"Atomowa bomba Hitlera". Bogusław Wołoszański pisze o sekretach III Rzeszy
Bogusław Wołoszański
23 stycznia 2014, 09:49·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 23 stycznia 2014, 09:49
Niemcy bronili Dolnego Śląska dłużej niż Berlina. Czy dlatego, że prowadzili tam prace nad bronią atomową, która mogła zmienić bieg wojny?
Reklama.
Szef wywiadu wojskowego GRU pułkownik Iwan Iliczow 23 marca 1945 r. przedstawił przełożonym raport, który mógł wzbudzić popłoch: na poligonie w Turyngii Niemcy dokonali próbnej eksplozji nuklearnej! Agenci wywiadu donosili o przywiezieniu na platformie kolejowej bomby w kształcie kuli o średnicy 130 cm i wadze około 2 ton. W ich ocenie zawierała uran 235, a więc materiał rozszczepialny. Zwrócili uwagę, że przywieziono również zbiorniki z ciekłym tlenem. Dwa próbne wybuchy miały nastąpić 3 lub 4 oraz 12 marca.
Raport był na tyle niepokojący, że Stalin przekazał go Igorowi Kurczatowowi, szefowi zespołu pracującego nad radziecką bombą atomową. Jego ocena była bardzo ostrożna. Zasłaniając się brakiem informacji, które by pozwoliły na wyciągnięcie jednoznacznych wniosków, nie wykluczył, że na poligonie w Ohrdrufie doszło do eksplozji nuklearnej.
Gdy Kurczatow opracowywał ekspertyzę, Stalin wezwał na Kreml dowódców frontów. Marszałek Gieorgij Żukow, dowódca 1. Frontu Białoruskiego, wylądował na lotnisku w Chodynce 29 marca. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że wezwano go w związku z ofensywą na Berlin, ale zakładał, że rozpocznie się ona w połowie maja.
Jego wojska, które 12 stycznia ruszyły znad Wisły, dotarły do Odry w ciągu 23 dni. Dywizje piechoty pokonywały 20 km dziennie. W czasie pochodu przez Polskę straciły ponad 77 tys. żołnierzy. A trzeba się było dobrze przygotować do batalii o stolicę Trzeciej Rzeszy, gdyż nie było wątpliwości, że Niemcy będą się bronić do ostatniego żołnierza.
Marszałek Iwan Koniew, dowodzący 1. Frontem Ukraińskim, przybył na Kreml 1 kwietnia. Jego armie doszły do Nysy, gdzie zatrzymały się, tocząc boje z Grupą Armii „Środek”. Brakowało marszałka Konstantego Rokossowskiego, gdyż front dowodzony przez niego uwikłał się w ciężkie walki na Pomorzu i nie doszedł do Odry. Stalin uznał, że nie może czekać, choć oznaczało to, że uderzenie na Berlin nastąpi bez północnego skrzydła.
Wyznaczył dowódcom frontów bardzo krótki termin: 48 godzin na przygotowanie planów zdobycia Berlina, co było zadaniem karkołomnym. Dlaczego tak się spieszył? Szpiedzy nadsyłali informacje o toczących się w północnych Włoszech negocjacjach w sprawie zawarcia rozejmu między wojskami Wehrmachtu i SS a aliantami zachodnimi. A to oznaczało, że alianci mogą dojść do Berlina, zanim Armia Czerwona podejmie ofensywę.
Był to wystarczający powód, aby przyspieszyć natarcie, ale czy na nerwowość Stalina nie miały wpływu informacje z Turyngii? Jeżeli rzeczywiście eksplodowała tam bomba atomowa, to zwycięstwo, już tak bliskie, wymknęłoby się mu z rąk. 3 kwietnia dowódcy frontów przedstawili plany ofensywy na Berlin.
Bomba, ale jaka?
W raporcie wywiadu z poligonu w Ohrdrufie zastanawia informacja o zbiorniku z ciekłym tlenem, niepotrzebnym do przeprowadzenia eksplozji ładunku uranowego, a koniecznym przy bombie powietrznej, którą Niemcy nazwali Schwere Luft. Opracował ją dr Mario Zippermayr (Zippermayer?), Austriak zatrudniony w Technische Akademie der Luftwaffe.
Jego bomba napełniona była w 60 proc. sproszkowanym węglem brunatnym i w 40 proc. ciekłym tlenem. Pierwszy eksperyment przeprowadzony w 1943 r. na poligonie w Döbernitz wykazał jej niezwykłą moc niszczycielską. Wybuch powalił drzewa w promieniu 500-600 metrów. Dalej fala uderzeniowa unosiła się, niszcząc czubki drzew w odległości dwóch kilometrów.
Zippermayer uznał, że efekt będzie jeszcze bardziej dewastujący, jeżeli zapłon nastąpi ćwierć sekundy po rozproszeniu w powietrzu węglowego proszku, który zmiesza się z drobinami płynnego tlenu. Według doniesień brytyjskiego wywiadu wybuch takiej bomby o wadze 250 kg zniszczył wszystko w promieniu 10 kilometrów. Potwierdzały to złożone po wojnie zeznania niemieckiego oficera, który obserwował próbny wybuch na poligonie w Grafenwöhr w Bawarii.
Oficer zeznał:
Hitlerowcy nie użyli tej broni, choć podobno przygotowania były bardzo zaawansowane. Ponoć w ostatnich tygodniach wojny przywieźli duży ładunek bomb paliwowo-powietrznych i złożyli je w podziemnym kompleksie o kryptonimie „Ouarz”, budowanym od kwietnia 1944 r. w pobliżu austriackiej miejscowości Melk.
Dlaczego nie użyto ich w walce? Być może nie udało się zakończyć prób i przystosować samolotów do zrzucania tych bomb. A może dowódca Luftwaffe Hermann Göring mówił prawdę, oświadczając w niewoli: „Zaniechałem użycia broni, która mogła zniszczyć cywilizację”?
Jaką więc broń sprawdzali hitlerowcy na poligonie w Ohrdrufie? Bombę paliwowo-powietrzną czy nuklearną?
Świadkowie zeznają
W kwietniu 1945 r. specjalny odział amerykański, w ramach operacji ALOS (poszukiwanie niemieckich naukowców i dokumentacji technicznej), dotarł do miasteczka Haigerloch w południowych Niemczech, gdzie w jaskini u podnóża zamkowego wzgórza odkryto niedokończony reaktor atomowy. Na tej podstawie wysnuto fałszywy wniosek, że skoro Niemcy nie zdołali uruchomić reaktora, to nie mogli zbudować bomby. To był błąd.
Reaktor odnaleziony przez amerykańskich żołnierzy w Haigerloch nie był jedynym, lecz czwartym, o którym wiadomo, niemieckim stosem uranowym, jak wówczas nazywano te urządzenia. Pierwszy eksplodował w Lipsku podczas próbnego rozruchu. Drugi i trzeci zbudowano w Gottow i Berlinie. Wiadomo, że udało się je uruchomić.
Niemieccy naukowcy korzystali też z wirówek wzbogacających uran, co było konieczne do uzyskania ładunku bomby nuklearnej. Wiadomo, że w ośrodku w Kadern od września 1943 r. wirówki wytwarzały dziennie 20 gramów uranu wzbogaconego o 15 proc. Później poprawiono wyniki: 50 gramów dziennie. Nie zachowały się dokumenty, na których podstawie można by określić, ile wzbogaconego uranu uzyskano z wirówek, a ile innymi metodami.
Wiele wiarygodnych relacji wskazuje na to, że hitlerowcy zdołali skonstruować bombę atomową i dokonali próbnych wybuchów. Włoski dziennikarz Luigi Romersa, przysłany do Niemiec na polecenie Benita Mussoliniego, miał 12 października 1944 r. obserwować próbny wybuch nuklearny na wyspie na Bałtyku. Twierdził, że było to w pobliżu Peenemünde na wyspie Uznam, choć bardziej prawdopodobnym miejscem tego eksperymentu była Rugia lub wyspa leżąca 10 km na wschód – Greifswalder Oie.
O ile opis wybuchu mógł wskazywać na próby bomby paliwowo-powietrznej, to fakt, że Romersa przed wyjściem z bunkra, z którego przyglądał się eksplozji, musiał włożyć kombinezon chroniący przed promieniowaniem, wydaje się jednoznacznie potwierdzać, że była to próba atomowa.
Niemiecki specjalista od rakiet przeciwlotniczych Hans Zinsser, przesłuchiwany w obozie jenieckim 19 sierpnia 1945 r., zeznał, że na początku października 1944 r. z kabiny samolotu w rejonie Lubeki obserwował wybuch nuklearny.
I w tym wypadku można by się zastanawiać, czy nie była to eksplozja ładunku konwencjonalnego. Można też rozważać, czy nie fantazjował. Zeznawał 10 dni po wybuchu bomby atomowej w Nagasaki. Mógł więc przeczytać relację amerykańskiego dziennikarza Williama L. Laurence’a, który obserwował nalot na Nagasaki z pokładu samolotu B-29 The Great Artiste.
Wątpliwe jednak, by „The New York Times” rozdawano w obozie, a ponadto Laurence nie pisał ani o czerwonawych kręgach towarzyszących nuklearnej chmurze, ani o zakłóceniach elektromagnetycznych, a o tym mówił Zinsser: "Silne elektryczne zakłócenia i niemożność kontynuowania łączności radiowej, jak w czasie burzy”. To były zjawiska charakterystyczne dla wybuchu nuklearnego.
Więcej o nazistowskich planach zbrojeniowych i o tym, czy Hitlerowska bomba mogła zostać użyta, czytaj w najnowszym numerze miesięcznika ''Newsweek Historia''.
Reklama.
Znajdowaliśmy się w potężnym schronie, dwa kilometry od testowanego materiału o niewielkiej objętości, ale wielkiej sile wybuchowej odpowiadającej 560 tonom dynamitu. […] W promieniu 1200 metrów uwiązano psy, koty oraz kozy, na powierzchni lub w jamach wykopanych w ziemi. Widziałem wiele wybuchów, w tym największy w 1917 r., gdy wysadziliśmy francuskie okopy za pomocą 300 ton dynamitu, ale to, co przeżyłem podczas tej próby, było przerażające.
To był ryczący, grzmiący, wyjący potwór z falami błyskawic. Huragan przerodził się w falę gorąca tak wielkiego, że myślałem, że zostaniemy uduszeni. Wszystkie zwierzęta na powierzchni i w jamach zostały zabite.