Programy typu „Ukryta kamera” goszczą na antenach od wielu dekad. Czym przyciągały widzów do ekranów telewizorów? Dowcipami robionymi przypadkowo wybranym osobom. „Ukryte kamery” zawsze cieszyły się olbrzymią popularnością i wychowały całe grono naśladowców, którzy dzięki YouTube'owi sami mogą zrealizować swoje dowcipy. W taki sposób powstała nowa kategoria humoru tzw. "prank".
Przed erą YouTube'a byliśmy zdani tylko i wyłącznie na telewizje. Każdy kraj miał swoje wersje programu „Ukryta Kamera”. Z biegiem czasu dowcipy stały się bardziej prowokacyjne Samo wkręcanie osób przestało tak bawić. W końcu ile razy można oglądać nieuprzejmego sprzedawcę czy zazdrosnego męża oskarżającego kogoś o romans z jego żoną?
Pierwszy przed szereg wyszedł brytyjski kanał "Channel 4", który w 2000 roku wyemitował program „Trigger Happy”. Główną gwiazdą był tam Dom Joly. Program korzystał z formuły, którą komik opracował w poprzedniej stacji. Joly zamiast stawiać innych w niewygodnych sytuacjach, to siebie zamienił w epicentrum żartu. Wśród jego dowcipów znajdziemy: rozmawianie bardzo głośno przez gigantyczny telefon komórkowy w miejscach, gdzie na ogół panuje cisza (biblioteki, parki, kina); szef ganiający olbrzymiego szczura po restauracji; dwóch meksykańskich zapaśników walczących ze sobą w różnych dziwnych lokalizacjach. Program Joly'ego okazał się strzałem w „10” i prawa do niego sprzedano do ponad 70 krajów na całym świecie.
Mniej więcej w tym samym czasie 24-letni Francuz Remi Gaillard stracił pracę w sklepie obuwniczym. Nudząc się zaczął tworzyć filmiki w podobnym stylu, co Dom Joly, i wrzucał je na swoją stronę. Jego pierwszym poważnym „strzałem” było przebranie się w 2002 za piłkarza zespołu Lorient, który właśnie zdobył Puchar Francji. Komik jakby nigdy nic wraz zawodnikami świętował sukces, rozdawał autografy, a nawet udzielał wywiadów dziennikarzom sportowym. Od czasu tego gagu zrobił zawrotną karierę w Francji i na świecie, a kolejne osoby znalazły źródło inspiracji.
YouTube powoduje boom
Joly'ego i Gaillarda można uznawać za jednych z ojców „pranksterów”, czyli wykonawców pranków. Prank (wybryk, psikus, żart - ang.) pochodzi od angielskiego słowa "practical joke" i polega na zrobieniu żartu na kimś, a nie opowiedzeniu go. Innymi pionierami tego typu humoru jest amerykańska grupa Jackass i walijski Dirty Sanchez. Obie ekipy w stacjach młodzieżowych na początku tego roku robili sadomasochistyczne programy o robieniu sobie okrutnych żartów. Dziś takich, jak oni są na całym świecie setki, jeśli nie tysiące. Dzięki portalowi YouTube codziennie wrzucane są nowe filmiki, na których „pranksterzy” pokazują swoje dowcipy. Na naszym rodzimym rynku najbardziej znany z nich to S.A. Wardęga, który wzorował się na wspomnianym Remim Gaillardzie.
Jednym z najpopularniejszych kanałów na YouTube jest PrankvsPrank. Stworzyli go Jesse Wellens i jego dziewczyna Jeana. Ich twórczość rozpoczęła się od nagrywania dowcipów, które robili sobie nawzajem i wrzucania ich do internetu. Kiedy okazało się, że dowcipy są chętnie oglądane, para podwyższyła sobie poprzeczkę i zajęła się tym na poważnie. Ich najpopularniejszym filmikiem jest zdrada Jeany z manekinem. Do dziś ma ponad 20 milionów odsłon, zaś sam kanał pary subskrybuje około 4,5 miliona osób. Ciekawe tylko, czy którekolwiek z nich jeszcze w ogóle wierzy w swoje dowcipy.
Podczas gdy PrankvsPrank obraca się głównie wokół sypialni Jessego i Jeany, inni pranksterzy, jak Roman Atwood, wkraczają ze swoimi dowcipami na ulice. Na filmach, możemy zobaczyć jego wykonanie „Harlem Shake” wokół zupełnie obcych osób. Na szczęście ludzie raczej podchodzą do jego działań z uśmiechem. Problem tylko taki, że często pranksterzy narażają na siebie gniew osób, wobec którym robią dowcipy.
Australijska grupa „The Janoskians” (akronim od Just Another Name Of Silly Kids In Another Nations – w wolnym tłumaczeniu Kolejna Nazwa Bandy Grupy Głupich Dzieci W Innym Kraju) specjalizują się w dosyć okrutnych lub obraźliwych dowcipach. Ich żarty na pewno wykraczają poza przyjęte normy dobrego wychowania (chętni mogą zobaczyć je na ich kanale), dlatego nikt nie miał do nich żalu, kiedy inna grupa dowcipnisiów postanowiła się z nich zaśmiać.
Internetowy prankster Vitalyzd zadrwił z całej grupy, kiedy ze swoimi współpracownikami przeprowadził rajd jako wydział antynarkotykowy. Janoskians zostali trafieni własną bronią. „Funkcjonariusze” cały czas przekonywali, że to nie jest dowcip i w dosyć brutalny sposób traktowali młodych Australijczyków. W kulminacyjnym momencie Vitalyzd ujawnił się, że ich wrobił, ale zanim to się stało przeżyli prawdziwą traumę.
Co ciekawe, Vitalyzd został dokładnie prześwietlony przez internautów. Ci zarzucają mu, że niektóre z zaczepianych przez niego osób są podstawione np. powtarzają się. Warto wspomnieć, że Vitalyzd doczekał się także "żartu" ze strony fanów, którzy przeszukując internet dotarli do informacji, że brał udział w amatorskim filmie porno.
Dowcip zrobiony Janoskiansom pokazał jedną ważną rzecz – pranksterzy dysponują całkiem pokaźnymi budżetami. Im większa popularność, tym większe mają możliwości. Dziś nie tylko telewizje, ale także internetowe kanały stać na to, by stado olbrzymich gołębi biegało po mieście. Wszystko zaczyna się od filmików robionych dla żartu, jednak jeśli okażą się one trafione, popularność rośnie. A wraz z nią rosną dochody.
Choć wiele gagów jest zabawnych, sporo z nich bywa okrutnych. W najlepszym wypadku skończą się one pogróżkami w stronę żartownisia, ale czasem bywa niebezpieczniej. Czasami dowcipniś zostanie zaatakowany przez osobę, z której akurat się nabija. Tak było w przypadku pewnej Amerykanki, która wyskoczyła z szafy, by wystraszyć swojego znajomego w jego domu. Chłopak myśląc, że to włamywaczka wyciągnął pistolet i ją zastrzelił.
Wraz z rozwojem internetu coraz częściej będziemy świadkami takich historii. Pranksterzy będą popychali do granic możliwości swoje dowcipy. Już teraz wielu z nich udaje rannych, umierających, martwych tylko po to, by wystraszyć ofiary swoich żartów. Dlatego miejmy nadzieję, że w wyniku ich dowcipów nie zachowamy się jak mieszkańcy wsi z opowieści Ezopa „O chłopcu który wołał wilk”. Ten tak często żartował, że wilk pojawił się w okolicy, że kiedy rzeczywiście przyszedł, nikt mu nie uwierzył.