Walka o głosy przed październikowymi wyborami na Litwie trwa w najlepsze. W środę rząd postanowił uczynić zadość żądaniom kilku tysięcy Żydów i utworzył fundusz, z którego będą wypłacane rekompensaty za mienie zagrabione przez komunistów po wojnie. W Polsce, choć problem jest nieporównanie większy, nie widać na razie szansy na jego rozwiązanie. Jak przypomina dzisiejsza "Rzeczpospolita" w grę wchodzi nawet 400 tys. hektarów ziemi i kilka tysięcy budynków.
Na wczorajszym posiedzeniu litewski rząd postanowił utworzyć specjalny fundusz, z którego będzie wypłacał rekompensaty za nieruchomości zajęte po II wojnie światowej przez komunistyczne władze. Równowartość około 153 mln zł ma być przez najbliższe 10 lat wypłacona organizacjom żydowskim. Z kolei jeszcze w tym roku ponad 3 mln litów (czyli 3,5 mln zł) trafi do ofiar Holokaustu. Szacuje się, że te pieniądze to około 30 procent wartości mienia zajętego po wojnie.
Tymczasem w Polsce nie widać nawet najmniejszej chęci systemowego rozwiązania problemów. Co prawda rząd Platformy Obywatelskiej zapowiadał reprywatyzację podczas kampanii w 2005 roku, a w 2008 r. nawet zaczęto pracować nad projektem ustawy w tej sprawie, jednak dokument nigdy nie trafił do Sejmu. Obecnie więc jedyną szansą na odzyskanie majątku jest droga sądowa, z której korzysta coraz więcej spadkobierców. Pojawiają się też biznesmeni, którzy za część kwoty odkupują akty notarialne i egzekwują je w sądzie z efektem znacznie lepszym niż prawowici właściciele.
Na całym procederze cierpią jednak samorządy, które żyją w ciągłej niepewności i muszą rezerwować coraz większe kwoty na wypłatę odszkodowań. Tylko Warszawa przeznaczyła na ten cel w zeszłym roku 250 mln złotych. W rozmowie z "Rzeczpospolitą" dyrektor Biura Gospodarki Nieruchomościami szacuje, że w kolejnych latach potrzebne będzie po około 500 milionów złotych rocznie. To 1/6 stołecznego budżetu na inwestycje w 2012 roku. Pomimo, że oddano już 2,5 tys. nieruchomości, to tylko kropla w morzu, bo wartość zagrabionego majątku to około 40 mld złotych. Ale problem mają także niewielkie gminy.
Jeden z symboli Suchej Beskidzkiej, czyli zamek Tarnowskich może trafić do rodziny dawnych właścicieli. To zaledwie jedna z kilku tysięcy spraw, które toczą się w polskich sądach. Jedynie ślimacze tempo ich pracy chroni gminy przed nagłym bankructwem, bo wypłata odszkodowań rozkłada się na lata. Jednak będzie ona systematycznie rosła, bo sędziowie coraz częściej przychylają się do wniosków o zwrot nieruchomości lub rekompensatę. Tak było w przypadku m.in. Hotelu Europejskiego czy Pałacu Błękitnego w Warszawie. W toku wciąż jest za to sprawa Pałacu Biskupiego, która trwa już 15 lat.
Od 2004 roku trwała batalia łódzkich urzędników z Danutą Porter, która rości sobie prawa do budynku magistratu. Domagała się od miasta 11 milionów odszkodowania za zaległy czynsz. Tylko dzięki znalezieniu w londyńskim archiwum umowy z lat 60., która zapewniała wypłatę odszkodowań obywatelom Wielkiej Brytanii, miastu udało się wygrać proces. Jednak to raczej jeden z niewielu takich przypadków.
Opieszałość rządu w sprawie reprywatyzacji dziwi tym bardziej, że systemowe rozwiązanie problemy i oddanie prywatnym właścicielom przynajmniej części ich dawnego majątku przyniesie zyski wszystkim. Jak przypomina Jerzy Mańkowski, prezes Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego prywatni właściciele będą zarządzać nieruchomościami znacznie efektywniej. - Wszystko marnieje, bo nie ma pieniędzy na ich utrzymanie czy właściwe zarządzanie. Nie ma stabilizacji prawnej, więc odpowiadający za nie urzędnicy nie przykładają wagi do właściwego gospodarowania nimi - dodaje w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Jeden z symboli Suchej Beskidzkiej, czyli zamek Tarnowskich może trafić do rodziny dawnych właścicieli. To zaledwie jedna z kilku tysięcy spraw, które toczą się w polskich sądach.