- My wiemy, skąd wziąć na to około biliona złotych – mówił ostatnio Jarosław Kaczyński. "To" oznacza "ogromny program inwestycyjny". Prezes PiS twierdzi, że jego partia znalazła na inwestycje w Polsce bilion złotych. Czy to kolejne "trzy miliony mieszkań", czyli wielkie obietnice bez żadnego pokrycia? Mówimy "sprawdzam" pomysłowi opozycji.
Jarosław Kaczyński przekonywał w weekend, że "możliwości zapewnienia przeciętnej polskiej rodzinie dostatniego życia nie są wykorzystywane". Oczywiście, prezes PiS uważa, że to państwo powinno zadbać o dobre warunki do rozwijania gospodarki. Centralnym punktem Prawa i Sprawiedliwości w ratowaniu polskiej gospodarki ma być "ogromny program inwestycyjny".
- My wiemy, skąd wziąć na to około biliona złotych. W Polsce wykorzystując środki europejskie, a także inne środki i dokonując tzw. lewarowania, można taki program przygotować. Przygotujemy wielki program inwestycji, które będą z jednej strony zmierzały, by w Polsce infrastruktura była na przyzwoitym europejskim poziomie, a z drugiej strony będą zmierzały, żeby Polska się unowocześniła - mówił Kaczyński w sobotę.
Na co prezesowi bilion zł
Kaczyński przekonywał dalej, że oprócz środków europejskich jest "sto miliardów nadpłynności w bankach" i "inne możliwości czerpania z systemu bankowego". Co oznaczają inne możliwości, prezes wyjaśnił chwilę później: że jak ktoś ma sto milionów, to "z łatwością może dopożyczyć jeszcze sto lub dwieście".
Według prezesa, państwo realizując "wielkie programy inwestycyjne", tworzy nowe, dobrze opłacane miejsca pracy, czyli konkurencję dla sektora prywatnego, który też musi zacząć podnosić pensje, a co za tym idzie – zwiększa się popyt i gospodarka się kręci. Zaznaczmy, że ów bilion to całkiem sporo. Dla porównania: w 2011 roku cały PKB Polski wyniósł 1,5 biliona złotych, w 2017 – według zapowiedzi Donalda Tuska – całe nasze PKB ma przekroczyć 2 biliony złotych.
A łyżka na to: niemożliwe
Ta genialna teoria ma tylko jedną wadę: jest w zasadzie nierealna do realizacji.
- Realistycznie rzecz biorąc, zebranie takich pieniędzy, stanowiących 2/3 polskiego PKB, uważam za nierealne i niewykonalne. Nie tylko w perspektywie roku, ale nawet dekady – ocenia Piotr Kalisz, główny ekonomista banku Citi Handlowego. Również analityk i nasz bloger Paweł Cymcyk wskazuje: - Jeśli te biliony nie znajdują się na koncie Jarosława Kaczyńskiego, to nie wiem, skąd on weźmie te pieniądze.
Mimo tych niezbyt przychylnych opinii, przypominamy, że Jarosław Kaczyński wie, skąd wziąć bilion na inwestycje. Sprawdzamy więc, jakie będą źródła tego finansowania i czy są to źródła w jakikolwiek sposób wiarygodne.
Kasa z UE – nic nowego
Polska z unijnych funduszy otrzyma do wydania dokładnie 72,9 miliarda euro. Zaokrąglijmy na rzecz prezesa i uznajmy, że to jest 300 miliardów złotych. Czyli – prawie jedna trzecia tego, czego potrzeba do biliona.
Oczywiście, fundusze unijne to żaden nowatorski pomysł – PO wykorzystuje je tak czy siak, więc Prawo i Sprawiedliwość mogłoby tu zapewnić jedynie, że wyda je lepiej i efektywniej. Niestety, na pomysł wydawania unijnych pieniędzy obecny rząd wpadł już dawno temu, nawet jeśli nie robi tego w najlepszy sposób. Wątpliwe jednak, by PiS miał sobie poradzić w tej kwestii o wiele lepiej - do tej pory bowiem partii Kaczyńskiego nie udało się skutecznie wypunktować tych wydatków, a Ministerstwo Rozwoju Regionalnego pokonała prezesa w potyczce na dane.
Nadpłynność banków
Z początku dziwiło mnie, że prezes użył tego stricte ekonomicznego określenia, ale po zastanowieniu – dla jego wyborców słowa "nadpłynność banków" mogą oznaczać tylko jedno: złe banki mają jakieś zachowane pieniądze, których nie chcą wydawać.
Co to oznacza w praktyce? Nadpłynność finansowa to, bardzo upraszczając, zapas pieniędzy, który bank posiada w swoich zasobach. Przy czym warto zaznaczyć, że jest to zapas z pieniędzy złożonych w depozytach - de facto więc są to pieniądze należące do obywateli, a nie do jakiegoś tajemniczego "sektora bankowego".
Uspokajamy: prezes zapewne nie chce zabrać bankom pieniędzy. Chodziło mu prawdopodobnie o to, że sektor bankowy – mając obecnie ok. 100 miliardów złotych nadpłynności – będzie udzielał więcej kredytów. Dzisiaj banki są w tym – od czasu wybuchu kryzysu finansowego – zdecydowanie bardziej ostrożne.
Zakładając nawet, że banki faktycznie zaczęłyby udzielać dużo więcej kredytów, to czy faktycznie jest to metoda na rozwój gospodarki – by jeszcze więcej pożyczać? Paweł Cymcyk przypomina, że nie dałoby się, nawet przy tak spektakularnym planie, uruchomić naraz całej tej kwoty. Poza tym, sektor bankowy nie może się pozbyć całej swojej poduszki finansowej - bo wówczas zaufanie do niego oscylowałoby w okolicach zera. I na koniec: biorąc pod uwagę fakt, że są to pieniądze z depozytów, pozbywanie się ich w celach kredytowania byłoby zwykłym rozdawnictwem.
Lewarowanie, czyli ktoś pożyczy
Jak powiedział Jarosław Kaczyński, jak ktoś ma 100 milionów, to może dopożyczyć kolejne dwieście. Najwyraźniej prezes nie ma już rozmachu w wyobraźni, bo skoro można dwieście milionów, to czemu nie pięćset albo tryliard?
Prezes, jak mniemam, chciałby – nie raczył tego wyjaśnić na konferencji prasowej – finansować wielkie inwestycje dzięki dźwigni finansowej. Działa to tak, że osoba z małym kapitałem, wkładem własnym, dostaje dużą dźwignię przy pożyczce i w efekcie obraca o wiele większymi pieniędzmi. Jeśli uda się dobrze zainwestować, to zwraca. Jeśli się nie uda, to jest poważnie pod kreską – bo wkładu miała milion złotych, a obracała kilkuset milionami, które przecież ktoś stracił.
Czyli: prezes znowu chce pożyczać, i to na wielką skalę. Niech będzie, że w ten sposób państwo będzie finansować np. inwestycje w energetykę. Całkiem spory wkład własny, nieduży poziom lewarowania. Ale ile funduszy można w ten sposób pozyskać? Sto, dwieście miliardów? To już byłoby bardzo dużo, a do biliona brakuje nadal co najmniej 400 miliardów złotych.
Pieniądze-widmo
Niestety, innych źródeł finansowania prezes nie wskazał. Jak zapowiedział, szczegóły poznamy w lutym. Do tego czasu Kaczyński być może odnajdzie legendarny irlandzki garnek ze złotem (z ang. pot of gold) i stamtąd wyjmie bilion złotych. Może w rzeczywistości PiS to geniusze inwestycji i mają w zapasie kilka bilionów, w tym jeden do roztrwonienia. Nie oszukujmy się: liczba ta wzięła się albo z kosmosu, albo z nadmiernej fantazji albo po prostu dobrze brzmiała - taka okrągła, a i tak obywatele przecież nie zrozumieją, że chodzi o zawrotną kwotę tysiąca miliardów.
Prezesowi podpowiem jeszcze, że bilion złotych na inwestycje może spróbować wziąć: od Warrena Buffeta lub Billa Gatesa (małe szanse powodzenia), dodrukować (a co tam), zadłużyć państwo (bilion w tę czy w tę – kto by się tym dziś przejmował, zapłacą za 20 lat podatnicy) lub ewentualnie odnaleźć Złote Runo. Bilion na inwestycje to bowiem nic innego, jak niegdysiejsze trzy miliony mieszkań dla Polaków. Trochę jak UFO – niby wszyscy wiedzą, co to, niby wszyscy o tym słyszeli, ale nikt tego na oczy nie widział. Polacy biliona na inwestycje też raczej szybko nie zobaczą.