Wtorkowa audycja Kuby Strzyczkowskiego w radiowej Trójce wywołała protest środowisk [url=http://shutr.bz/18dbaIN]LGBT[/url].
Wtorkowa audycja Kuby Strzyczkowskiego w radiowej Trójce wywołała protest środowisk [url=http://shutr.bz/18dbaIN]LGBT[/url]. Fot. Shutterstock.com
Reklama.
– My po prostu chronimy się przed językiem nienawiści – mówi w rozmowie z naTemat Agata Chaber ze stowarzyszenia Kampania Przeciw Homofobii, które wysłało do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji skargę w sprawie wtorkowej audycji "Za, a nawet przeciw" w radiowej Trójce.
Działacze KPH uważają, że postawione w czasie programu pytanie, które stało się też tytułem audycji to “bezrefleksyjne powielanie nienawistnego dyskursu”. Chodzi o sformułowanie "Czy w Polsce mamy dyktaturę mniejszości seksualnych?".
W opublikowanym na swojej stronie internetowej oświadczeniu KPH argumentuje, że “słowo dyktatura rozumiane jest najczęściej jako totalitarna, autorytarna forma rządzenia. Rażące jest jego zastosowanie w zestawieniu z jakąkolwiek mniejszością, w tym mniejszością seksualną, gdyż od wieków w dyktaturach to właśnie mniejszości i grupy marginalizowane były najbardziej prześladowane”.
KPH

Niedopuszczalne naszym zdaniem jest bezrefleksyjne powielanie nienawistnego dyskursu na antenie i na łamach strony internetowej publicznej stacji radiowej. CZYTAJ WIĘCEJ


– To dyskurs znany z wypowiedzi i transparentów nacjonalistów. Nie rozumiem, dlaczego promuje go państwowa stacja radiowa – mówi nam Chaber. W podobnym tonie tytuł audycji skomentował w piątek w “Gazecie Wyborczej” Wojciech Karpieszuk.
“Lincz na homoseksualistach”?
– Jaki cel miała ta audycja? Upokorzenie osób homoseksualnych i transseksualnych? Brawo. Udało się panu. Czy na tym ma polegać misja mediów publicznych? – pyta Karpieszuk w tekście “Lincz na homoseksualistach”. Dziennikarz sugeruje, że Strzyczkowski nie tylko już w samym tytule audycji “przemycił” homofobiczne treści i uprawomocnił twierdzenie o rzekomej “dyktaturze mniejszości seksualnych”, ale również nie reagował na pogardliwe wypowiedzi dzwoniących do radia słuchaczy. Czy to słuszne zarzuty?
Rzecznik Polskiego Radia Radosław Kazimierski twierdzi, że nie dotarły do niego żadne informacje o skardze KPH. – Zapewniam, że audycja Kuby Strzyczkowskiego nie miała charakteru homofobicznego. Jeśli jednak rzeczywiście pojawiły się tam tego typu treści, to mogli je wnieść tylko dzwoniący słuchacze – ocenia Kazimierski. Nota bene, w sondzie opublikowanej na stronie radia prawie 68 proc. głosujących stwierdziło, że rzeczywiście w Polsce panuje “dyktatura mniejszości seksualnych”.
Na obronę dziennikarza można przywołać fakt, że użycie kontrowersyjnego sformułowania w tytule programu było o tyle zrozumiałe, że jednym z tematów rozmowy była organizowana przez środowiska prawicowe petycja zatytułowana właśnie “stop dyktaturze mniejszości”.
– Fakt, że pewne wyrażenia funkcjonują w debacie społecznej nie oznacza, iż należy je legitymizować autorytetem Polskiego Radia – piszą jednak na swojej stronie działacze KPH. Ich pogląd zdaje się wspierać medioznawca, prof. Maciej Mrozowski.
"Inkwizytor z 'Wyborczej' "?
– Jeśli dziennikarz bierze do tytułu jakieś hasło, to w pewnym sensie je autoryzuje. Ono pada z jego ust. Można przecież było opisać tę inicjatywę jednym zdaniem, a nie umieszczać w internecie i traktować jako wzbudzający kontrowersje wabik na słuchaczy i internautów. Są pewne granice – twierdzi Mrozowski. Medioznawca przyznaje rację KPH i twierdzi, że sformułowanie mówiące o “dyktaturze” w przypadku mniejszości seksualnych jest kompletnie absurdalne.
prof. Maciej Mrozowski

Żadnej dyktatury przecież nie ma. Osobom, które wymyśliły to hasło chodzi tylko o to, by zaistnieć w przestrzeni publicznej. To jest propagowanie mowy nienawiści. Media publiczne nie powinny nagłaśniać takich głosów.


Skrajnie odmiennego zdania jest natomiast Dominik Zdort, który w swoim felietonie w portalu Rp.pl stanął w obronie Strzyczkowskiego, jednocześnie atakując jego krytyków z “Gazety Wyborczej”.
Dominik Zdort
"Rzeczpospolita"

I nie pomoże Strzyczkowskiemu, że zadzwonił do wszystkich możliwych organizacji reprezentujących „kochających inaczej", że dał się wypowiedzieć paru lesbijskim celebrytkom. Bo, niestety, dał też głos słuchaczom „Trójki", którzy – o zgrozo! – przyznali, że owa dyktatura istnieje i jest niebezpieczna. A tak daleko wolność słowa posuwać się nie powinna – uważa inkwizytor z „Wyborczej". CZYTAJ WIĘCEJ


Wedle Zdorta to, co zrobił Wojciech Karpieszuk na łamach “GW”, to właśnie przykład kneblowania wolności słowa i dowód, że “dyktatura mniejszości seksualnych” naprawdę istnieje: “Czy dziennikarze mediów publicznych mają prawo zadawać poważne pytania?(...) Tak, oczywiście, pod warunkiem, że wszystko to mieści się w granicach ściśle określonych przez „Gazetę Wyborczą" – twierdzi.
– Każdy temat można poruszać, mamy przecież wolność słowa, trzeba to jednak robić inteligentnie, taktownie. Forma nie może być agresywna i poniżająca – odpowiada prof. Mrozowski. Zauważa też, że choć Strzyczkowski prawdopodobnie nie przekroczył granic obowiązującego w Polsce prawa, audycja słusznie wzbudza kontrowersje: – W mediach publicznych muszą obowiązywać najwyższe standardy – mówi Mrozowski.