- Powiedzieli mi tylko: twoje stanowisko jest likwidowane, bardzo nam przykro i smutno. Masz jeszcze dużo urlopu, wykorzystaj go - Grzegorz Rogiński zwolniony z Kancelarii Premiera w rozmowie z naTemat opowiada o pracy fotoreportera, rozczarowaniu i młodych, którzy są zbyt młodzi, by fotografować politykę.
Fotografuje od połowy lat '70. Współpracował z redakcjami "Życia Warszawy", "Życia", "Sztandaru Młodych", Polską Agencją Interpress. Był także fotografem premierów: Marka Belki i Kazimierza Marcinkiewicza.
Rogiński jest laureatem wielu prestiżowych nagród, w tym World Press Photo w kategorii kultura za fotoreportaż z Konkursu Chopinowskiego.
Od lutego 2008 pracował dla Donalda Tuska. W lutym 2012 został zwolniony.
Po tym, jak Tomasz Machała opisał w naTemat pańską historię, tekst przeczytało ponad 11 tys. osób. Ponad 1000 polubiło go na Facebooku. Dziś kontynuują temat wszystkie telewizje, tabloidy, radia. Jest pan zdziwiony? Kiedy Tomasz dzwonił do mnie wczoraj, żeby potwierdzić informacje o moim zwolnieniu, nie sądziłem, że rozpęta się prawdziwa burza. Zaczęła się od naTemat, a później ogarnęła też inne media. Zainteresowanie pokazuje tylko, że przy okazji mojej sprawy wyniknął temat ważny dla całego środowiska, dla wszystkich fotoreporterów. Ale także dla pozostałych Polaków, bo ich też dotyczy sprawa emerytur, pracy do 67. roku życia.
Powinna się zacząć poważna dyskusja na temat form pracy, o jej kosztach. Dzieje się coś niedobrego, skoro pracodawców nie stać na koszty utrzymania pracownika. Może moja historia przyniesie coś sensownego.
Jest pan zmęczony rozgłosem?
Jeszcze wytrwam kilka godzin zamieszania, a później już chyba będę zmęczony. Ale w moim fachu liczy się odporność psychiczna, więc z pewnością nie dam się tak łatwo.
Coś zapowiadało pańskie zwolnienie z KPRM? Były jakieś uwagi do pańskiej pracy?
Gdyby były jakieś uwagi, gdyby ktoś powiedział: robisz krzywe zdjęcia, za mało kolorowe, premier jest za mało uśmiechnięty, chcemy żeby był weselszy, wyższy… zrozumiałbym.
Nikt panu nie powiedział: robisz złe zdjęcia?
Nie. W piątek, pod koniec lutego powiedzieli mi tylko: twoje stanowisko jest likwidowane, bardzo nam przykro i smutno. Masz jeszcze dużo urlopu, wykorzystaj go. Potem kwiecień, maj będziesz na wypowiedzeniu. I tyle.
A forma zatrudnienia? Do niej też nie było uwag? Nikt nie powiedział: załóż firmę? W tej chwili na takiej zasadzie zatrudniony jest inny człowiek.
Gdyby zasugerowano mi, żebym założył firmę, na pewno bym się nad tym zastanowił. Ale niektórzy chyba założyli, że nie trzeba z człowiekiem rozmawiać.
Premier?
Niektórzy.
Czuje się pan zawiedziony?
Trochę tak. Bo wydaje mi się, że nie wydarzyło się nic takiego, co kazałoby mnie tak potraktować. Gdybym popełnił jakiś karygodny błąd, to pewnie, że należałoby mi się nawet zwolnienie dyscyplinarne. Ale w tej sytuacji?
A czy pojawiły się jakieś uczucia w stosunku do młodszego kolegi, który pana zastąpił? Wiedział Pan o tym, że kancelaria ma już nowego fotografa?
Ja go wcześniej nie znałem. On był fotoreporterem sportowym, nie politycznym, więc się nie spotykaliśmy. W stosunku do niego nie mam żadnych uczuć, ale dziwi mnie postępowanie Kancelarii Premiera. Przecież to powinno być wzorowe miejsce pracy, tak, by każdy pracownik w Polsce mógł się na nie powołać.
Fotoreporterzy w Kancelarii Prezydenta też powinni się bać?
Chyba nie. Tam jest przyzwoicie. Z resztą, myślę że w KPRM kiedyś się zorientują, że popełniają błąd. Nie wszystkie usługi da się zamówić na zewnątrz. Do tego trzeba mieć serce, więź z pracodawcą.
Jak wyglądało staranie się o pracę w KPRM? Skomplikowana rekrutacja?
Stanąłem do konkursu, który ogłosiła jeszcze poprzednia rzecznik rządu Agnieszka Liszka. Najpierw trzeba było złożyć swoje zdjęcia. Po tym jak przejrzała je komisja rekrutacyjna, odbywała się rozmowa kwalifikacyjna i zadania praktyczne. Trzeba było sfotografować kilka zadanych tematów, zaproponować kadry, przyciąć je i obrobić na stronę internetową. Chyba okazałem się najlepszy, bo 20 lutego 2008 rozpocząłem pracę dla premiera.
Towarzyszył Pan Tuskowi tylko w życiu zawodowym, czy także rodzinnym? Na swojej stronie zamieszcza Pan zdjęcia premiera także bardziej osobiste, m.in. z wyborów.
Wspólne głosowanie to jedna z niewielu rodzinnych scen, które fotografowałem. Nigdy nie robiłem zdjęć w domu premiera, w sytuacjach osobistych i rodzinnych. To było zawsze mocno oddzielone i, moim zdaniem, to bardzo dobrze. Prywatne życie polityków nie powinno być przedmiotem zainteresowania.
Praca dla premiera była satysfakcjonująca?
Tak. Byłem zawsze blisko najważniejszych wydarzeń, mogłem jeździć w najdziwniejsze zakątki świata i wchodzić tam, gdzie zwykły turysta nie ma dostępu: pałace, kancelarie. To było fascynujące wyzwanie, które będę długo pamiętał.
Teraz wyzwanie dostał reporter młodszy o tyle lat, ile pan pracuje...
Żeby fotografować dobrze, trzeba znać ludzi, twarze, nazwiska, partie. Dopiero kontekst, w którym widzimy osobę, pozwala uchwycić ciekawe sytuacje - dlaczego ten polityk nagle wita się z tamtym? Co jest interesującego w ich spotkaniu? To trzeba po prostu wiedzieć.
Kiedy obserwuję młodych fotoreporterów, dochodzę do wniosku, że do fotografowania polityki, trzeba dorosnąć. Młodzi są po prostu za młodzi.
A czym różni się praca dla premiera od pracy w redakcji?
Zupełnie niczym. Tyle, że trzeba mieć już odpowiednią świadomość, obycie. Trzeba nauczyć się nosić garnitur i wiązać krawat.
Jak się szuka pracy - w tym wieku i w tym zawodzie?
Cały czas o tym myślę. Zamierzam robić dalej to samo i wierzę, że się uda. Jedno, co mogę powiedzieć już teraz: rynek jest fatalny, ale nie wyobrażam sobie innej pracy. Lubię tę robotę. Nie bardzo wiemy, co będziemy robić jutro, ale jesteśmy do tego stworzeni.