jak i liczni komentatorzy twierdzą, że uprawianą przez nich dziedzinę sztuki po prostu się dyskryminuje. Powód? Jest nieuchwytna, możliwa do skopiowania, a ostatecznie sprowadza się do pewnej liczby zer i jedynek.
I rzeczywiście – gdyby za kryterium wartości dzieł sztuki przyjąć cenę, jaką są za nie gotowi zapłacić inni ludzie, to wszelkiego rodzaju komputerowe grafiki wciąż generalnie przegrywają np. z obrazami.
A choć w internecie funkcjonuje wiele serwisów, które są platformami handlu komputerową grafiką, daleko im do prestiżu prawdziwych aukcji. To raczej miejsca drobnego obrotu, na których ceny nie są zanadto wysokie. Mowa tu pewnie raczej o dziesiątkach niż tysiącach złotych czy dolarów. Tak o sprzedaży swojej twórczości w portalu DeviantArt pisała jedna z jego użytkowniczek:
Strona www jako dzieło sztuki
Czy w związku z tym można uznać, że “sztuka cyfrowa” z definicji skazana jest na niższy status, a w konsekwencji, niższą wartość – także w ujęciu finansowym? Dr Mikołaj Iwański, bloger naTemat i badacz rynku sztuki zwraca uwagę, że samo medium nie jest najistotniejszym kryterium wartości dzieła. Chodzi raczej o to, jak artysta wykorzysta “cyfrowe” środki wyrazu: – Jeśli mówimy o tym konkretnym portrecie, to z artystycznego punktu widzenia malowanie “obrazu” na iPadzie jest bez sensu. To zupełnie wtórne wobec tradycyjnych technik – ocenia Iwański.
Nasz bloger tłumaczy jednak, że techniki związane z “nowymi mediami” można wykorzystywać w sposób kreatywny, dzięki czemu efekt końcowy może być znacznie bardziej wartościowy.
Justyna Kowalska z warszawskiej galerii BWA również zwraca uwagę, że na dzisiejszym rynku sztuki “wirtualność” czy “ulotność” konkretnych dzieł nie jest wcale najistotniejszym czynnikiem branym pod uwagę przez kuratorów czy inwestorów. W galeriach wystawia się i sprzedaje nie tylko video art, performance, ale nawet… strony www.
– Przykładem niech będzie kolekcja krakowskiej galerii Bunkier Sztuki, w której znajduje się właśnie wirtualne dzieło stworzone przez artystę Jakuba Woynarowskiego. To interaktywny diagram, który można oglądać w Internecie - mówi Kowalska dodając, że choć w Polsce nie do końca jeszcze oswoiliśmy się z takim stanem rzeczy, na Zachodzie nie jest on niczym dziwnym (na niedawnej nowojorskiej aukcji opisanej przez “Wall Street Journal” sprzedawano np. film w serwisie YouTube)
Jak może wyglądać kupowanie przez kolekcjonera videoartu czy będącej dziełem sztuki strony internetowej?– W przypadku videoartu nabywca kupuje płytę DVD, Blue Ray lub taśmę filmową. Jeśli jest to praca edycyjna, to artysta lub galeria gwarantują kolekcjonerowi, że nie ma więcej kopii, niż zadeklarowana edycja, na przykład 5 - mówi Justyna Kowalska. Nasza rozmówczyni zaznacza jednak, że mimo wszystko w tego typu przypadkach bardziej niż o sam przedmiot, chodzi o ideę, koncepcję.
– Wszystko zależy od tego, jak zdefiniujemy “kolekcjonowanie” – jednych interesują banalne z pozoru przedmioty, jak np. znaczki. Inni zaś są gotowi płacić właśnie za niematerialne dzieła sztuki, związane jednak z jakimś konceptem, ideą. Pamiętajmy, że niektórzy z uznanych współczesnych artystów nie tworzą żadnych materialnych form – weźmy choćby Tino Sehgala, który “opowiada” swoje dzieła odbiorcom – zauważa Justyna Kowalska.
deviantART zdziera z użytkowników niemiłosiernie i aby zarobić faktycznie sporo, trzeba być hiperpopularnym. Ja wciągu ostatniego roku zarobiłam niecałych 90 zł ze sprzedaży printów (a i tak był to najlepszy rok dotychczas), niby zawsze coś, no ale nie jest to porządny zarobek na swojej twórczości. CZYTAJ WIĘCEJ
Jeden z moich studentów ze szczecińskiej Akademii Sztuki Remigiusz Suda tworząc swoją pracę skanował fragment filmu pornograficznego przykładając do skanera monitor. Dało to ciekawy efekt wizualny, który stał się motywem wykorzystanym w namalowanym klasycznymi technikami obrazie.