Dzięki nim pojęcie "miejska moda" nabiera nowego znaczenia. Są młodzi, zdolni i - co najważniejsze - kochają miasta, z których pochodzą. Swojego lokalnego patriotyzmu nie przejawiają ani na stadionie, ani tym bardziej w ruchach politycznych. Tworzą ubrania, które - jak twierdzą - odzwierciedlają to, co najcenniejsze dla mieszkańców Warszawy i Katowic. – To nie tylko marka ciuchów, ale sposób na życie – mówi Antonina Samecka z "RISK made in Warsaw".
Kamienica przy ul. Szpitalnej w Warszawie wiele już widziała. Ślady po kulach pozostałe na elewacji na zawsze związały ją z historią stolicy. Dziś jednak w jej wnętrzu tworzy się zupełnie nowa, o wiele przyjaźniejsza dla Warszawiaków historia.
To właśnie tu mieści się butik, pracownia oraz biura Antoniny i Klary, które od dwóch lat tworzą wspólnie ubrania równie związane miastem, co one same. Dziewczyny połączyła jednak dopiero miłość do mody, bo jak zaznaczają, pochodzą z dwóch brzegów Wisły. Obie są przy tym nie tylko warszawskimi patriotkami, ale również swoje dzielnice (Saską Kępę i Mokotów) uważają za najlepsze miejsca na świecie.
– Przy wymyślaniu nazwy od początku wiedziałam, że musi zawierać hasło „made in Warsaw". Dopiero później pojawiło się słowo „risk”, które idealnie wpasowało się w warszawską historię – słyszę od Antoniny, która właśnie projektuje sobie tatuaż z napisem: "Warszawa jest moja, a ja jestem jej". –Totalnie zgadzam się z tezą lansowaną przez magazyn Wallpaper*: "Warsaw is the New Berlin". Tu się teraz dzieje, wibruje, twórcza energia aż buzuje – dodaje.
Nieco ponad 280 kilometrów od ukochanej przez dziewczyny Warszawy urodził się 27-letni dziś Maciek Zimmer. Wychowywał się na katowickim Osiedlu Odrodzenia, zwanym na Śląsku "Manhattanem", a kolejne lata spędził już w centrum miasta. Swoich uczuć do Katowic nie chce nazywać patriotyzmem, bo to jego zdaniem zbyt duże słowo. – Bardzo lubię swój region, podoba mi się, i cieszę się, że urodziłem właśnie tu – mówi Maciek, który założył firmę o nazwie 0-32, nawiązując do numeru kierunkowego do Katowic.
Strefa miejska - początek
Klara skończyła filozofię. Antonina również nie wiązała swojej przyszłości z projektowaniem ubrań i konsekwentnie nie ukończyła: prawa, historii sztuki, filologii klasycznej ani filologii włoskiej, których studiowanie rozpoczęła. Tym bardziej niewiele osób wierzyło, że odniosą tak duży sukces.
– Nikt nie wiedział, że to chwyci aż tak. Przez 12 lat pracowałam w kobiecych pismach, a była to praca naprawdę przyjemna, więc wcale nie miałam jej porzucać – mówi Antonina. Wraz z Klarą wpadły na absurdalny wówczas pomysł, który miał się nijak do panującej mody. – Postanowiłyśmy szyć eleganckie ciuchy z dresu. Nie wiedziałyśmy, czy chociaż jedna osoba to kupi. Dziś jest go pełno, szary dres zdecydowanie dominuje w stolicy – mówi Antonina.
Pełne szarości były też katowickie blokowiska, na których przed laty można było spotkać Maćka. Jak wspomina, miał okres w swoim życiu, kiedy dużo chodził po skateshopach. Któregoś dnia spotkał znajomego, który projektował własne ciuchy. Maciek stwierdził, że chce robić to samo. – Zacząłem robić sobie pierwsze koszulki już na pierwszym roku studiów. Później wpadłem na pomysł, aby wykorzystać to, co charakterystyczne dla Katowic i regionu – słyszę od swojego rozmówcy.
Maciek był wtedy studentem Akademii Sztuk Pięknych, dzięki czemu miał dostęp do materiałów, sprzętu i maszyn, które pomogły mu rozpocząć projektowanie oraz szycie. – Pierwsze koszulki robiłem dla swoich koleżanek, którym spodobał się mój wzór – mówi. Nie wiedział jeszcze, że za kilka miesięcy zacznie oglądać zrobione przez siebie ubrania noszone przez zupełnie obcych sobie ludzi.
Kształty miasta
Antonina i Klara przez pierwszy rok pracowały na pełnych obrotach i całkowicie poświęciły się swojej pasji. Gdy po tym czasie "wyszły z pracowni na ulice”, nieźle się zdziwiły. Okazało się, że bardzo dużo ludzi zaczęło chodzić w ich ubraniach. – Wczoraj prawie potrącił mnie chłopak, który prowadził samochód w mojej bluzie – mówi Antonina. Ale właściwie za co mieszkańcy stolicy pokochali ubrania made in Warsaw?
– Te ciuchy mają podobne założenia, co multizadaniowa Warszawa. Dzięki nim nie musisz przejechać pół miasta, żeby się przebrać na kolejną okazję - W Małej Szarej możesz iść do biura, potem na spacer, randkę i gdzie tylko jeszcze chcesz. Warszawiacy cenią czas i wygodę, stąd ich zamiłowanie do naszych ubrań – mówi Antonina, jedna z założycielek RISK made in Warsaw.
Dla "mieszczuchów" oprócz wygody ważne jest również to, co najsilniej związane z symboliką stolicy. – Mamy bluzę męską z napisem Warszawa. Jest na niej Syrenka, Pałac Kultury i wiele innych motywów – mówi projektantka. Mimo tego (a może właśnie dlatego) klientami nie są jedynie Warszawiacy. Wiele ubrań trafia na przykład do Krakowa, a nawet do Włoch, Niemiec, Stanów Zjednoczonych i Arabii Saudyjskiej.
Zdaniem Klary warszawska moda jest demokratyczna. – To i drogie luksusowe suknie za gigantyczne sumy, i małe butiki w małych uliczkach, które konkurują z wszechobecnymi sieciówkami. To ubrania oryginalne, ale nie kontrowersyjne, takie, w których można wyjść na ulicę bez poczucia dziwaczności – mówi projektantka.
Również śląskie symbole odbijają się w ciuchach, które projektuje Maciek. Można na nich zobaczyć najważniejsze budowle Katowic, które młody projektant fotografuje i umieszcza na swoich produktach. – W pierwszej serii koszulek wyszło 9 wzorów ze Śląska. Ostatnio też chodziłem sobie po regionie i zrobiłem kilka zdjęć, które będzie można wykorzystać. Jest Spodek, DOKP, jest Superjednostka, jest Huta Kościuszko, jest nasza wieża telewizyjna, "Kukurydze" i Tysiąclecie, czyli najbardziej znane obiekty – wymienia 27-letni Ślązak.
Ambasadorowie mody
Warszawskie ubrania z pracowni Antoniny Sameckiej i Klary Kowtun stały się już wizytówką stołecznej mody. – W zeszłym roku mieliśmy wzrost obrotów o 1000 procent. Jesteśmy zaskakująco prężnie działającym start-upem, który udał nam się mimochodem – słyszę od Antoniny. Ten sukces widać nie tylko w Warszawie, ale również na targach mody w Paryżu, gdzie ciuchy made in Warsaw cieszyły się dużym zainteresowaniem.
– Niedawno była u nas ekipa z World Banku, która kręciła materiał o tym, co się teraz dzieje w Polsce. W poniedziałek gościłyśmy niemiecką telewizję, która na naszym przykładzie postanowiła pokazać, jak się zmieniła moda w Polsce. Ale nie tylko nazwa sprawia, że często występujemy jako ambasadorki miasta i jego stylu… Szarość też robi swoje - śmieje się Antonina.
Pracownia założona przez Antoninę i Klarę od dawna przynosi zyski, choć początkowo projektantki nawet na nie nie liczyły. Maciek jest jeszcze na początku tej drogi i jak mówi, na razie jego ciuchy sprzedają się niemalże po kosztach. Nie to jednak jest dla niego w tej chwili najważniejsze. – Ostatnio napisała do mnie koleżanka, że fajnie jest widzieć na ulicy coś, co zrobiłem. Nie chodzi nawet specjalnie o kasę, bo szczerze mówiąc nie da się na tym zarobić jak na razie – słyszę od założyciela 0-32.
Gdy dzwoniłem do Maćka, jechał pociągiem na spotkanie biznesowe. Ma nadzieję, że to, co robi dziś, w przyszłości przyniesie mu równie duży sukces co Antoninie i Klarze. Bo choć żyją w odległych i - jak twierdzą niektórzy - całkiem innych miastach, robią dla nich naprawdę fajną robotę.
Robimy dobrze skrojone ubrania, które mają służyć sylwetce. Marynarki, koktajlowe sukienki, trencze, damskie i męskie koszule, a nawet fraki czy suknie ślubne. Brzmi sztywno, ale wszystko jest wykonane z miękkiego dresu. Ciężko o lepszy mariaż wygody z elegancją.
Antonina Samecka
RISK made in warsaw
Nasze rzeczy są maksymalnie komfortowe. Mało komu koszula albo marynarka kojarzą się z luzem. Zazwyczaj po pracy marzy się o tym, żeby je ściągnąć i wskoczyć w dres, ale nie w tym przypadku - nasze ciuchy są całodobowe. To się sprawdza w Warszawie, gdzie trzeba dobrze wyglądać na miliardach spotkań etc., a po drugie trzeba czuć się wygodnie, zwłaszcza, gdy się żyje w pędzie - wtedy ubranie krępujące ruchy to ostatnia rzecz, która sprzyja wydajności i kreatywności.