Google dba, by logo firmy nie znudziło się użytkownikom pomimo tego, że oglądają je nawet kilkadziesiąt razy dziennie. Co jakiś czas zastępuje je Doodlem – obrazkiem lub animacją, które upamiętniają ważną dla historii osobę lub wydarzenie. O tym, jak wygląda proces ich powstawania opowiada Brian Kaas, autor Doodli, m.in. tego na 77. urodziny Agnieszki Osieckiej.
Jaka jest twoja ulubiona piosenka Agnieszki Osieckiej?
Hmm, nie pamiętam zbyt wielu tytułów, ale kiedy pracowałem nad Doodlem jej poświęconym wysłuchałem chyba ze stu piosenek z jej tekstami. Bardzo spodobała mi się "Jak pięknie jest umierać między gołębiami", może jeszcze "Diabeł i raj". Może moje tłumaczenie nie jest poprawne, ale było jeszcze coś o czarodziejach [zapewne "Czarodzieje" Skaldów – przyp. naTemat]. Te trzy piosenki pamiętam, ale bardzo podobało mi się słuchanie efektów jej pracy i zgłębianie jej twórczości.
Jak przygotowujesz się do tworzenia Doodla? Jak zbierasz informacje?
Z reguły dostaję informacje od ludzi z oddziału Google z kraju, z którego jest bohater Doodla. Oni przekazują naszemu zespołowi podstawowe dane, a my na własną rękę prowadzimy jeszcze pogłębione badania. Staramy się znaleźć jak najwięcej zdjęć i ilustracji, a jeśli to muzycy, staramy się dotrzeć do ich piosenek. Jeśli to pisarze, zdobywamy tłumaczenia ich dzieł. Staramy się dowiedzieć jak najwięcej, by poczuć ducha tej osoby czy wydarzenia, które świętujemy.
Jak wybierasz osoby albo wydarzenia, które pojawią się na Doodlu?
To skomplikowany i długi proces. Staramy się planować wszystko z dużym wyprzedzeniem. Raz na trzy miesiące zbieramy się i przez kilka dni dyskutujemy nad wszystkimi pomysłami. Z reguły selekcja wygląda tak: "nie", "nie", "nie", "tak", "nie", "nie", "tak". Tylko czasami wracamy do odrzuconych pomysłów. Wybranie tematów na Doodle to chyba największe wyzwanie.
Sprawdzamy też, czy ten dzień przypada w ciągu tygodnia, czy w weekend, czy nie koliduje z jakimś innym świętem. To trudny proces, bo zawsze mamy więcej dobrych pomysłów niż czasu, więc czasem mówimy sobie: "to zrobimy w przyszłym roku. To dobry pomysł, tylko po prostu musimy poczekać, by mieć czas i się tym zająć".
Jak długo zajmuje przygotowanie Doodla, jeśli już wreszcie uda wam się wybrać co ma na nim być?
Jeśli Doodle to po prostu nieruchomy obrazek, cały proces zajmuje około jednego-dwóch tygodni. Zaczynamy od szkicu, pojawia się wiele pomysłów, jak konkretny Doodle ma wyglądać i podczas burzy mózgów wybieramy spośród nich jeden, który będziemy dopracowywać. Nad ostateczną wersją pracuje już tylko jeden artysta.
Kiedy wstępna wersja Doodla jest gotowa, pokazujemy go ludziom w kraju, skąd pochodzi jego bohater. Właściwie dialog z nimi trwa nieprzerwanie – konsultujemy się w każdej, nawet najdrobniejszej sprawie. Pytamy, czy to wygląda dobrze, czy to jest w porządku. Oni przekazują swoje uwagi, dzięki którym praca nabiera ostatecznego kształtu.
A jak wygląda sprawa z interaktywnymi Doodlami?
Jeśli chodzi o gry wideo, animacje połączone z dźwiękiem, przygotowanie ich zajmuje od trzech do sześciu miesięcy. To naprawdę sporo pracy, zdecydowanie nie dla jednej osoby, ale małego zespołu. Tworzą go inżynierowie, artyści, inżynierowie dźwięku. Oni nieustannie się spotykają i ciągle pracują nad swoim projektem. Czasem to jak kręcenie krótkiego filmu.
W zespole zajmującym się Doodlami więcej jest artystów, grafików, czy inżynierów zajmujących się programowaniem?
To miks. Jądro zespołu jest niewielkie – to około tuzin artystów i kilkoro inżynierów. Ale często pracujemy z ludźmi, którzy chcą poświęcić swój czas na przygotowanie Doodla [pracownicy Google jeden dzień w tygodniu mogą poświęcić na realizację dowolnego projektu prowadzonego w firmie – przyp. naTemat]. Oni są naprawdę zafascynowani osobą, historią, wydarzeniem, które pokazujemy. Często korzystamy z pomocy programistów, których potrzebujemy, by uczynić nasze Doodle bardziej atrakcyjnymi.
Graficy często muszą chodzić na kompromisy z inżynierami, bo ich wizja jest niemożliwa do zrealizowania?
Staramy się dojść do równowagi, ale częściej zgadzamy się ze sobą, niż sprzeczamy. Artyści i inżynierowie zaczynają pracę nad projektem razem i pozostają ze sobą w kontakcie. Więc kiedy pojawia się jakiś pomysł, inżynier mówi: "pozwól mi sprawdzić, czy jestem w stanie to zrobić". I wtedy albo mówi "niestety, mamy na to za mało czasu", albo pomysł przechodzi.
Z reguły naszym największym problemem jest brak czasu. Chcemy jeszcze wiele zrobić, ale kończy nam się czas. Najczęściej nasze wizje znacznie przekraczają nasze możliwości. Po prostu nie mamy czasu. Ale w drużynie konflikty są niewielkie, decyzje podejmujemy razem.
Więc to czas decyduje o tym, że jeden Doodle jest bardzo skomplikowany, a inny to prosty obrazek?
Tak. W zeszłym roku przygotowaliśmy chyba najwięcej interaktywnych Doodli w historii, bodajże 30. Nasz zespół naprawdę nie jest duży, a praca nad każdym projektem wymaga wiele czasu i wysiłku. Musimy więc wszystko dokładnie planować i dzielić zadania: "okej, zostały nam trzy miesiące, wy zajmiecie się tym, a wy tym". Każdy lubi interaktywne Doodle, ale nie zawsze wystarcza nam czasu i ludzi na ich przygotowanie, więc musimy ostrożnie wybierać tematy.
Jaka część pomysłów to wasze dzieło, a ile przysyłają wam internauci?
Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Kiedy zajmujemy się oceną pomysłów, nie wiemy, czy zgłosił je ktoś z nas, czy internauta. Chcemy ocenić pomysł, nie autora. Ale naprawdę lubimy dostawać pomysły i sugestie i nie jest ważne, czy pochodzą z zewnątrz, czy od nas.
Macie jakieś ograniczenia? Niektóre Doodle są dość dziwne, pokręcone. Na przykład ten ku czci Freddiego Mercury'ego. Swoją drogą bardzo go lubię.
(śmiech) Dziękuję. To był nasz hołd złożony dziełom Freddiego Mercury'ego. Cóż, mamy sporo wolności. To jedna z najlepszych rzeczy w Google i w programie Doodle. Google jest bardzo bardzo otwarty na zwariowane czy nieszablonowe pomysły. Ale Doodle zawsze powinien coś sobą przekazywać.
W przypadku Mercury'ego chcieliśmy pokazać, że był nie tylko muzykiem, ale też aktywistą, filantropem i wpływał na ludzi z wielu różnych kręgów kulturowych. Stwierdziliśmy, że to doskonała postać, by uczcić ją Doodlem. Wiesz, jesteśmy artystami i chcemy wywoływać zdziwienie, prowokować dyskusję.
Jaki jest twój ulubiony Doodle?
Eh, to zawsze trudne pytanie. W zeszłym roku najbardziej podobał mi się Doodle poświęcony Claude'owi Debussy'emu. To był interaktywny Doodle oddający klimat jego czasów i muzyki, zaprojektował go mój kolega Leo, a jego siostra nagrała muzykę. Tak wygląda nasza praca zespołowa.
A ile Doodli ty stworzyłeś?
Hmm, niech pomyślę. Jestem w zespole od ponad 2,5 roku. W tym czasie pracowałem chyba nad 50 Doodlami. Ale dokładnej liczby nie pamiętam.
Co przedstawia ostatni projekt, nad którym pracowałeś?
Nie mogę ci powiedzieć, bo jeszcze go nie opublikowaliśmy.
Co sądzisz o pierwszym Doodlu? Tym, który Larry Page i Siergey Brin zaprojektowali w 1998 roku.
To początek wszystkiego, powód, dla którego mam pracę. To całkiem zabawne dzieło, stworzone na samym początku działania firmy. Artystycznie jest bardzo prosty, ale to początek inicjatywy, która się rozwinęła. Google było wtedy niewielką firmą, a ten Doodle doskonale oddaje jej ducha.
Mówiono sobie: "po prostu zróbmy to, bo to może być zabawne. To może być dobry pomysł, zobaczmy czy wypali". Dzisiaj, chociaż Google jest ogromny, nadal staramy się robić rzeczy nieco zwariowane, ale ambitne i twórcze, otwierać nowe rozdziały w wykorzystaniu technologii. To świetna sprawa.
Dostajecie czasem opinie założycieli Google?
Czasami zdarza się, że dają znać, iż jakiś konkretny Doodle im się spodobał. Na przykład chwalili projekt poświęcony Debussy'emu, o którym już wspominałem. Poza tym Doodle z Doktorem Who, bohaterem serialu science-fiction. Ten gatunek jest zawsze bliski ludziom w Google. Czasami też podsyłają nam swoje sugestie i pomysły dotyczące tego, kogo powinniśmy upamiętnić.