
Dzięki nim pojęcie "miejska moda" nabiera nowego znaczenia. Są młodzi, zdolni i - co najważniejsze - kochają miasta, z których pochodzą. Swojego lokalnego patriotyzmu nie przejawiają ani na stadionie, ani tym bardziej w ruchach politycznych. Tworzą ubrania, które - jak twierdzą - odzwierciedlają to, co najcenniejsze dla mieszkańców Warszawy i Katowic. – To nie tylko marka ciuchów, ale sposób na życie – mówi Antonina Samecka z "RISK made in Warsaw".
– Przy wymyślaniu nazwy od początku wiedziałam, że musi zawierać hasło „made in Warsaw". Dopiero później pojawiło się słowo „risk”, które idealnie wpasowało się w warszawską historię – słyszę od Antoniny, która właśnie projektuje sobie tatuaż z napisem: "Warszawa jest moja, a ja jestem jej". –Totalnie zgadzam się z tezą lansowaną przez magazyn Wallpaper*: "Warsaw is the New Berlin". Tu się teraz dzieje, wibruje, twórcza energia aż buzuje – dodaje.
Strefa miejska - początek
Klara skończyła filozofię. Antonina również nie wiązała swojej przyszłości z projektowaniem ubrań i konsekwentnie nie ukończyła: prawa, historii sztuki, filologii klasycznej ani filologii włoskiej, których studiowanie rozpoczęła. Tym bardziej niewiele osób wierzyło, że odniosą tak duży sukces.
Robimy dobrze skrojone ubrania, które mają służyć sylwetce. Marynarki, koktajlowe sukienki, trencze, damskie i męskie koszule, a nawet fraki czy suknie ślubne. Brzmi sztywno, ale wszystko jest wykonane z miękkiego dresu. Ciężko o lepszy mariaż wygody z elegancją.
Pełne szarości były też katowickie blokowiska, na których przed laty można było spotkać Maćka. Jak wspomina, miał okres w swoim życiu, kiedy dużo chodził po skateshopach. Któregoś dnia spotkał znajomego, który projektował własne ciuchy. Maciek stwierdził, że chce robić to samo. – Zacząłem robić sobie pierwsze koszulki już na pierwszym roku studiów. Później wpadłem na pomysł, aby wykorzystać to, co charakterystyczne dla Katowic i regionu – słyszę od swojego rozmówcy.
Kształty miasta
Antonina i Klara przez pierwszy rok pracowały na pełnych obrotach i całkowicie poświęciły się swojej pasji. Gdy po tym czasie "wyszły z pracowni na ulice”, nieźle się zdziwiły. Okazało się, że bardzo dużo ludzi zaczęło chodzić w ich ubraniach. – Wczoraj prawie potrącił mnie chłopak, który prowadził samochód w mojej bluzie – mówi Antonina. Ale właściwie za co mieszkańcy stolicy pokochali ubrania made in Warsaw?
Nasze rzeczy są maksymalnie komfortowe. Mało komu koszula albo marynarka kojarzą się z luzem. Zazwyczaj po pracy marzy się o tym, żeby je ściągnąć i wskoczyć w dres, ale nie w tym przypadku - nasze ciuchy są całodobowe. To się sprawdza w Warszawie, gdzie trzeba dobrze wyglądać na miliardach spotkań etc., a po drugie trzeba czuć się wygodnie, zwłaszcza, gdy się żyje w pędzie - wtedy ubranie krępujące ruchy to ostatnia rzecz, która sprzyja wydajności i kreatywności.
Dla "mieszczuchów" oprócz wygody ważne jest również to, co najsilniej związane z symboliką stolicy. – Mamy bluzę męską z napisem Warszawa. Jest na niej Syrenka, Pałac Kultury i wiele innych motywów – mówi projektantka. Mimo tego (a może właśnie dlatego) klientami nie są jedynie Warszawiacy. Wiele ubrań trafia na przykład do Krakowa, a nawet do Włoch, Niemiec, Stanów Zjednoczonych i Arabii Saudyjskiej.
Zdaniem Klary warszawska moda jest demokratyczna. – To i drogie luksusowe suknie za gigantyczne sumy, i małe butiki w małych uliczkach, które konkurują z wszechobecnymi sieciówkami. To ubrania oryginalne, ale nie kontrowersyjne, takie, w których można wyjść na ulicę bez poczucia dziwaczności – mówi projektantka.
Ambasadorowie mody
Warszawskie ubrania z pracowni Antoniny Sameckiej i Klary Kowtun stały się już wizytówką stołecznej mody. – W zeszłym roku mieliśmy wzrost obrotów o 1000 procent. Jesteśmy zaskakująco prężnie działającym start-upem, który udał nam się mimochodem – słyszę od Antoniny. Ten sukces widać nie tylko w Warszawie, ale również na targach mody w Paryżu, gdzie ciuchy made in Warsaw cieszyły się dużym zainteresowaniem.

