– Ludzie w Polsce powinni jeszcze lepiej rozumieć, jak duszno żyje się w systemie, takim jak w Syrii. Powinni też jeszcze lepiej wiedzieć, że każdy ma prawo zbuntować się przeciwko takiej władzy. Ja mam 24 lata, ale nie mam zamiaru przez następne 50 żyć tak, jak do tej pory – mówi w rozmowie z naTemat Assad Kanjo, 24-letni rewolucjonista z Syrii.
Od wybuchu wojny domowej w twoim kraju minęły już prawie trzy lata. Jak wyglądało twoje życie przed marcem 2011 roku, kiedy to wszystko się zaczęło?
Asaad Kanjo: Chyba tak, jak wygląda życie ludzi w moim wieku w waszym kraju - zwyczajnie. Studiowałem nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Aleppo, drugim po Damaszku mieście w Syrii, dzisiaj tak bardzo zniszczonym, że aż nie do poznania. Mieszkałem i wciąż mieszkam niedaleko miasta Saraqib w prowincji Idlib. Ale dziwi mnie to, że używasz w pytaniu określenia "wojna domowa", co sugeruje, że nie ma tutaj podziału na oprawcę i ofiary. Jest inaczej, o czym na świecie już się jakoś nie pamięta. To reżim zmusił ludzi do sięgnięcia po broń. Wtedy, trzy lata temu, odpowiedział na pokojowe protesty zabijaniem i wtrącaniem do więzień. Dlatego ja zawszę będę podkreślał, że to nie wojna domowa, a rewolucja, bo nie ma znaku równości między stronami. Niech świadczy choćby o tym fakt, że reżim metodycznymi i zaplanowanymi akcjami wyeliminował w ciągu tych trzech lat ponad 15 tys. kobiet i dzieci.
A jak było wcześniej? Naprawdę aż tak źle żyło się pod rządami Baszara al-Assada?
Wolność to dość ogólne słowo i pewnie wiele osób, które dziś twierdzą, że wcale nam Syryjczykom z Assadem nie jest najgorzej, nie rozumie, jak to jest bez niej żyć. To była taka fatalna rutyna. Musisz przyjąć, że nie możesz niczego krytykować, wypowiadać swojej opinii o władzy, bo jeśli to zrobisz, natychmiast zostajesz aresztowany, a potem najprawdopodobniej zabity po fikcyjnym procesie. Znałem wiele przypadków ludzi, którzy trafiali do więzienia za to, że publicznie mówili, że są niezadowoleni, potem zapadł wyrok, od którego oczywiście nie można się odwołać, i dochodziło do egzekucji. Naprawdę trudno sobie wyobrazić, że tak można zastraszyć ludzi.
W Polsce mieliśmy 50 lat komunizmu, który, przynajmniej jeśli chodzi o cenzurę, rządził się podobnymi zasadami.
W takim razie ludzie w Polsce powinni jeszcze lepiej rozumieć, jak duszno jest w takim systemie. Powinni też jeszcze lepiej niż obywatele innych krajów wiedzieć, że każdy ma prawo zbuntować się przeciwko takiej władzy. Ja mam 24 lata, ale nie mam zamiaru przez następne 50 żyć tak, jak do tej pory.
Wróćmy do marca 2011 roku. Jak to się stało, że ze studenta nagle stałeś się rewolucjonistą?
Tutaj w Idlib przełomowym momentem było, kiedy usłyszeliśmy, jak Assad zareagował na protesty na południu kraju. Dochodziły do nas wieści o torturowanych dzieciach, które wypisywały przeciwko niemu hasła na murach. Wiedzieliśmy też, że zaczęto strzelać do demonstrujących na ulicach ludzi. Wtedy wraz z grupą przyjaciół zwołaliśmy demonstrację, by wyrazić solidarność z tymi naszymi braćmi, którzy zginęli bądź są prześladowani. Wyszliśmy na ulice i, uwierz albo nie, ale to było tak, jakbym od dzieciństwa był więziony, a nagle stał się wolny, stał się normalnym człowiekiem. Bez żadnego strachu wznosiliśmy te hasła, za które jeszcze nie tak dawno zostalibyśmy straceni. Ale potem zaczęło się także u nas. Na kolejnych demonstracjach czekali już na nas funkcjonariusze z karabinami. Zaczęli do nas strzelać. Dzisiaj ciągle trzeba przypominać, że właśnie tak zaczęła się zbrojna rewolucja. Została sprowokowana.
To wtedy chwyciliście za broń?
Nie, wtedy nie, przez kilka miesięcy to ciągle był pokojowy protest. Pamiętam dobrze ten nastrój. Chcieliśmy, by świat usłyszał, co mamy do powiedzenia, że chcemy być wolni. Pamiętam ten nastrój. Organizowaliśmy manifestacje, malowaliśmy hasła na murach, urządzaliśmy strajki okupacyjne. Nie było mowy o żadnej przemocy.To reżim odpowiedział, najpierw strzałami, potem aresztowaniami i torturami. Zrozum, że dla nas nie było odwrotu, bo nie dano nam żadnego wyboru.
Jaka jest dzisiaj twoja rola w opozycji? Walczysz?
Nie, właściwie od samego początku było jasne, że nie będę brał udziału w zbrojnych akcjach. Jeszcze w pierwszym roku, kiedy nasze działania były pokojowe, stałem się osobą kontaktową dla mediów, agencji i organizacji międzynarodowych, które zajmują się ochroną praw człowieka. To ja się z nimi kontaktowałem, dlatego też dzisiaj moje zadania są zupełnie inne niż wielu moich przyjaciół. Dokumentuję zbrodnie, za które odpowiada reżim Assada, nagrywam filmy, wysyłam zdjęcia, informuję o tym, jak tutaj działamy.
Jak wygląda twój typowy dzień?
Dalej studiuję, tylko już nie nauki polityczne, ale kolejne informacje o tym, ilu moich przyjaciół i rodaków zostało zabitych, gdzie odcięto wodę, gdzie przerwano dostawy jedzenia. To też jest pewnego rodzaju rutyna, która zlewa mi się w jedną całość, dlatego trudno mi wyodrębnić jakieś szczególne etapy mojego dnia. To, co u nas jest codziennością, to tzw. kara zbiorowa. Polega to na tym, że jeśli reżim poniósł straty na jakimś terenie, to zaraz można się tam spodziewać bombardowań, wyłączenia elektryczności i kompletnego odcięcia ludności cywilnej od jedzenia czy innych produktów pierwszej potrzeby. Ja właśnie takimi przypadkami zajmuję się na co dzień.
A co z twoją rodziną? Jest z tobą w Idlib?
Została przesiedlona do sąsiedniego kraju. Rodziców nie widziałem od ośmiu miesięcy, ale mają się dobrze. Właściwie co tydzień rozmawiamy przez internet. Tylko mogę sobie wyobrażać, jak im ciężko, bo są daleko od domu, od dzieci, i nie wiadomo, kiedy będą mogli wrócić. Ale ciągle myślę sobie, że takich rodzin jak moja jest miliony. I to też chyba jest ta zmiana, którą przeprowadziła we mnie rewolucja. Jak żyjesz tyle czasu w takich warunkach, widzisz ludzi, którzy tak cierpią, to nabierasz do nich szacunku, jeszcze bardziej zwracasz na nich uwagę, szanujesz ich prawa. Dlatego też wcześniej powiedziałem, że ludzie, którzy wiedzą, co to brak wolności, powinni rozumieć innych, którzy znajdują się w tej samej sytuacji.
Równie głośno, co o reżimie, mówi się ostatnio o dżihadystach w Syrii, szczególnie tych związanych z Al-Kaidą. Jak ich działalność wygląda z twojej perspektywy?
Teraz mamy okres otwartej wojny między Islamskim Państwem w Iraku i Lewancie, czyli odnogą Al Kaidy, a resztą opozycji, m.in. związanej z Wolną Armią Syrii. Szczególnie na północy trwają bardzo ostre walki. Chciałbym też przy tej okazji zaznaczyć, że Syryjczycy naprawdę są bezsilni wobec tego rodzaju ekstremistów. Nie możemy ich powstrzymać. Przyjechali, zaoferowali pomoc materialną, zapewniali nawet niektórym środki do życia, a dopiero potem pojawił się slogan dżihadu i ich deklaracja lojalności wobec Al Kaidy. Długo wierzyliśmy, że chcą nam pomóc obalić reżim, a okazało się, że oni też są dyktatorami. Od Assada różni ich tylko to, że na podporządkowanych sobie terenach wprowadzają dyktaturę religii. Bo metody są podobne: za odrębne poglądy i zachowania można stracić życie, zostać pobitym albo w najlepszym wypadku zamkniętym w więzieniu.
Mówisz o walkach, czyli ludzie też już mają dość ekstremistów?
Tak. Zaczęło się to jakieś dwa miesiące temu, kiedy nawet ci, którym wcześniej dżihadyści pomagali, zgodzili się, że przekroczyli wszelkie granice, m.in. prześladując liderów rewolucji. Od kilku tygodni trwają naprawdę ostre starcia i tutaj w mojej okolicy dżihadyści zostali wypchnięci z 90 proc. terenów. Trwa wojna o to, by w ogóle pozbyć się ich z Syrii.
Wojna z reżimem, wojna z Al-Kaidą. Masz jeszcze w tym wszystkim nadzieję, że w końcu w Syrii będzie normalnie, że wrócisz na uniwersytet?
Nie tylko mam nadzieję, ale wiem, że tak się stanie. To prawda, jest coraz trudniej, bo reżimowi udało się przekształcić rewolucję w wojnę z terroryzmem i takie uproszczenie coraz częściej przebija się w społeczności międzynarodowej. Tutaj na miejscu widać zresztą dokładnie, że Assad wręcz sprzyja terrorystom. Nikt nie słyszał, by bombardowane były siedziby Al Kaidy, by wojsko walczyło z ekstremistami. Po co, skoro to właśnie Al Kaida powstrzymuje wielkie światowe mocarstwa przed interwencją i zatrzymaniem zbrodni reżimu. Naszym zadaniem jest więc teraz walczyć i z terrorystami, i z Assadem. Mocno wierzę, że wywalczymy sobie państwo wolności, sprawiedliwości, równości i demokracji. Nie damy sobie wmówić, że jesteśmy za terrorem. I wy też nie dajcie.