Do niedawna padał, a może i do dziś w jakimś stopniu pada, ofiarą popularnych stereotypów: sport biznesmenów, szpanerów, lanserów i wyłącznie mieszczuchów. Dwie rakiety, mała piłeczka, cztery ściany. Po prostu squash. Jak twierdzą zapaleni gracze - jedna z najdynamiczniej rozwijających się dyscyplin sportowych w naszym kraju.
A może po prostu zabawa dla wszystkich, którzy o każdej porze i bez względu na panujące na zewnątrz warunki chcieliby się trochę poruszać i przy tym porządnie się zmęczyć. Jeśli są jeszcze tacy, którzy nadal nie wiedzą o czym mowa – w skrócie: squash, odbijanie piłeczki o ścianę w wyznaczonym liniami polu. Dwóch graczy, rakiety trochę inne niż tenisowe, nieco przypominające te do badmintona i piłeczka o odrobinę mniejszym kącie odbicia od podłoża. Dobry substytut ziemnego tenisa, nawet jeśli jego hobbyści przekonują, że obie dyscypliny nie mają ze sobą wiele wspólnego.
Squash pojawił się w Polsce około dziesięciu lat temu, ale długo nie mógł się przebić do szerszej masy odbiorców. Jest z nim trochę jak z golfem – utarło się, że to sport dla snobów i bogaczy, a już na pewno mieszkańców dużych miast, bo w tych prowincjonalnych próżno szukać miejsc, w których można by go uprawiać. Okazuje się jednak, że niewiele w tym prawdy. Squash robi się coraz popularniejszy, a kluby pozwalające grać w niego w dobrych warunkach w ostatnich tygodniach powstały nawet w takich miejscowościach, jak Września, Żagań, Kutno czy Szałsza na Śląsku.
Coraz bliżej olimpiady?
W skali globalnej czynione są wręcz starania, aby squasha uznać dyscypliną olimpijską. Regularnie odbywają się międzynarodowe turnieje, mistrzostwa świata, a także Polski, choć my do najlepszych mamy wciąż bardzo, bardzo daleko. Przez wiele lat w squashowym zawodowstwie dominowali Anglicy. Do dziś turniej British Open wydaje się najważniejszym i najbardziej prestiżowym dla graczy światowej czołówki. Wbrew obiegowej opinii, profesjonaliści uczestniczą w zawodach, które nieraz dorównują swoją organizacją średniej klasy turniejom ATP i WTA w tenisie. Jednego dnia grają w Brazylii, tydzień później przenoszą się na południe Europy i żyją właśnie z – jakkolwiek by to brzmiało – odbijania piłeczki o ścianę. Lepiej, szybciej i sprytniej niż ich przeciwnik.
- Odkąd postanowiłem, że ze squasha warto uczynić mój zawód i spróbować zarabiać na nim pieniądze, codziennie trenuję przez około 3-4 godziny. Oprócz tego co drugi dzień chodzę na zajęcia fitness – mówi o trenowaniu tej dyscypliny jeden z czołowych w Europie zawodników.
Polakom daleko do poziomu wyznaczanego przez najlepszych. Większość graczy trudno uznać za profesjonalistów, bowiem regularnie miewają problemy z dostaniem się na turnieje nawet tej najniższej rangi. Niedawno jeden z takich odbył się w Krakowie. Zagościło na nim dwóch graczy z pierwszej setki światowego rankingu, a pula nagród wyniosła… pięć tysięcy dolarów. Wyjątkowo skromnie, porównując z najwyższymi standardami panującymi w squashu.
Maciej Maciantowicz, organizator turnieju
Gazeta Wyborcza
- Zawodnicy w ciągu półtoragodzinnego meczu mają cztery przerwy po półtorej minuty. W tenisie co dwa gemy można chwilę odpocząć. Squash jest też dużo szybszą grą, bo piłka niemal w ułamek sekundy wraca pod nogi. Dlatego zdarzają się sytuacja, gdy zawodnicy wręcz rzucają się, by ją odbić.
Squash w wydaniu amatorskim, czyli…
… w tym wypadku zdecydowanie zabawa dla każdego. Argumentów nie trzeba szukać daleko, wystarczy spróbować.
Mówi Francuz Thierry Lincou w rozmowie z portalem squashcourt.pl: - Squasha można uprawiać w każdych warunkach pogodowych, ponieważ gra się w ogrzewanym pomieszczeniu i pod dachem. Da się dobrze pobawić w krótkim czasie, nawet czterdziestu minut, a przy tym popracować nad własnym ciałem. Gra się naprawdę łatwo, squash działa dobrze również na umysł i rozprasza stres.
Dla początkujących jest dyscypliną łatwiejszą od tenisa ziemnego, choć z drugiej strony znacznie bardziej wymagającą fizycznie (ale i to możemy przecież obrócić w jego atut). By zacząć wystarczy rakieta (100-150 zł), piłeczka (kilkanaście złotych) i dowolny strój sportowy. W zdecydowanej większości klubów niezbędny sprzęt można dostać jednak w pakiecie wraz z wykupioną wejściówką lub za drobną dopłatą.
Za ile zagrasz?
Skoro mówi się o nim, jak o sporcie snobów i bogaczy, sprawdźmy…
W Krakowie: 40-60 złotych/godzina gry. 24-36 zł/h wejściówki ulgowe.
W Warszawie: 40-60 zł/h
W Katowicach: 30-50 zł/h
W każdym przypadku jest to cena wynajęcia kortu, bez względu na ilość graczy. Faktycznie, nie jest najtaniej, ale w zasięgu każdego, kto chciałby spróbować. Szczerze polecamy, naprawdę warto.