PiS nie usiadłby do rozmów o naprawie służby zdrowia i prac nad ponadpartyjnym porozumieniem, gdyby ich gospodarzem był Bartosz Arłukowicz. – Przecież zdaje pan sobie sprawę, że trzeba zmienić chociaż partnera do tej dyskusji – mówi w "Bez autoryzacji" Bolesław Piecha, senator PiS, były wiceminister zdrowia.
Wiemy obaj, że odwołanie Agnieszki Pachciarz z funkcji prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia nic nie zmieni. Ale nic nie zmieni także odwołanie Bartosza Arłukowicza. Co więc zrobić, żeby mimo rosnących nakładów system ochrony zdrowia zaczął działać?
Bolesław Piecha: Przede wszystkim rozprawmy się z mitem, że rosną nakłady. W liczbach bezwzględnych to może wygląda wspaniale, ale ze względu na inflację, wzrost cen usług medycznych, to już tak nie dobrze nie jest.
Poza tym nie przesądzałbym, że odwołanie ministra zdrowia nic nie zmieni. Byłby nowy impuls, nowa osobowość, nowa twarz. To jednak zawsze budzi nadzieję, a to jest nie do przecenienia w każdej sytuacji politycznej. Czyli dymisja – jak najbardziej, ale również pomysł. Na przykład finansowanie usług medycznych dodatkowo, chodzi o niewielkie kwoty, kilka złotych. Poza tym trzeba uporządkować ten system. Wbrew temu co mówiła poprzedniczka pana Arłukowicza, pani Ewa Kopacz, wcale nie porządkuje się tego systemu. Mam dane, które wskazują, że tak jak ciekło, tak cieknie, tylko troszeczkę bardziej.
Pan chce tylko uszczelnienia tego systemu, czy jego gruntownej przebudowy z likwidacją NFZ włącznie?
Uważam bezwzględnie, że likwidacja NFZ jest tutaj punktem wyjścia. Choćby dlatego, że ta biurokratyczna struktura, tak wpisana w polski system prawny, z reguły budzi konflikt. Zarządzanie tak potężną instytucją z Warszawy i sięganie gdzieś tam do podkarpackiej wioski jest nieporozumieniem. Więc bezwzględnie decentralizacja, likwidacja centrali i zastąpienie tego co jest w województwach silną kontrolą wojewody. Źródło środków finansowych nie jest istotne, ważny jest nadzór i to, by one były jak najbliżej pacjenta.
Mieliśmy Regionalne Kasy Chorych i ten system też był niewydolny.
Nie mówię o Regionalnych Kasach Chorych, tylko o systemie budżetowym. Ale nie takim, jak mieliśmy za czasów słusznie minionych – nakazowo-rozdzielczy, bo ubieganie się o środki budżetowe jest przecież konieczne, ale to powinno być bezwzględnie kontrolowane przez rząd, każda złotówka, a nie przez NFZ. To nie do pomyślenia, żeby podwładny ciągle mnie gdzieś podawał do sądu, bo ma inne obliczenia.
W jednej instytucji, czyli Ministerstwie Zdrowia, żeby były aż takie rozdźwięki? Przypomnę, że chodzi o drobne 700 mln zł. To niebagatelna kwota. Jeżeli są takie różnice w wyliczeniach między resortem a instytucją rządową, to pytam kto tutaj kim rządzi? Czy przypadkiem nie jest tak, że biurokratyczny NFZ nie merda psem, czyli ministrem zdrowia i premierem Tuskiem?
Koalicja ma większość, więc wasz wniosek o odwołanie Arłukowicza przepadnie. Ale czy gdyby minister powiedział "Usiądźmy razem przy stole, wypracujmy ponadpartyjne porozumienie dla służby zdrowia", to jak by pan odpowiedział?
Pan myśli jakimiś mitami o polityce, typu właśnie "ponadpartyjne porozumienia" i to może jeszcze pod egidą ministra Arłukowicza, przeciwko któremu opozycja wytacza już trzeci wniosek o wotum nieufności. Przecież zdaje pan sobie sprawę, że trzeba zmienić chociaż partnera do tej dyskusji. Takie porozumienie byłoby możliwe, gdyby miało miejsce jeśli nie przyjęcie wotum, to dymisja Arłukowicza. Powinien się unieść honorem i odejść. To, czym chwali się na konferencjach to po pierwsze nie jego zasługa, a po drugie to ogromnie na wyrost.
Trzeba nowej twarzy, która będzie w stanie ten negatywne emocje ostudzić. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że nieporozumieniem jest siadanie do stołu ze starymi graczami po stronie rządowej, którzy i tak i tak mają niską wiarygodność. A Arłukowicz ma zero wiarygodności, bo wszystko zapowiadał, a nic nie zrobił przez te dwa lata. Mierzmy siły i zamiary na możliwości. Z Arłukowiczem to byłoby niezwykle trudne przedsięwzięcie z powodu jego bardzo słabej wiarygodności.
Z jednej strony ciągle mówi pan o nowej twarzy, nowej energii, a z drugiej pamiętam, jak PiS krytykował ostatnią rekonstrukcję. Mówiliście, że zmiana ludzi bez zmiany programu nic nie da.
Tu wchodzimy na całkiem inne piętro, rządowe. Pewnie zdaje pan sobie sprawę, że jeśli rekonstrukcja rządu tchnęła w kogoś nowe siły, to tylko w pana. Ja jestem na dole, wśród tych zwykłych ludzi i bardzo mało dostrzegam tej nowej energii i tego entuzjazmu. Ten rząd nie stawia sobie żadnych zadań. Czy poza dęciem w trąby i wydawaniem środków z UE, co po prostu jest naszym obowiązkiem, a nie sukcesem, widzi pan jakieś programowe otwarcie?
Ten rząd się zużył, ale to nie znaczy, że nie ma pacjentów i oni nie chorują. Dla ich bezpieczeństwa trzeba myśleć o okresie przejściowym, żeby jeśli nie pomagać, to przynajmniej łagodzić te dolegliwości. Nie wierzę, że da się skrócić te kolejki, ale postarajmy się, by one się nie wydłużały, by nie było tak gorszących scen napięcia wśród lekarzy, pielęgniarek i pacjentów jak te ostatnie na linii Agnieszka Pachciarz – Bartosz Arłukowicz.
Podejrzewam jednak, że chociaż jednego ministra z tego rządu pan pochwali i będzie to Marek Biernacki. Chodzi mi o propozycje zmian w kodeksie karnym i utrudnienie dostępu do aborcji.
Obróciłbym sprawę, bo sądzę, że aborcję powinno się regulować w oddzielnej ustawie, bo kodeks karny jest rzeczą wtórną, a nie pierwotną i to cały mój komentarz w tej sprawie.
Część komentatorów zarzuca, że to naruszenie kompromisu aborcyjnego z lat 90.
Słyszę o tym od lat. A ten kompromis naruszało SLD i wtedy nie słyszałem od tzw. liberalnych środowisk, że to naruszanie kompromisu, tylko bito gromkie brawa. A kiedy przesuwa się ten, jak pan to nazwał, kompromis w stronę obrony życia, to mamy do czynienia z larum. Nie przyjmuję tego do wiadomości.