Mniej niż połowa Polaków wierzy w zmartwychwstanie Chrystusa
Mniej niż połowa Polaków wierzy w zmartwychwstanie Chrystusa Fot. Franciszka Mazur / AG
Reklama.
47 proc. z nas wierzy w zmartwychwstanie Jezusa, 35 proc. w cuda dokonywane przez Jana Pawła II, 38 proc. w niepokalane poczęcie Maryi, 40 proc. w Ducha Świętego, a 39 proc. w sąd po śmierci – takie zaskakujące wyniki przyniósł najnowszy sondaż TNS dla "Gazety Wyborczej". Duchowni mają nad czym myśleć, bo jest gorzej, niż można było się spodziewać.
– Wiedziałem, że mamy do czynienia z religijnym analfabetyzmem, ale nie sądziłem, że dotyczy on spraw tak podstawowych jak dogmaty. To jest duża porażka wszystkich, począwszy od księży, a skończywszy na rodzicach – komentuje dla naTemat ks. Kazimierz Sowa.
Z pierwszych komentarzy płynie zgodny wniosek – tak dramatyczny "poziom wiary" wymaga zdecydowanej reakcji. Nawet Tomasz Terlikowski z "Frondy" przyznał, że czas skończyć z mitem chrześcijańskiej wiary większości Polaków, a tę sondażową większość nazwał "wtórnymi poganami". Recepta? Zabrać się do roboty, czyli ewangelizacji. "Nie chodzi o to, by robić to w świątyniach, podczas spotkań rozmaitych grup, ale by wyjść z tą Dobrą Nowiną do ludzi. Tak, pewnie będą się na nas patrzyli jak na głupców, ale cóż z tego?" – napisał.
Zero tolerancji dla hipokryzji?
Trochę inne rozwiązanie zaproponował brat Marcin Radomski z Zakonu Franciszkanów. W wywiadzie dla Fronda.pl ostro skrytykował tych, których zwykliśmy nazywać wierzącymi niepraktykującymi. Jego zdaniem katolicyzm w ich wydaniu jest związany nie z życiem wiary, ale po prostu z przynależnością organizacyjną. I z tym też wiążę się konieczność bardziej radykalnej reakcji.
"Niech jasno wyznają, że Kościół ich nie interesuje. Musimy się nauczyć, że życie to dokonywanie wyborów. My lękamy się dokonywać wyborów. Człowiekowi trzeba dać wolność wyborów. Jeżeli nie chce być w Kościele, jest niepraktykujący, to znaczy, że ta rzeczywistość go nie interesuje. Niech więc ma odwagę przyznać się do tego" – stwierdził.
Brat Marcin Radomski

Nas nie musi być dużo, ważna jest jakość. Nie możemy być solą zwietrzałą. Mówi się wiele o polskim katolicyzmie. Już samo to pokazuje pewną tendencję, w ramach której Polak musi być katolikiem. To jest pewna trudność. Niektórym może się wydaje, że nie wypada powiedzieć: „nie jestem katolikiem”.

źródło: Fronda.pl

I rzeczywiście, trzymając się organizacyjnej retoryki, pewnie nikt nie pozwoliłby sobie na tak dużą liczbę "martwych członków". Bez aktywności, bez wiary w podstawową filozofię instytucji, dawno by wylecieli. Dlaczego więc inaczej miałoby być w Kościele? Może, jak sugeruje brat Radomski, powinna się skończyć tolerancja dla "wtórnych ateistów"?
Mniej polityki, więcej katechezy
Ksiądz Kazimierz Sowa, choć przyznaje, że w Polsce mamy do czynienia z katolicyzmem tradycji ,który często sprowadza się wyłącznie do gestów i symboliki (np. ślub, który koniecznie musi być z białą suknią i kościelnymi organami), nie wyrzuciłby niewierzących. Jak twierdzi, są różne poziomy, na których określa się religijność, więc lepszym rozwiązaniem będzie pomóc w zrozumieniu, na czym polegają podstawowe prawdy wiary. – A nie od razu mówić: nie chodzisz do Kościoła i nie wierzysz, to od razu cię skreślamy – dodaje.
Duchowny nie zgadza się też z tezą, że nie ma wierzących niepraktykujących. – Są, i to na całym świecie. Trzeba zacząć od tego, by ludzie interesowali się wiarą jako taką, trzeba wytworzyć pewną modę na tematykę religijną. Tutaj dużą rolę będą odgrywały najbardziej podstawowe sprawy. Obrazowo: w najważniejszych dniach, gdy w kościołach jest najwięcej ludzi, niech będzie mniej polityki, a więcej kazań katechetycznych – przekonuje.
Na pograniczu, czyli jeszcze w Kościele
Podobnej odpowiedzi na pytanie o reakcję udziela Marcin Przeciszewski, prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej. Czy Kościół jest także dla tych, którzy nie wierzą w zmartwychwstanie? – Jest miejsce dla wszystkich. Kościół musi liczyć na to, że ci ludzie zaczną się zbliżać. Poprzez chrzest są członkami Kościoła, a poprzez swoją praktykę są na pograniczu, więc w tej chwili głównym zadaniem powinna być nowa ewangelizacja. Konieczne jest dotarcie do ludzi i środowisk, które formalnie do Kościoła należą, ale w praktyce są troszkę dalej – przekonuje w rozmowie z naTemat.
Te 60 proc., które zadeklarowało, że nie wierzy w podstawowe prawdy wiary, nazywa "społeczeństwem pogranicza". – Mamy w tej chwili 40 proc., które uczestniczy w praktykach religijnych przynajmniej raz w tygodniu. Ich można nazwać wierzącymi, oni podlegają nauczaniu Kościoła. Ten trend, że z drugiej strony są osoby nieakceptujące dogmatów, nie jest nowy. Różnica co prawda nigdy nie była tak duża jak teraz, ale badania kościelne już dawno to wykazywały – zaznacza.
Według Przeciszewskiego nie jest to nic niezwykłego. Przeciwnie, to zjawisko charakterystyczne dla społeczeństw, gdzie religijność jest masowa, a jednocześnie poddana silnym prądom sekularyzacyjnym. – One powodują znaczne osłabienie wiary w poszczególnych fragmentach. Z drugiej jednak strony akcenty religijne są mocno wpisane w naszą tożsamość kulturowo-narodową, więc mimo tych sondaży możemy powiedzieć, że istnieje masowe przywiązanie do religii – przekonuje.
Lepszy Kościół ciasny, ale wierzący?
No właśnie, odpowiedź na pytanie o politykę "zero tolerancji dla wtórnych ateistów" zależy od filozofii Kościoła. Konserwatyści z kręgów "Frondy" i podobnych pism uważają, że przecież nie wszyscy muszą być katolikami, więc nie ma powodu, by udawać, że niewierzący są wierzący.
Takie przekonanie sięga zresztą dosyć daleko: niektórzy twierdzą nawet, że jeśli ktoś jest za aborcją czy in vitro, już stawia się poza Kościołem. Tak o parlamentarzystach opowiadających się za in vitro pisał Marian Salwik z tygodnika "Niedziela": "Nie przestaną być z tego powodu parlamentarzystami, a nawet Polakami czy chrześcijanami (jeśli byli ochrzczeni). Co najwyżej zerwą swą więź z Kościołem - podobnie jak w przypadku innych określanych prawem kanonicznym sytuacji. Bo w Kościele naprawdę nie muszą być wszyscy, a tylko ci, którzy chcą w nim być i - choć czasami upadają - przyjmują jego nauczanie.".
Z drugiej strony Kościół jest dla wszystkich, a więc także - co czasem trudno zrozumieć - dla niewierzących w zmartwychwstanie Chrystusa i inne dogmaty. I jak przekonuje Marcin Przeciszewski, to właśnie ta koncepcja zwycięża: – Już Jan Paweł II promował hasło nowej ewangelizacji. Dziś to samo robi Franciszek, więc o żadnym wykluczaniu nie ma mowy – kwituje.