Jedna część klasy uczy się, że antykoncepcja to grzech, a druga dowiaduje się, jak nakładać prezerwatywę. Już niedługo tak może wyglądać edukacja seksualna w szkołach. Nowa minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska chce pogodzić różne światopoglądy rodziców i proponuje, by mogli sami zdecydować, jak ich pociechy mają uczyć się o seksie – pisze "Gazeta Wyborcza".
Problem z edukacją seksualną w szkołach wymaga większego zainteresowania, bo dziś realizowany jest jedynie skromny program Wychowania do Życia w Rodzinie, w ramach którego organizowane są nieobowiązkowe lekcje, na których w dodatku nie stawia się ocen. Nowa minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska zapowiada, że wkrótce to się zmieni. Jak donosi "GW, chce, by z lekcjami o seksie było jak z religią, gdzie uczniowie (przynajmniej w teorii) mogą wybierać między tym przedmiotem a etyką.
"Jednym uczniom szkołą zaproponuje konserwatywne zajęcia o życiu w rodzinie, możliwe, że na nich prezerwatywy nie zobaczą, a z antykoncepcji poznają wyłącznie naturalne metody regulowania poczęcia. Na równoległych zajęciach ich koledzy z tej samej klasy dowiedzą się o różnych sposobach antykoncepcji, w tym, jak nakładać prezerwatywę" – opisuje nowy pomysł "Gazeta".
Czy to dobra koncepcja? Są wątpliwości. Jak mówi Marcin Paks, nauczyciel Wychowania do Życia w Rodzinie z Sosnowca, konieczne byłoby rozszerzenie programu, bo dziś "za dużo jest o rodzinie, a za mało wiedzy o seksualności". Z kolei edukator seksualny Tomasz Garstka narzeka, że za uczniów decydować będą rodzice. A przecież edukacja seksualna powinna być nie tylko obowiązkowa (Kluzik-Rostkowska chce kontynuować model nieobowiązkowych zajęć), ale też niezależna od woli rodziców.
O to, by nie obawiać się edukacji seksualnej w szkołach, apelowała na blogu w naTemat grupa edukatorów Ponton.
Edukacja seksualna powinna zacząć się od urodzenia – ponieważ od urodzenia posiadamy narządy płciowe i rozwijamy się emocjonalnie, a przecież są to komponenty niezbędne w dorosłym, seksualnie aktywnym życiu. CZYTAJ WIĘCEJ