Minister chciał mieć sukces. Wysłał dwoje warszawiaków na Śląsk z misją stworzenia nowoczesnej korporacji w branży węglowej. Górnicze lobby wykończyło ich w 12 miesięcy.
Niesprzedany węgiel o wartości kilku miliardów złotych zalega na hałdach, brakuje na pensje, przygotowywane są zwolnienia ponad 800 osób i sprzedaż najbardziej dochodowej kopalni. - Jeśli Kompania Węglowa upadnie, Śląsk zostanie zdegradowany gospodarczo – mówi w rozmowie z dziennikarzami wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk.
Największa w Unii Europejskiej firma branży węglowej dwa lata temu miała 11 mld zł. przychodów i 160 mln zł zysku, a teraz chyli się ku upadkowi. Jak do tego doszło? Oto historia o chciwości, lenistwie i zawiści.
Dream team Piechocińskiego
- Może byś się ruszył, Polska potrzebuje – zażartował urzędnik ministerstwa gospodarki dzwoniąc do biura Wojciecha Kotlarka w Pradze. Kotlarek pracował dla Unipetrolu, czeskiej spółki należącej do Orlenu. Miał opinię zdolnego menedżera, przed laty brał udział w przemianie stacji CPN w Orlen. Podobny plan był teraz.
Rok temu w kontrolowanym przez PSL Ministerstwie Gospodarki organizowano menedżerski dream team, który największą w Europie firmę branży węglowej miał zmienić w nowoczesną korporację. Do prezes Joanny Strzelec-Łobodzińską, wieloletniego pracownika ministerstwa, która nadzorowała spółki górnicze dołączył Wojciech Kotlarek, wiceprezes do spraw handlowych. W spółce było jeszcze czterech „śląskich” wiceprezesów, wieloletnich pracowników kopalni.
Żeby bardziej zmotywować menedżerów do pracy ministerstwo zgodziło się na obejście tzw. ustawy kominowej ograniczającej wynagrodzenie prezesów spółek skarbu państwa. W Kompanii Węglowej zamiast płacy ograniczonej do 15 tys. miesięcznie prezes miała dostawać 70 tys. a jej współpracownicy po 50 tys. zł. To płace porównywalne jak w częściowo sprywatyzowanej i notowanej na giełdzie Jastrzębskiej Spółce Węglowej.
Chłop śląski, szerszy w barach, na umyśle wąski
Wojciech Kotlarek przyzwyczajony do pracy w korporacji zwierzał się współpracownikom, że nie może dać sobie rady z górniczą mentalnością. Nie mógł zażądać wykonania czegoś ASAPem (skrót w korpomowie od as soon as possibile z ang. tak szybko jak się da), bo czterej wiceprezesi śląskiej części zarządu kompanii nie posługują się mailem. Całą korespondencję drukują im sekretarki i przynoszą do zapoznania się, ewentualnie podpisu.
Szykowano plan budowy firmowej sieci sprzedaży węgla – takiej na wzór paliwowych potentatów Orlenu, Lotosu czy BP. W Polsce około dwa miliony gospodarstw domowych pali w piecu węglem. To rynek szacowany na kilka milionów ton rocznie. - Jeśli jakiś facet bez doświadczenia z głupia frant reklamuje w całej Polsce swoje składy węglowe to dlaczego nie może tego zrobić największa firma w UE – mówi naTemat.pl jeden z menedżerów znających sprawę.
Sieć eleganckich punktów sprzedaży, takich, gdzie klient obsługiwany jest w cywilizowanych warunkach, ma gwarantowaną jakość produktu, transport, rozładunek i usługi dodatkowe miał pokryć całą Polskę. Koszty podobne jak w Orlenie – 50 mln zł może więcej. Słysząc takie kwoty, górnicy się sprzeciwiali. - My warszawskiego marketingu nie potrzebujemy. Na każdej kopalni jest nasze logo. Wystarczy. Jak trzeba coś załatwić politycznie w stolicy, to wysyła się górników i mamy załatwione – mówili menedżerowie i działacze.
Czarne złoto
Na jednym z inauguracyjnych wystąpień prezeska ubrana w galowy górniczy mundur też oświadczyła, że śląski skarb będzie sprzedawać drogo i też zgarnie 5 mld zł. To gwarantuje, ze barbórka będzie na bogato, wypłaci się 13. i 14. pensje. Innego zdania byli jej główni klienci, prezesi firm energetycznych. Na międzynarodowych giełdach węgla i w portach Amsterdamu i Rotterdamu węgiel był o jedna trzecią tańszy niż ten wydobywany w Polsce. Tak tani, że opłacało się zerwać kilkuletnie umowy z KW, zapłacić kare za nieodebrany surowiec i palić w elektrowniach tym importowanym.
Pierwsze miesiące 2013 roku roku minęły na przepychankach. Górnicy tanio sprzedawać nie chcieli. Problem w tym, że zapełniono 99,91 proc. przygotowanej powierzchni zwałowej. Pracownikom kilku kopalni polecono parkować samochody przed wjazdem, bo wszystkie place, parkingi, a nawet drogi pożarowe zasypane były hałdami niesprzedanego surowca. Im bliżej było do sezonu grzewczego, tym gorzej wyglądała sytuacja węglowego giganta. KW ze swoim drogim węglem przegrywała wszystkie przetargi, wreszcie Tauron, CEZ, elektrociepłownia Dalkia zmusiły ją obniżenia cen.
Kompania Węglowa miała tylko jednego klienta, który musiał tańczyć, jak mu górnicy zagrają. To Polska Grupa Energetyczna, której prezesem w zeszłym roku był Krzysztof Kilian, znany menedżer i przyjaciel Donalda Tuska. Kontrakt PGE zawierał zapis o 50 procentowej karze za nieodebrany węgiel. Producentowi prądu nie opłacało się skorzystać z alternatywnych źródeł zaopatrzenia.
- Jadę do sanktuarium w Fatimie, trzymamy Kiliana za jaja, grajcie na zwłokę – miał powiedzieć Wojciech Kotlarek współpracownikiem, wybierając się na urlop. Chodziło o to, że szef PGE musiał lada dzień przedstawić premierowi plan budowy dodatkowych bloków energetycznych w elektrowni Opole. W takim planie spółka musiała mieć zagwarantowane dostawy węgla do 2020 roku. Warszawscy prezesi wiedzieli, że PGE śpi na pieniądzach. Poprzednim roku spółka miała 784 mln zysku. Na negocjacje przewidziano tylko 3 dni, a Kilian miał zostać wyciśnięty jak cytryna.
Spisek śląski
Tyle, że Ślązacy nie trzymali ciśnienia. Krzysztof Kilian bombardował zarząd pismami ze stanowczym żądaniem podjęcia negocjacji. Dawał do zrozumienia, że wysokie pensje w systemie poza kominówkami szybko mogą się skończyć. Węglową umowę spisano za plecami dwójki warszawskich prezesów Kompani Węglowej. Na koniec rozmów, już przy sympatycznej kawie prezes PGE poprosił jeszcze o rabat za dostawy jesienią 2013 roku. I dostał w prezencie 124 mln zł.
Jak na tym wyszli górnicy? Wojciech Kotlarek napisał doniesienie do prokuratury, bo prezent dla PGE uznał za działanie na szkodę spółki. Prezes Joanna Strzelec-Łobodzińska zrezygnowała ze stanowiska. Strata Kompani Węglowej za 2013 rok wyniosła miliard. Aby odbyła się Barbórka i wypłacono pensje wyemitowano obligacje 1,2 mld złotych. Na placach wciąż leży ponad 4 mln ton węgla o wartości ok. 1 mld zł. Marek Uszko wiceprezes i koordynator prac naprawczych spółki tłumaczył, że to węgiel słabej jakości, którego nie da się wyeksportować. Aby przetrwać KW sprzeda najbardziej dochodową kopalnię Knurów-Szczygłowice, co oznacza koniec marzeń o "węglowym orlenie".