Dziś w Sejmie Komisja Edukacji, Nauki i Młodzieży spotka się z Minister Kluzik - Rostkowską, żeby rozmawiać o rządowym jednym podręczniku. Tym samym plan Donalda Tuska zaczyna nabierać tempa. Pytanie, czy jest to plan edukacyjny, czy wyborczy. Nie ma w Polsce rodzica, który powie, że woli zapłacić za podręcznik więcej, nie mniej. Nie ma takiego, który nie chciałby ich za darmo. Pytanie, ilu rodziców zastanawia się nad słynnym stwierdzeniem, że nie ma czegoś takiego, jak darmowy lunch. I ilu zastanawia się, jak jeden podręcznik wpłynie na edukacyjne szanse dzieci.
Z pisaniem przez rząd podręcznika jest ten kłopot, że rządy się zmieniają, a edukacja powinna być czymś stabilnym, nie podlegającym wyborczej koniunkturze. Mieliśmy z tym kłopoty. Wystarczy przypomnieć Romana Giertycha, który jako minister edukacji wojował z częścią lektur szkolonych.
Teraz te obawy wracają, gdy rząd zapowiada, że napisze podręcznik dla klas 1-3. Za rok może się okazać, że nowy rząd napisze nowy podręcznik. Na przykład taki, jak wyżej, albo taki jak ten:
Oczywiście jest też obawa w drugą stronę. W końcu lewicowy gabinet może wpaść na pomysł swojego przedstawienia wersji historii Polski.
Nie wiemy też, jaki podręcznik napisze Platforma w roku podwójnych wyborów (i na progu roku z kolejnymi podwójnymi wyborami). Już bowiem jest kilka powodów do dyskusji, czy jeden podręcznik nie jest wyborczą kiełbasą. Nie pierwszą zresztą. Były przecież darmowe laptopy, które nie wyszły. Janusz Palikot przypominał także niedawno o pomyśle e-podręczników. Ten program także nie wyszedł tak, jak miał. Rząd miał również ogromne problemy z wysłaniem sześciolatków do szkół. Awantura o nie, przesunięcia rządowej reformy pokazały, że gabinet Tuska i MEN nie są wystarczająco sprawne w realizacji takich planów.
Wprowadzenie jednego podręcznika do klas 1-3 poparły wszystkie sejmowe partie. Jednak nie bez obaw. Te najgłośniej wyrażane dotyczy pieniędzy i czasu. MEN będzie musiał zapłacić za przygotowanie, druk oraz dystrybucję podręcznika. Resztę kosztów będą musieli pokryć rodzice (druk ćwiczeń). Rząd nie przedstawił wyliczeń, ile operacja "jeden podręcznik" będzie kosztowała. Nie wiadomo więc, czy MEN ma wystarczający budżet, żeby jeden podręcznik był profesjonalny, a nie robiony na kolanie. A nawet jeśli ministerstwo ma środki, to nie ma czasu. Jest luty, podręcznik ma być gotowy w czerwcu. Rząd który nie był w stanie oddać na czas żadnej na Euro, obiecuje że odda na czas podręcznik dla setek tysięcy dzieci.
Premier nie ukrywa sentymentu do elementarza Falkowskiego. Problem w tym, że jest to wspomnienie z młodości, a nie merytoryczna ocena, czego dzieci potrzebują do edukacji. Dziś już z pewnością nie tylko "Ala ma kota", jak za czasów Tuska na gdańskim podwórku. Dziś podręczniki powinny być nowoczesne i urozmaicone. To oczywistość. Być może umykająca szefowi rządu, który do listy nielubianego biznesu dopisał ostatnio wydawców. Co w Polsce pewnie zostanie przyjęte z życzliwością. Polityczna retoryka "gonienia krwiopijców" zawsze miała zwolenników i dobrze się sprzedawała w wyborach. Chwila jest korzystna, bo dzięki zastrzykowi pieniędzy zabranych OFE, rząd poczuł się bogatszy, więc wyda kilkadziesiąt milionów na podręcznik.
Poczekamy - zobaczymy. Będziemy dziś po południu w sejmie na komisji edukacji, żeby sprawdzić, czy posłom uda się przepytać minister Kluzik- Rostkowską i wyciągnąć od niej odpowiedzi na najważniejsze pytania.