Środek tygodnia, pierwsza w nocy, pusty żołądek i pusta lodówka. Jedynym rozwiązaniem zdaje się być wizyta w sklepie całodobowym i kupienie czegoś do jedzenia, najlepiej ciepłego. Gdy o 1:30 dotarłam na miejsce, w kolejce przede mną stał policjant. Kupił pięć paczek najdroższych prezerwatyw i upchnął je w kieszeni munduru. Później do kolejki wcisnęło się dwóch otyłych Arabów, którzy zamówili po 3 hot-dogi na głowę, przez co zabrakło ich dla mnie. Wychodząc ze sklepu spotkałam zataczające się dziewczyny, które średnio radziły sobie z drzwiami, jednak bawiły się przy tym świetnie.
Tak ciekawy zbiór „przypadków”, napotkanych przez zaledwie dziesięć minut poza domem, wynikał ze specyfiki sklepów monopolowych i stacji benzynowych po zmroku – tam ciągle coś się dzieje.
Nagła potrzeba zjedzenia sera
W kolejkach pod nocnymi, kiedykolwiek bym do nich nie trafiła, zawsze jest ciekawie. Są pijackie „rozkminy”, bójki i prośby o drobniaki. Czasami to pod sklepem rodzi się więcej emocji niż na samej imprezie. Ten, który pożyczy zapalniczkę staje się przyjacielem na śmierć i życie. Ten, który krzywo popatrzy na naszą koleżankę, może już liczyć swoje przyszłe siniaki. Sklepy nocne i stacje benzynowe mają swój dziwny, czasem niebezpieczny klimat, do którego sprzedawcy są już tak przyzwyczajeni, że zapytani o to, czy na ostatniej nocce działo się coś ciekawego, odpowiadają – nie... to, co zwykle: imprezowicze, alkoholicy proszący o coś „na zeszyt” i zbłąkani wędrowcy, którzy nagle potrzebują sera o trzeciej w nocy.
– Tych ostatnich lubię najbardziej – mówi mi sprzedawczyni w jednym ze sklepów nocnych w Śródmieściu. – Albo takich, co o czwartej chcą, żeby ukroić im trochę wędlinki – dodaje ze śmiechem. Zapytana o to, czy w jej pracy zdarzają się jakieś niebezpieczne momenty, odpowiada. – Jeszcze się pani nad tym zastanawia? Oczywiście, że tak. Chociaż ja akurat nie mam aż takiego pecha jak Milenka. Ona może dużo opowiedzieć. Na każdej nocce robią jej jakieś afery – stwierdziła ekspedientka.
Milenka i sobowtór Dody, Ula i klienci na kacu
Postanowiłam zaczekać na mityczną Milenkę, która za dziesięć minut powinna przyjść na swoją zmianę. Pojawiła się przed czasem. – Miałam kiedyś niebezpiecznego adoratora – mówiła na zapleczu Milenka, atrakcyjna dziewczyna przed trzydziestką. – Codziennie przychodził i prosił mnie o rękę, a kiedy zabroniłam mu tutaj wchodzić, to czaił się za kioskiem na rogu i czekał, aż skończę zmianę. Pewnego dnia musiałam przed nim uciekać i od tej pory unikam nocek jak tylko mogę. Za to ze śmiesznych historii pamiętam, kiedy jeden gość przedstawił mi się jako sobowtór Dody i chciał płacić za wódkę swoim autografem – opowiadała ze śmiechem Milenka.
Pani Ula, pracująca w sklepie czynnym codziennie od siódmej rano do trzeciej w nocy, twierdzi, że po drugiej stronie lady ciągle trafiają się nietypowi ludzie, lecz na szczęście nigdy nie miała w pracy żadnej nieprzyjemnej sytuacji. – Wszyscy mnie tu znają. Nikt by się nie odważył mi niczego zrobić, dlatego nigdy nie było nieprzyjemnie, za to czasami bywa zabawnie – twierdzi pani Ula. – Najśmieszniejsze są według mnie niedziele, ponieważ często zdarza się, że nie zdążę dobrze otworzyć sklepu, siedzę w środku i rozliczam kasę, a ktoś na kacu już wali do drzwi i błaga, żeby go wpuścić, bo już nie może wytrzymać i musi zabić klin klinem – opowiada.
Stoję na kasie
Chciałam sama sprawdzić jak wygląda obsługiwanie specyficznych klientów, gdy nie jest się do tego tak przyzwyczajonym, jak moi rozmówcy. We wtorek o północy stanęłam „na kasie”, w małym sklepie nocnym w pobliżu ścisłego centrum Warszawy. Na zmianie towarzyszyła mi ekspedientka Aneta i ochroniarz Wojtek. Niestety, właściciel sklepu pozwolił mi tylko na godzinę „pracy”, zatem nie miałam szans poczuć tego, jak faktycznie wygląda nocka w sklepie całodobowym, lecz przynajmniej mogłam sama sprawdzić, ile osób pojawi się w ciągu godziny i co najchętniej będą kupować (głupie pytanie – wiadomo, że wódkę).
– Kogo witam, kogo goszczę – pomyślałam, kiedy zadźwięczał dzwonek i zaczęłam się po cichu śmiać do siebie. Do kasy podszedł starszy pan stosujący metodę na „złociutką”, czyli: „Złociutka, co tam dziś dobrego macie?”, „podaj mi złociutka”. Co podać? Dwie setki wódki, oczywiście. Czystej i żołądkowej. Mężczyzna płaci i uchyla rąbek kapelusza. Po odejściu staruszka od kasy zapytałam Anetę, czy często tu przychodzi. – Właściwie codziennie. Zawsze kupuje to samo – odpowiedziała.
Na następnego gościa nie musiałyśmy długo czekać, ponieważ minął się z poprzednim właściwie w drzwiach. Najzwyklejszy, najnormalniejszy w świecie mężczyzna kupował bułkę i jogurt. To dziwna pora na tego typu zakupy, ale przecież sama chciałam po 1 w nocy kupić coś do jedzenia, więc nie mnie go oceniać.
Później wpadło kilku dresów, żeby zrobić duże sprawunki. Wojtek bacznie ich obserwował. Kilkanaście piw, kilka butelek wódki, najtańszy sok i duża paczka chipsów, czyli klasyczny zestaw imprezowy. Zachowanie też klasyczne, jak na dresów przystało – chamskie odzywki, przekleństwa jako przecinki i brak „dobranoc” na odchodne. Po ich wyjściu przez sklep przetoczyło się kilkunastu najzwyklejszych w świecie ludzi, którzy kupowali jakiś alkohol: głównie wódkę i piwo, choć przytrafiło się także jedno wino.
Test Drzwi
– Czy zdarzają się ludzie, którzy są tak pijani, że nie rozumiesz, co chcą kupić? – zapytałam Agatę, kiedy już zbierałam się do domu po „pracy”. Okazuje się, że bardzo często, szczególnie w weekendy. Niejednokrotnie nie wiedziała co sprzedać, a jeszcze częściej po prostu nie chciała i nie mogła tego zrobić, bo klient był zbyt pijany. – Dziś nawet o 16 miałam gościa, który był tak napruty, że mu odmówiłam. Kiedy widzę, że ktoś nie trafia odpowiednio w drzwi, albo wywraca się na progu, to nie sprzedaję – mówiła Agata.
Pokiwałam głową. – Dzięki za pomoc. Trzymajcie się – rzuciłam na odchodne i przeszłam przez drzwi uważając jak nigdy wcześniej, żeby nie potknąć się na progu.