W oczekiwaniu na "Detektywa", czyli telewizyjne antologie wracają do łask
Bartosz Wieremiej
03 stycznia 2014, 09:54·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 03 stycznia 2014, 09:54
Wyobraźcie sobie telewizyjny format, w którym najważniejsze jest opowiadanie dobrych historii. Wyobraźcie sobie moment w historii telewizji, w którym dziur w scenariuszach ani nie dało się załatać w kolejnych odcinkach, ani wytłumaczyć – np. przy pomocy wygodnej wymówki, że do danego wątku oczywiście się wróci, choć dopiero za jakiś czas. Wreszcie wyobraźcie sobie, że ów format rzeczywiście istniał i zdołał zdominować telewizję, by jakiś czas później praktycznie całkowicie zniknąć. Wyobraźcie sobie, że w ostatnich latach powoli powraca do łask – teraz również dzięki "Detektywowi".
Reklama.
Partnerem sekcji jest HBO
Mowa o telewizyjnej antologii, formacie, którego historia sięga końca lat 40. XX wieku i który poniekąd wywodzi się z radiowych słuchowisk z lat 20. W dużym skrócie antologie, tak telewizyjne, jak i radiowe, były zbiorami opowieści, których celem było zaskoczenie, zaciekawienie, przestraszenie lub zadziwienie widza. W każdym sezonie (bądź odcinku) prezentowały nowy zestaw bohaterów i zupełnie nową historię. Czasem były także wygodnym narzędziem do poruszania istotnych tematów, wszczynania dyskusji, jednak przede wszystkim służyły rozrywce i zabawianiu wszystkich widzów lub słuchaczy zasiadających przed odbiornikami.
Rod Serling i inni
Okres dominacji antologii na małym ekranie przypadł na lata 50. XX w. To m.in. pod koniec tej dekady Rod Serling, w tamtym czasie scenarzysta z całkiem już pokaźnym dorobkiem telewizyjnym i kilkoma kontrowersyjnymi pomysłami, pokazał światu "Strefę mroku", jeden z najważniejszych seriali w historii telewizji i ulubioną produkcję Vince'a Gilligana, twórcy hitowego "Breaking Bad".
W powyższej prezentacji skierowanej do sponsorów i reklamodawców, którzy zresztą w owym czasie mieli ogromną kontrolę nad tym, co trafiało na antenę danej stacji, Serling zwięźle wyjaśnił, co miało być siłą serialu w tym formacie i przyciągać widzów przed ekrany. Mianowicie: dobrze napisana opowieść, niezależnie od tematu, gatunku, preferowanego wieku widzów.
I niezależnie od tego, czy było to raczej przeznaczone dla dorosłych "Tales of Tomorrow", czy wspomniana "Strefa mroku "; czy był to chociażby bardzo ważny dla brytyjskiej telewizji "The Wednesday Play", czy istniejące do dzisiaj w różnych odmianach amerykańskie "Masterpiece", niezmiennie i regularnie serwowano wciąż i wciąż nowe opowieści.
Każdą z nich zaludniali nowi bohaterowie grani czasem przez bardzo znanych aktorów. Większość z nich rozgrywała się w zupełnie innych miejscach. Różniły się oczywiście także jakością – przecież historia uważana za dobrą wcale nie musi taka być.
Część seriali w formie antologii telewizyjnej dorobiła się również gospodarzy, prezenterów czy narratorów. W powyższych rolach spotkać można było np. wspomnianego Serlinga, Alfreda Hitchcocka, Roalda Dahla czy, nieco bardziej współcześnie, Foresta Whitakera i Davida Tennanta.
Teraźniejszość oraz świat nad Wisłą
Także w Polsce chłonęliśmy kolejne historie i mieliśmy okazję poznawać tego typu seriale. Któż nie kojarzy chociażby produkowanych przez HBO "Opowieści z krypty"? Co więcej, wspomniane już "Alfred Hitchcock przedstawia" (o historii którego szerzej można przeczytać tutaj) czy kanadyjskie "Czy boisz się ciemności?" w ostatnich kilkunastu latach często służyły jako wygodne wypełniacze czasu antenowego.
Równocześnie na świecie to w tym właśnie czasie telewizyjne antologie praktycznie przestały powstawać. Nie pomagało nawet wykorzystywanie znanych nazwisk i wskrzeszanie słynnych produkcji z dawnych lat. Przykładowo próba ożywienia "Strefy mroku" na początku obecnego wieku zakończyła się szybkim i zasłużonym skasowaniem po zaledwie jednym sezonie.
Jednak w ostatnich latach sytuacja powoli zaczęła się zmieniać. Na ekrany weszły bardzo dobrze przyjęte "American Horror Story" i brytyjskie "Black Mirror" Charliego Brookera – będące antologią, w której scenariusze usytuowane są pomiędzy satyrą a dramatem; technofobią a kompulsywną konsumpcją informacji. A już za chwilę zadebiutuje...
..."Detektyw"
"Detektyw", którego cała, składająca się z 8 odcinków, pierwsza seria wyszła spod pióra czy też klawiatury jednego człowieka - Nica Pizzolatto; i w którym, co zabrzmi znajomo, każdy kolejny sezon ma być zupełnie nową historią, w nowym miejscu itp.
Na razie jednak akcja serialu umiejscowiona została w Luizjanie i rozrzucona na okres 17 lat. Opowieść rozpoczynać ma się od nierozwiązanej sprawy morderstwa Dory Lange, nad którą pracowało dwóch detektywów: Martin Hart (Woody Harrelson) i Rust Cohle (Matthew McConaughey).
Pizzolatto w jednym z wywiadów podkreślił, że chciał zrobić serial, na potrzeby którego mógłby "pisać jedną powieść rocznie", a wśród inspiracji wymienił "Śpiewającego detektywa" – miniserial autorstwa Dennisa Pottera z Michaelem Gambonem w roli głównej.
W dalszej części rozmowy dodał jeszcze, że to właśnie format antologii pozwolił mu na zrealizowanie tego zamiaru. Powiedział również, że to między innymi dzięki temu, iż zobowiązania aktorów kończą się po jednym roku, udało się zaangażować Woody Harrelsona i Matthew McConaugheya.
I bardzo jestem ciekaw, jak to się wszystko uda. Czy będzie to produkcja, którą zapamiętamy na długo? Czy duet Harrelson i McConaughey się sprawdzi? Czy Luizjana, obecnie tak często eksploatowana w rozmaitych produkcjach, czymś jeszcze nas zaskoczy? I czy będzie to kolejny, ważny krok, dzięki któremu antologia telewizyjna na stałe powróci ze swoistego niebytu?