Nie chcesz szokować strojem, ale nie chcesz też wtapiać się w tłum? Od kilku lat coraz popularniejszym wyjściem z tego problemu są koszulki, które stawiają na mocny, chwytliwy przekaz zawarty w krótkim zdaniu albo na ciekawy obraz, często nawiązujący do popkulturyowych hitów filmowych czy serialu. Potrzeba wyrażenia siebie, jaką ma każdy z nas, to dobry biznes.
Dzisiaj ubranie t-shirtu z sieciówki jest w niektórych kręgach uznawane za gorsze bezguście i pogwałcenie mody niż sandały i skarpetki. Koszulka to ta część garderoby, która często rzuca się w oczy jako pierwsza. I o ile jeszcze kilka lat temu często jedną rzeczą, która odróżniała jedną od drugiej był kolor, dzisiaj stała się wielkim ekranem, na którym wyświetlamy komunikaty mówiące, z kim masz do czynienia. Są więc takie dla nerdów, są i te dla fanów popkultury, są koszulki dla Ślązaków (jak te z Gryfnie.com) oraz dla zapatrzonych w czasy PRL-u (pantuniestal.com).
Motywów, jakie można spotkać na koszulkach jest cała masa, a jeśli i to komuś nie wystarcza, może sam zaprojektować koszulkę i zlecić jej wydrukowanie. – Granica między designerskimi koszulkami, a takimi, które pozwalają na wyrażenie siebie jest mało wyraźna. My wolimy określać nasze koszulki jako “pozwalające na wyrażenie siebie, a nie “designerskie” – zaznacza na wstępie Michał Górecki, współzałożyciel Koszulkowo.com.
Dlatego bardziej niż forma liczy się treść. – Generalnie koszulki można podzielić na takie, które nie mówią absolutnie nic i mają napis “California” czy “Sport”, na taki, które coś tam szepczą i na takie, które krzyczą. Ta ostatnia grupa to właśnie Koszulkowo.com. A cenowo jesteśmy między koszulkami z bazaru nad morzem, a designerskimi koszulkami za ponad stówę, które wyróżniają się nie tylko nadrukiem, ale i krojem – wyjaśnia.
Pomysł na biznes wziął się od sklepu z bielizną. A właściwie od planów kupienia takiego sklepu. Wspólnik Michała Góreckiego chciał przejąć działający sklep z bielizną, ale nie znalazł nic odpowiedniego. Kupił za to sklep z t-shirtami. I do współpracy zaprosił Michała Góreckiego, znanego wśród znajomych miłośnika nieszablonowych koszulek. – Nasza klientela to głównie Polacy, bo wiele napisów jest osadzonych w naszych realiach. Właściwie tylko nas mogą śmieszyć koszulki z napisem “Kubota”, bo chyba tylko w Polsce są one tak popularne. Nawiązujemy też do bieżących wydarzeń, na przykład niedawno do sprawy Fibaka. Ale planujemy ekspansję zagraniczną i wkrótce otwieramy sklep anglojęzyczny – zdradza Górecki.
To będzie spore wyzwanie nie tylko pod względem finansowym, ale i jeśli chodzi o przygotowywanie nowych wzorów, które okażą zainteresują internautów za granicą. – Niektóre napisy wymyślamy sami, w firmie. Ale mamy też grupę kilkunastu-kilkudziesięciu współpracujących projektantów. Dla nich to także dobry biznes, bo dostają prowizję od każdej sprzedanej koszulki. Teraz mam na sobie nawiązującą do YouTube’a czarną koszulkę z napisem “This design is not available in your country”. Myślę, że to akurat uniwersalny przekaz, który chwyci wszędzie – przekonuje Górecki.
Sklep anglojęzyczny to próba wyjścia poza Polski rynek, który chociaż jest spory, to nie będzie się rozszerzał wiecznie. – Dzisiaj sprzedajemy kilkadziesiąt koszulek dziennie. Najwięcej oczywiście latem i przed Bożym Narodzeniem, najmniej zimą. Nie obserwujemy jakichś nagłych wzrostów zainteresowania związanych z modami. Poza tymi wahaniami związanymi z porami roku sprzedaż jest raczej na stałym poziomie – relacjonuje nasz rozmówca.
Na nieco inny model biznesowy postawił twórca OtherTees. Chociaż firma pochodzi z Polski, większa część jej sprzedaży trafia do innych krajów (dlatego też ma tylko anglojęzyczną wersję strony internetowej). Poza tym jeśli jakiś model wpadnie nam w oko, trzeba się spieszyć, bo można go kupić tylko przez 48 godzin od chwili wystawienia. To daje szansę na jeszcze większą indywidualizację, bo szansa, że spotkamy kogoś w takim samym t-shircie jest niemal zerowa.
Przez dwa lata działalności firma zaskarbiła sobie spore grono fanów. – Pionierami na tym rynku były firmy zza oceanu i to właśnie stamtąd został wzięty pomysł – wyjaśnia Krystian Żmijewski, założyciel OtherTees. – Na naszym rynku w tamtym czasie też powstało kilka podobnych firm, ale żadna nie odniosła znaczącego sukcesu. Stwierdziłem, że jest to nisza, w której można spróbować swoich sił. Podobał mi się również pomysł wspierania artystów, ponieważ za każdą sprzedaną koszulkę, grafik otrzymuje od nas wynagrodzenie w wysokości 1 dolara – relacjonuje. Dodaje, że już po pół roku mógł z OtherTees uczynić główne źródło dochodów i rzucić etat.
Dzięki temu, że zaczynał jeszcze przed eksplozją popularności takich koszulek, teraz zbiera tego efekty. – Rynek jest bardzo nasycony podobnymi sklepami i praktycznie w każdym miesiącu powstaje nowa strona działająca na podobnych zasadach. My zdążyliśmy przez te 2 lata wyrobić sobie markę i mamy stałych klientów, którzy kupują u nas nowe wzory – cieszy się Żmijewski. W odniesieniu sukcesu pomaga też zapewne dobór tematyki, jaka pojawia się na koszulkach. – Sprzedajemy głównie pastisze i parodie popularnych seriali, filmów, czy gier komputerowych. Jako, że sami jesteśmy fanami gier i seriali, to świetnie się w tym odnajdujemy – przyznaje nasz rozmówca.
Jednak do takich gigantów jak Irlandzkie Qwertee polskim firmom jeszcze sporo brakuje. Ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby projektanci z Polski osiągnęli światowy sukces. Jego namiastki posmakowały projektantki z Local Heroes, których koszulki nosili Rihanna i Justin Bieber. Albo można pójść w ślady Rogera Watersa z Pink Floyd, który toleruje tylko jeden model t-shirta: czarny. Czasem zamiast krzyczeć, warto trochę pomilczeć.