Polska olimpijka Magdalena Piekarska: Na początku lekcji szermierki się nudziłam. Przekonała mnie mama
P&G
02 marca 2014, 08:13·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 02 marca 2014, 08:13
Gdyby nie poświęcenie rodziców, na pewno nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem teraz. Oczywiście, na sukces składa się wiele czynników, ale mama pomaga mi nawet w najbardziej prozaicznych sytuacjach - mówi w rozmowie z naTemat Magdalena Piekarska, polska szpadzistka, która brała udział w Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. Dzięki programowi P&G "Dziękuję Ci, Mamo", którego głównym założeniem jest podziękowanie mamom za trud włożony w wychowanie dzieci, mama Magdy, pani Małgorzata, znalazła się w gronie mam, które podczas Igrzysk mogły być ze swoimi dziećmi - pani Małgorzata w Londynie, mamy tegorocznych Olimpijczyków w Soczi. Z Magdą i Małgorzatą rozmawiamy o tym, na ile wychowanie pozwala dziecku stać się sportowym mistrzem. Zapytaliśmy także o same Igrzyska i wsparcie, jakie Magda otrzymała wtedy od najbliższych.
Reklama.
Jak to się stało, że Magda zaczęła trenować szermierkę? Podobno nawet to było zasługą mamy, w pewnym stopniu...
Małgorzata Piekarska (MG): Było tak, że kiedyś, gdy Magda była w podstawówce, poszłam z nią na basen jako dodatkowy opiekun. Zaczepił mnie wówczas nauczyciel WF-u, późniejszy i obecny trener Magdy, który stwierdził, że ze swoimi warunkami fizycznymi nadawałaby się do szermierki. Ja wtedy nie znałam nikogo, kto by trenował tę dyscyplinę, więc nie miałam pewności, czy Magdzie się to w ogóle spodoba. Ale od słowa do słowa, wstępnie ustaliliśmy, że Magda spróbuje. I tak się stało, że wkrótce poszłyśmy na pierwsze zajęcia.
Magda Piekarska (MD): Ja bym nawet powiedziała, że gdyby nie to, że moja mama spotkała się tamtego dnia z moim trenerem na basenie, to dzisiaj byśmy nie rozmawiali. Miałam wtedy niespełna 12 lat, chciałam iść do harcerstwa. Nawet nie wiedziałam, co to jest szermierka i z założenia nie chciałam tam pójść. Mama mnie namawiała, tłumaczyła, że nie można czegoś nie lubić, jeśli się nawet tego nie spróbowało. Obiecała, że jeśli mi się nie spodoba, to znajdziemy inną aktywność.
Nie zmuszała?
MD: Nie, u nas nigdy nie było zmuszania do czegokolwiek. Mama rozsądnie wyjaśniała, że trzeba coś sprawdzić, zanim się to znielubi. Zresztą szybko okazało się, że miała rację.
MG: Nie zmuszałam, a zachęcałam, bo na początku Magda trochę się nudziła, ze względu na ciągłe powtarzanie tych samych ćwiczeń.
To prawda? Nudziła się Pani na treningach z dyscypliny, w której dziś jest Pani mistrzynią?
MD: Na początku faktycznie albo się nudziłam albo szybko zniechęcałam, jak to dzieci. Nudziłam, bo pierwsze treningi polegały głównie na nauce pracy nóg. To było powtarzanie w kółko tego samego, a ja chciałam od razu chwycić za broń! A zniechęcały mnie porażki. Nie myślałam jeszcze wtedy, że porażki zawsze czegoś uczą i motywują do jeszcze cięższej pracy. Zaczęłam późno trenować i z założenia wiadomym było, że będę słabsza od rówieśniczek, a nawet młodszych zawodniczek, które dłużej trenowały. Z jednej strony byłam ambitna, chciałam bardzo pokazać, że umiem, ale każde odbicie się od ściany powodowało, że chciałam skończyć trenować.
I co robiła wtedy Mama?
MD: Namawiała mnie, żebym trenowała. Mama żyła takim przekonaniem trenera, że jestem perełką w szermierce – ze względu na wzrost, leworęczność, i że to potem zaprocentuje. Próbowała wbić mi do głowy, że na wszystko: efekty i wyniki, potrzeba czasu.
Zdarzało się, że wściekała się Pani też na Mamę?
MD: Nie, chyba nigdy. Często nie mogłam pogodzić się z tym, że nie pójdę z klasą na wycieczkę, bo gdzieś jadę, albo nie pójdę na dyskotekę, bo mam trening. Ale nigdy nie było to wymierzone w rodziców. Niby jest tak, że napięcie i negatywne emocje wyładowujemy na najbliższych, ale ja nigdy nie miałam takich inklinacji.
Mama przez te lata zawsze była przy Magdzie, w każdej sytuacji?
MG: Tak, przez cały czas jesteśmy przy naszych dzieciach, tak było od zawsze. Taka przecież rola rodziców, mam tu na myśli "normalnych", kochających rodziców.
W jaki sposób wspierała Pani córkę?
MG: Od początku wspieraliśmy z mężem, jak mogliśmy. Zawsze odprowadzaliśmy Magdę, najpierw 2-3 razy w tygodniu, potem gdy zaczęły się poważne starty, codziennie. Raz ja ją zaprowadzałam, raz mąż zawoził lub odbierał, czasem też w weekendy. Wszystko ze względów bezpieczeństwa. Tak było dopóki nie byliśmy pewni, że Magda może sama czy z koleżanką pojechać i wrócić z treningu.
A wsparcie psychiczne?
MG: Wiadomo, że jak są sukcesy, to wszyscy się cieszą, ale jak jest porażka, to zostaje się samemu. Wtedy z pomocą przychodzą najbliżsi: rodzice lub przyjaciele. Magda od początku miała dobre starty, więc szybko doszła do sukcesów na poziomie ogólnopolskim, a wraz z tym pojawiła się zazdrość. Z uwagi na swoją wrażliwość, przejmowała się każdym negatywnym komentarzem, więc tłumaczyłam jej, że sukcesy mają to do siebie, że ma się zarówno przyjaciół jak i wrogów. Najważniejsze jest jednak to, by dążyć do celu, nie zważając na to, co inni powiedzą.
MD: Tak było min. po Igrzyskach Olimpijskich – mama była na miejscu, wysłuchała tych moich szlochów i płaczów. Walkę przegrałam wtedy jednym trafieniem, to najgorszy wariant ze wszystkich. Ale mama powiedziała krótko: masz teraz przerwę, operację, ochłoniesz, odpoczniesz, skończysz studia, głowa będzie wolna od zmartwień i wtedy bierzemy się do roboty. Mama zawsze mnie studzi, choć sama jest w gorącej wodzie kąpana. Jednak co najważniejsze, zawsze jest ze mną. Zarówno na żywo, jak i na odległość
Był taki moment, pani Magdo, że chciała Pani rzucić to wszystko w diabły? Odłożyć szpadę i nigdy już nie wrócić? Po przegranej na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie?
MD: Nigdy tak na poważnie nie chciałam zrezygnować, tym bardziej po Igrzyskach. Było kilka takich sytuacji, kiedy na przykład nie było medalu na Mistrzostwach Europy czy Świata, i wtedy zawsze mówiłam, że trzeba było pójść trenować siatkówkę. Często tak mówiłam, ale za słowami nie szły czyny. Jak rzucam hasłami typu "nie chcę, nie mogę, nie lubię", mama uspokaja mnie, mówi, że za tydzień, za miesiąc będę się z tego śmiała i mi przejdzie. I faktycznie zawsze tak było. Teraz zresztą już tak nie myślę, a tym bardziej nie mówię, bo byłoby to po prostu nieprofesjonalne.
MG: W nerwach, w złości, mówi się wiele rzeczy, ale tyle lat trenowania wzmacnia zawodnika. Kwalifikacje na Igrzyska też z nieba nie spadają, trzeba się bardzo napracować. Magdzie się udało, pojechała, ale medalu nie zdobyła. I to normalne, że w takich sytuacjach można powiedzieć w nerwach: rzucam to, mam gdzieś. Myślę, że wynika to z żalu, ale za chwilę przechodzi, bo jakby się ludzie poddawali przy każdej porażce, to w ogóle nie byłoby sukcesów. Ja w takich chwilach nigdy nie opuściłam swojego dziecka, jestem zawsze najbliżej, choć jestem też jej najbardziej krytycznym obserwatorem.
Krytycznym, to znaczy, że czasem trzeba było córkę ustawić do pionu?
MG: Czasami tak. Nie pamiętam dokładnie tych sytuacji, ale czasem trzeba tupnąć nogą, krzyknąć. I ja i Magda jesteśmy osobami, które głośno wyrażają emocje i niczego nie ukrywają. Nie zawsze trzeba się głaskać i uśmiechać, często trzeba też krzyknąć i wyrzucić złe emocje. Ja to robię, bo Magda, jak każdy człowiek, potrzebuje czasem, przywołania do porządku. Choć na ogół jest bardzo zdyscyplinowaną osobą.
A nie miałyście nigdy problemów ze szkołą? Mama nie bała się, że córka zaprzepaści edukację dla sportu?
MG: Jak tylko Magda zaczęła poważnie trenować, poszłam do szkoły i powiedziałam: moja córka będzie wyjeżdżać, reprezentować kraj na zawodach. Umówiłam się, że Magda będzie przepisywać notatki, potem były kserowanki, które po prostu wklejałyśmy do zeszytu, by nie tracić czasu. Ale Magda zawsze była wzorową uczennicą, uczyła się szybko, intensywnie, czasem nie musiała nawet zaglądać do książek, więc ze szkołą problemów nie było, włącznie ze studiami.
Nie było presji na oceny?
MG: Oceny nie były dla nas ważne, bo nie zawsze są wykładnikiem wiedzy. To z mężem wiedzieliśmy z własnych doświadczeń. Dla nas było ważne, co Magda ma w głowie i jakim jest człowiekiem. Mówiłam to rodzicom już w wielu wywiadach, by przede wszystkim słuchali swoich dzieci, a nie im rozkazywali.
Wygląda na to, że byliście Państwo wspaniałymi rodzicami. Czy dzisiaj dorosła Magda może ocenić, jak bardzo jej wychowanie wpłynęło na fakt, że została olimpijką?
MD: Tu wracamy do Pana pierwszego pytania: jak to się zaczęło. Wszystko sprowadza się do początku - gdyby mama nie poszła ze mną wtedy na basen, gdyby nie to, że pchała mnie do przodu, jeździła ze mną, czekała, nawet zrezygnowała z pracy by mi pomagać w lekcjach i treningach – nie rozmawialibyśmy teraz ze sobą. Rodzice nie raz wozili mnie na zawody, bo to nie jest tak, że to tylko mama, tata też w tym intensywnie uczestniczył. Gdyby nie ich poświęcenie, na pewno nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem teraz. Oczywiście, na sukces składa się wiele czynników, ale mama pomaga mi w nawet w najbardziej prozaicznych sytuacjach: gdy trzeba coś załatwić, ona to organizuje, żebym ja mogła skupić się na szermierce. Bez niej wiele rzeczy by się nie udało, bo po prostu ja bym tego nie ogarnęła. Umiem gospodarować czasem, ale doba ma tylko 24 godziny, a czasem potrzeba ich mieć 48. I tu wkracza moja mama: jest moim bohaterem, ale i domowym managerem.
MG: Rola rodzica, prawdziwego i kochającego, jest ogromna. To dotyczy każdej sfery wychowania: nauki, zasad, zachowania. Od początku wskazywaliśmy Magdzie, czym powinna kierować się w życiu, by osiągnąć jak najwięcej. Najważniejsza była nauka, ale przecież potem przychodził czas wolny, który można było spożytkować na różne sposoby. Było więc kino, były teatry i inne rozrywki, ale to szermierka, na którą zaprowadziliśmy naszą córkę stała się jej profesją i hobby zarazem. Wyboru prowadzenia życia sportowca dokonała już sama Magda, my tylko wskazaliśmy jej drogę, którą może podążać, jeśli tylko się jej spodoba. Spodobała się, więc do nas należało już tylko zadbanie o wszystko tak, by mogła spokojnie trenować.
Czyli na następnych Igrzyskach, miejmy nadzieję, znowu zobaczymy Magdę Piekarską razem z Mamą?
MD: Daj Boże. Nie wiem, czy będę na kolejnych Igrzyskach, zobaczymy jak się wszystko potoczy, ale na pewno życzyłabym sobie tego. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby się tam znaleźć. Oczywiście chciałabym tam widzieć też Mamę wraz z Tatą, bowiem rodzice wspierają mnie od zawsze, a w życiu szermierczym już od 16 lat i nie mam na świecie wierniejszych kibiców.
Dlaczego postanowiły Panie wziąć udział w kampanii "Dziękuję Ci, Mamo"? Co chciały Panie tym przekazać?
MG: Przede wszystkim propozycja P&G, by wziąć udział w kampanii była dla nas ogromnym wyróżnieniem. Poprzez naszą historię chciałyśmy przekazać innym mamom i ich dzieciom, że pomimo trudności jakie można w życiu napotkać, nigdy nie należy się poddawać. Ponadto chciałyśmy pokazać, że marzenia się spełniają, jeśli tylko mocno w to wierzysz i ciężko na to pracujesz.
MD: Mam nadzieję, że nasz udział w kampanii przypomniał wszystkim zabieganym sportowcom o ważnej roli jaką od zawsze pełnią ich mamy. Ja bez wsparcia mojej mamy na pewno nie zaszłabym tak daleko i za to dziękuję Ci, mamo!