– Armia szybko zapomina o tych, którzy wciąż noszą w sobie stres z pola bitwy – mówią naTemat żołnierze dotknięci zespołem stresu pourazowego (PTSD) i ich rodziny. Żalą się, że wojsko stawia tylko na profilaktykę psychologiczną lub pomaga jedynie tym, których leczyć trzeba już na oddziałach psychiatrycznych. I podkreślają, że problem leży także w wojskowej mentalności. – Przyznanie się do problemów psychologicznych to wystawienie się na pewny ostracyzm, jeśli nawet nie lincz – słyszę.
– Pomoc w stresie bojowym w wojsku to popadanie ze skrajności w skrajność. Mam problemy, ale nie jestem wariatem, a zamiast normalnej pomocy psychologicznej wojsko i tak oferuje turnus na oddziale psychiatrycznym. Chłopaki, którzy wracali z takiej terapii wyglądali jak warzywa. Psychiatryk w papierach nie pomaga też w pracy. No a PTSD chyba nie musi oznaczać wyroku życia na rencie – pyta Marcin, były sierżant, który służył zarówno w Iraku, jak i Afganistanie.
W podobnej sytuacji jest wielu weteranów misji z ostatnich lat. Dlatego w MON właśnie rusza „Program pomocy i edukacji w zespołach zaburzeń stresu pourazowego w ujęciu psychologiczno-psychiatrycznym”, który ma zadbać o kondycję psychiczną w polskiej armii. Przede wszystkim pomoże opanować problem z PTSD, czyli syndromem stresu pourazowego. Cały problem w tym, że MON postawił na profilaktykę. Ci, którzy nie mogą odnaleźć się w normalnym życiu wciąż mają problem z otrzymaniem właściwego wsparcia.
Dużo pomysłów, mało efektów
Wojsko woli jednak wydać ponad milion złotych, by przed stresem bojowym uchronić przyszłych uczestników misji wojskowych.
Sporo szczęścia, by trafić w ręce wyspecjalizowanych w leczeniu PTSD psychologów będą musieli jednak mieć ci, którzy już objawy stresu bojowego mają. Tymczasem z szacunków prof. Stanisława Ilnickiego z Kliniki Psychiatrii i Stresu Bojowego w Warszawie, wynika, że nawet 10 proc. (ok. 3 tysięcy) weteranów misji wojskowych z ostatniej dekady może mieć objawy zespołu stresu pourazowego. Na specjalistyczne oddziały psychiatryczne w kilku największych aglomeracjach trafiają jednak tylko ci, których problemy zaczęły już przeistaczać się w ciężką chorobę.
Żołnierz musi być twardy. Nawet, gdy pęknie...
Mimo tych wszystkich inicjatyw, PTSD wciąż jest w Wojsku Polskim sporym problemem. Nie tylko systemowym i mentalnym. Armia pomaga tylko tym, którzy są w najgorszym stanie, a w jednostkach robi się niewiele, by pomóc tym, którzy może nie wpadają w głęboką depresję, ale rujnują sobie życie prywatne lub robią się trudni we współpracy. Takie problemy wolą przemilczeć nie tylko dowódcy, ale i same ofiary PTSD.
– Przyznanie się przed kolegami albo dowódcą, że ma się problemy psychologiczne po powrocie z misji to wystawienie się na pewny ostracyzm, jeśli nawet nie lincz. Wojskowa mentalność zmienia się z roku na rok, ale wciąż dominuje myślenie, że trzeba być twardym niezależnie od wszystkiego. Żaden człowiek tak nie potrafi, ale w wojsku lubią udawać. Że porządny żołnierz to nie ma uczuć – mówi w rozmowie z naTemat pilot śmigłowców bojowych z jednostki w północnej Polsce. Od dwóch lat próbuje przezwyciężyć nawracające sny o ostrzale, pod którym się znalazł w Afganistanie. Czasem powtarzają się co noc i zalicza bezsenny tydzień, ale wciąż normalnie pracuje.
Z relacji mojego rozmówcy wynika, że w towarzystwie kolegów w mundurze traumę z pola bitwy co najwyżej można spróbować przeżartować. – Chłopaki, którzy jeżdżą na imprezy wspierające weteranów robią to trochę w tajemnicy. Bo jak się dowiedzą znajomi, to nie będzie życia – dodaje. I podkreśla, że w innej sytuacji są jego zdaniem wojskowi, którzy mieszkają w dużych miastach, a w zupełnie innej ci żyjący na przyjednostkowych osiedlach. Tam każdy wie wszystko o każdym i nie wybacza się ułomności.
Weteran weteranowi nierówny
– Jeśli wciąż jest się w wojsku, to i tak jest szansa na jakąś pomoc. Armia szybko zapomina jednak o tych, którzy noszą w sobie wciąż stres, a są już w cywilu – mówi mi Anna, żona Marcina, która od kilkunastu miesięcy bezskutecznie próbuje pomóc mężowi dostać się na fachową terapię. Od wojska słyszą odmowy, bo jako były już żołnierz nie jest pacjentem priorytetowym. Objawy PTSD najpierw zauważyła u niego właśnie żona, a później potwierdziła to opinia prywatnego psychologa.
Jednocześnie moi rozmówcy żalą się, że pomoc oferuje się głównie tym, którzy najmocniej ucierpieli na służbie. – Jak ci niczego nie urwało, to o tej najlepszej, warszawskiej klinice można raczej zapomnieć. Różne są jeszcze inicjatywy dla weteranów, ale oni też stawiają na pomoc tym, którzy przeżyli "prawdziwy" stres, czyli postrzał czy amputację – dodaje Marcin.
Jego żona podkreśla natomiast, że z objawami stresu bojowego bardzo trudno znaleźć odpowiednią pomoc poza wojskiem. Dla męża długo szukała psychologa, który miałby odpowiednie umiejętności, ale już kilku specjalistów podkreślało, że nie specjalizuje się w stresie bojowym. – Obecna pani psycholog robi, co może, ale sam przypomina nam, że ze stresem pourazowym spotkała się dotąd szczególnie u dzieci po trudnych przejściach i kobiet po gwałtach, a nie dorosłych i nadal twardych mężczyzn – mówi.
Wódka i przemoc pomoże?
Pod tajemniczym skrótem PTSD kryje się bowiem cały wachlarz bardzo różnorodnych problemów. U jednych stres pourazowy objawia się właściwie klasyczną depresją i apatią. Zawsze mniej lub bardziej widoczne są u dotkniętej PTSD osoby silne stany lękowe. U żołnierzy wracających z pola bitwy PTSD objawia się jednak przede wszystkim zaburzeniami koncentracji, chroniczną bezsennością, nadpobudliwością i często także agresją.
– U mnie wszystko zaczyna się zawsze od nawracających obrazów z tamtych chwil. Tej krwi, jęków i wybuchów dokoła. To potrafi mi się zarówno śnić przez kilka dni, jak i nagle wracać przed oczami tak po prostu, jak stoję w tłumie ludzi – wyznaje Marcin.
Były żołnierz przyznaje, że powoli uczy się jednak rodzić sobie z tym samemu. – Ja mam chyba to szczęście, że po odejściu ze służby prowadzę kursy nurkowania. Gdy schodzę pod wodę, wszystko mija i potrafi to pomagać na coraz dłużej. Znam jednak wielu chłopaków, którzy nie mają tyle szczęścia. Oni odreagowują przy wódce, albo rękoczynach i mniej się wstydzą, że co parę dni do domu przyjeżdża policja niż tego, by przyznać się, że potrzebują pomocy – stwierdza.
Bezpośrednim celem programu jest przygotowanie ich do możliwości wystąpienia u nich samych, ich kolegów, przełożonych lub podwładnych objawów z grupy zaburzeń stresowych pourazowych związanych z udziałem w działaniach bojowych w ramach PKW. Złożony system oddziaływań psychoprofilaktycznych ma na celu minimalizowanie ryzyka wystąpienia tych objawów oraz nauczenie ich wczesnego rozpoznawania.