Biały Dom to prawdopodobnie najbezpieczniejszy dom na świecie. Okazuje się jednak, że do końca spokojnym o swoje bezpieczeństwo nie można być nigdzie. Wczoraj spokój jego mieszkańców próbował zakłócić wybuch w ogrodzie Białego Domu. Na całe szczęście była to tylko bomba dymna. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy to jednak drugi tak poważny incydent, który mógł zagrozić prezydentowi.
Adres 1600 Pennsylvania Avenue w Waszyngtonie co dnia strzeże setka agentów Secret Service - podobno najlepszych ochroniarzy na świecie. O wszystkich systemach bezpieczeństwa tam zainstalowanych nawet się nie mówi. To jednak zbyt mało. Nawet, gdy zagrożenie stwarza grup protestujących przed ogrodzeniem Białego Domu.
Tym z ruchu "Ocuppy D.C." udało się wczoraj niepostrzeżenie przynieść pod siedzibę amerykańskiego prezydenta bombę, lub granat. Choć był to tylko ładunek dymny, wywołał nie małe zamieszanie i postawił na nogi wszystkie służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo głowy państwa. Do "rozbrojenia" przerzuconej przez ogrodzenie bomby użyto specjalnych robotów saperskich.
Barack Obama i jego rodzina podobno nawet nie zauważyli, że coś takiego miało miejsce. W tym czasie przebywali na kolacji urodzinowej żony prezydenta - Michelle Obamy - którą zorganizowano poza Białym Domem.
Skuteczność służb dbających o bezpieczeństwo amerykańskiej głowy państwa i jego rodziny po fakcie nie daje im jednak zbyt wielu powodów do zadowolenia. Dom prezydenta nie pierwszy raz znalazł się bowiem pod ostrzałem.
W listopadzie za ostrzelanie Białego Domu z karabinu maszynowego zatrzymano chorego psychicznie młodego mieszkańca stanu Idaho. I wówczas Secret Service miało szczęście i prezydenta nie było w domu - bawił z rodziną na wakacjach w Honolulu.