Gdy piszę ten lead, polscy piłkarze są na zgrupowaniu w Turcji, gdzie w letnich warunkach zagrają mecz z Macedonią. Oni w Polsce i tak mają lepiej, jako że w naszym kraju na Euro 2012 pojawiło się kilka nowych stadionów. Inni mają gorzej. Dużo gorzej. Justyna Kowalczyk nie ma gdzie jeździć na nartorolkach. Anita Włodarczyk kiedyś rzucała młotem pod mostem, a teraz trenuje na Skrze, która dziś jest ruiną. A czołowych polskich pływaków zobaczymy głównie na hiszpańskich i amerykańskich basenach. Żeby właściwie się przygotować, wielu musi z Polski uciekać.
- Panowie, moglibyście się trochę przesunąć?
- O, pan Blanik. Co pan tutaj robi?
- Trenuję.
- Trenuje pan?
- Tak, i teraz właśnie muszę wziąć rozbieg.
To rozmowa, jaka mogła mieć miejsce parę lat w budynku gdańskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Z jednej strony jest sportowiec, złoty i brązowy medalista igrzysk olimpijskich. Człowiek, znakomity gimnastyk, którego nazwiskiem nazwano nawet jeden ze skoków, połączony z przerzutem. Z drugiej - fatalne warunki, w jakich przychodzi trenować. Blanik próbuje jednak robić dobrą minę do złej gry. W rozmowie z "Super Expressem" powiedział: "Czasem trzeba poprosić studentów, którzy czekają na zajęcia, o ciszę albo o przesunięcie się. To nie jest tak, że nigdy na nic nie narzekam, czasem mi się zdarza, ale warunki w AWFiS naprawdę mnie nie irytują".
Najpierw pod mostem, potem na ruinie
To może nowsza historia. Anita Włodarczyk - była rekordzistka świata w rzucie młotem, która w tym roku w Londynie stanęła na igrzyskach na drugim stopniu podium. Zaraz po jej sukcesie umówiliśmy się na wywiad. Na stadionie Skry, gdzie na co dzień trenuję. Niegdyś na trybunach tego obiektu zasiadało po kilkadziesiąt tysięcy widzów, rozgrywano tu ważne imprezy. Dziś to ruina, totalna ruina. Stadion wygląda bardziej jak skansen, obok niego zaniedbane boisko do rugby, dookoła którego kilka osób biega. Dalej rzutnia dla młociarzy, jacyś juniorzy trenują, można do nich zejść po gęstej trawie. Obok, przy samochodzie, stoi Anita. - Możemy tu porozmawiać - mówi i wskazuje na odrapaną ławkę.
Inny przykład
fragment tekstu ze Sportfan.pl:
Trzeba przyznać, że polscy sportowcy nie są wybredni, a cierpliwość to ich główna cecha. Zresztą im więcej kłopotów, tym lepsze wyniki. Dobrze o tym wie Agata Wróbel. Swego czasu musiała trenować w barakach, gdzie nie było nawet prądu i wody. Gdy przychodziła zima, zawodniczki ubierały się na zajęcia w kilka swetrów. Jakoś przetrwały, a taka Wróbel nawet później biła rekordy świata. CZYTAJ WIĘCEJ
Włodarczyk i tak warunki się poprawiły. Jako studentka AWF w Poznaniu miała duży problem. Na uczelni rzutnia za mała. Mogła rzucać młotem na stadionie Olimpii, ale ten, nie dość, że też pozostawiał wiele do życzenia, to jeszcze musiałaby dojeżdżać przez całe miasto. Ładować się ze strojem na zmianę, z młotem do zatłoczonych tramwajów. Wybrała inne wyjście. Trenowała pod mostem. Tak, pod mostem. - Most był oświetlony i można było rzucać tam nocą. To było ważne, bo zajęcia kończyłam koło siedemnastej - powiedziała mi wtedy w wywiadzie.
Gdy rozmawia się o lekkiej atletyce, często słychać opinię, że w pełni profesjonalny jest tylko Ośrodek Przygotowań Olimpijskich w Spale. Tomasz Majewski, dwukrotny złoty medalista w pchnięciu kulą, jest o nim świetnego zdania. - To świetny ośrodek, mam w nim wszystko, czego mi potrzeba - mówi w rozmowie z naTemat. Dodaje, że nawet jak na co dzień przychodzi mu trenować w Warszawie, też nie odczuwa na własnej skórze problemów z infrastrukturą, bo trening przez cały rok może wykonywać pod dachem. - Co innego na przykład młociarze. Oni potrzebują miejsca, nadchodzi zima i muszą trenować na zewnątrz. A proszę mi wierzyć - są temperatury, poniżej których taki trening jest nierealny.
Film o ośrodku w Spale:
Hakkinen zaniemówił
Wróćmy jeszcze na chwilę do Włodarczyk. W 2009 roku w Berlinie zdobyła mistrzostwo świata, poprawiając przy okazji rekord globu. Gdyby wtedy powiedziała rywalkom (a może mówiła, kto wie?), w jakich warunkach budowała swą wielką formę, te zapewne złapałyby się za głowę. Z podobną reakcją spotkał się zresztą niedawno Kuba Giermaziak. To niezwykle utalentowany kierowca, startujący w Porsche Supercup, którego porównuje się do Roberta Kubica. W ciekawym tekście na stronie sportowyswiat.com znaleźć można taki fragment, właśnie o Giermaziaku: "Zwrócił uwagę na jeden ważny problem. Jak w tak rozwiniętym kraju może być tylko jeden tor wyścigowy? Przyznał, że gdy powiedział o tym Mika Hakkinenowi, to ten niemal zaniemówił. Sporty motorowe ogólnie są u nas traktowane jako coś gorszego".
Takie odczucie mają zresztą przedstawiciele większości dyscyplin. Weźmy pływaków. W 2007 roku na mistrzostwach świata w Melbourne zdobyliśmy cztery medale, w tym dwa złote. Byliśmy na siódmym miejscu w klasyfikacji medalowej. Ale teraz cały świat nam uciekł. W Londynie nie było żadnego miejsca na podium, byli medaliści zawiedli. Spośród pływaków, z którymi wiążemy duże nadzieje, w zasadzie tylko Radosław Kawęcki trenuje na gorzowskiej Słowiance. Pozostali do igrzysk w Londynie przygotowywali się w USA i Hiszpanii.
Warszawa to pipidówa
Trudno im się zresztą dziwić. Niedawno rozmawiałem z Tytusem Konarzewskim, byłym trenerem polskich żeglarzy. Człowiekiem, któremu dobro polskiego sportu leży na sercu. Jako przykład tragicznego stanu polskiej infrastruktury sportowej podał właśnie pływanie. Fragment jego wypowiedzi: "Przy Narodowym Centrum Sportu miał powstać cały kompleks, a efekt jest taki, że polscy pływacy nie mogą trenować nawet na Warszawiance. Ta pływalnia to jakiś kabaret. Basen kompletnie nieprzystosowany do takich potrzeb, a kosztował ponad 100 milionów złotych. Warszawa jest pipidówą sportową".
Teraz też kontaktuję się z Konarzewskim. Mówi, że problem, o którym piszę, w dużej mierze bierze się z braku koncepcji. Z tego, że państwo nie wie, co dokładnie chce robić i jak można to przeprowadzić. W efekcie powstają ośrodki, które mogłyby być dużo bardziej efektywne. - Obiekt sportowy to nie tylko bieżnia, woda w basenie czy śnieg na stoku. W dzisiejszych czasach to też specjalistyczne urządzenia i ludzie, którzy tym sterują i wyciągają z tego wnioski - mówi, a potem zadaje retoryczne pytania: - Ciekaw jest kilku spraw. Czy mamy w Polsce prawdziwy ośrodek treningowy, z różnymi nawierzchniami, bazą fitness i urządzeniami do analizy komputerowej techniki? Czy mamy pływalnie z możliwością trenowania skoków do wody, co obecnie w innych państwach jest normą? Ile mamy w Polsce torów do saneczkarstwa?
Fragment tekstu z gazeta.pl:
Idealnym rozwiązaniem byłoby powstanie pod Tatrami centrum sportów zimowych - takiego, jakie mają potęgi narciarskie. Obecnie np. w Słowiańskiej Planicy przy sławnej Velikance powstaje nowoczesne centrum Planica Nordic Center na wzór działających już w Europie podobnych ośrodków.
Jakie korzyści płyną z takich rozwiązań, można się przekonać, oglądając zawody Pucharu Świata. Liczba młodych zawodników osiągających bardzo dobre rezultaty jest efektem szerokiego zaplecza szkoleniowego, opartego na takich ośrodkach.
CZYTAJ WIĘCEJ
Trening, autobus, rów, wypadek
Tak więc Warszawa jest "pipidówą" jeśli chodzi o sporty letnie. Zakopane, choć jest stolicą polskich Tatr, można nazwać podobnie w kontekście sportów zimowych. Justyna Kowalczyk w jednym ze swoich pierwszych wpisów na blogu w naTemat napisała, że, patrząc na listę startową przed Pucharem Świata w Lahti, widziała tylko jedno polskie nazwisko. Swoje. Dlaczego? Jaką jedną z dwóch głównych przyczyn podała fakt, że wiele zdolnych zawodniczek wycofało się po drodze, bo zwyczajnie nie miało gdzie trenować. Nie powstała pięciokilometrowa trasa nartorolkowa.
Ofiarą braku trasy padła chociażby Sylwia Jaśkowiec. Koleżanka Kowalczyk z kadry, do pewnego czasu uważana za jeszcze większy talent. Było lato 2010 roku. Chciała wyjść na trening. Założyła nartorolki i wyszła. Na zwykłą szosę dostępną dla wszystkich pojazdów. Autobus najpierw ją wyprzedził, a potem kompletnie zablokował jej drogę. Musiała się ratować. Wpadła do rowu. Do dziś nie może powrócić do dawnej formy. Ktoś powie, że taka trasa nartorolkowa jest pewnie bardzo, a to bardzo droga? No to odpowiem. Takie trasy mają nasi sąsiedzi. Czesi, Słowacy, Ukraińcy, Białorusini. A oni nie mają wielkich funduszy, ani nawet zawodniczki dobijającej poziomem do Justyny Kowalczyk.
Kowalczyk, która do sezonu przygotowuje się za granicą. W tym roku była m. in. w Nowej Zelandii, Estonii i w Austrii, na lodowcu Dachstein. Która sama przyznaje, że nie tylko w Zakopanem, ale i w całej Polsce nie ma miejsce, gdzie mogłaby potrenować latem. Owszem, część swoich letnich przygotowań spędziła w tym roku w stolicy Tatr, ale nad nartorolki przekładała wtedy chodzenie, czy może lepiej, bieganie po górach. Ewentualnie jazdę na rowerze.
Justyna Kowalczyk w Zakopanem:
Uczą się w Zakopanem, trenują na Słowacji
Kowalczyk kończyła w Zakopanem Szkołę Mistrzostwa Sportowego. Placówkę, której adepci są w tej chwili w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Załóżmy, że masz 15 lat i jesteś skoczkiem narciarskim. W Zakopanem międzynarodowe normy spełnia tylko Wielka Krokiew. Skocznia średnia nauczyłaby ich nieprawidłowej techniki. Dlatego taki skoczek jeździ na zgrupowania do Szczyrku.
Młodzi biegacze i biathloniści, chcący być jak Kowalczyk albo Tomasz Sikora? Ci pierwsi w Zakopanem mogą pobiegać po 2,5 kilometrowej pętli, koło Centralnego Ośrodka Sportu, ale ta pętla nie nadaje się do jakichkolwiek zawodów. Drudzy z kolei w Kirach znajdą strzelnicę, ale nie znajdą już jakichkolwiek tras biegowych. Też nie potrenują. Zrobią to na Słowacji, po drugiej stronie Tatr. Ale i tak mają lepiej niż ich koledzy, którzy chcieliby trenować narciarstwo alpejskie. Jak informuje gazeta.pl, w przypadku tych ostatnich w Zakopanem zakończono nabory do klas.
Nie tylko chodzi o to, że nie mamy jakościowych ośrodków. Problemem jest też ich liczba. Kajakarze i wioślarze mają jeden, w Wałczu, na bardzo wysokim poziomie. Wszystko jest pięknie, do czasu, aż zjadą się tam w jednym momencie polscy juniorzy, seniorzy, Niemcy i Portugalczycy. - Robi się wtedy tłok. Niestety, ale ten akwen nie jest na tyle duży, by wszystkich idealnie pomieścić. Gorzej od nas mają wioślarze, bo oni mają dłuższe łódki, poruszają się też dużo szybciej, co powoduje, że muszą częściej nawracać - tłumaczy w rozmowie z naTemat Mariusz Słowiński, trener kadry kajakarskich sprinterów.
Trening polskich zawodników w Wałczu:
Kraj biedniejszy, baseny droższe
Po pierwsze, stan ośrodków. Po drugie - ich liczba. Ale jest jeszcze trzeci problem, na który uwagę zwraca mi Konarzewski: - Niech pan mi powie taką rzecz. Co z tego, że zbudowaliśmy wiele pływalni, jak dostęp do nich jest droższy niż w krajach Europy Zachodniej.
- Droższy? - pytam.
- Podam przykład. Kilka lat temu pływałem w Hiszpanii, w Palma de Mallorca, na obiekcie, na którym rozgrywano Uniwersjadę i mistrzostwa Europy juniorów. Gdzie zresztą co tydzień odbywają się jakieś większe zawody. Za niecałe 3 euro mogłem tam pływać od 9 do 16. U nas za te same pieniądze można pływać pół godziny, maksymalnie godzinę. I potem szybko musisz się myć pod prysznicem, by dodatkowo nie płacić - tłumaczy Konarzewski. Potem jeszcze dodaje, że wiele jest dzieci z ubogich rodzin, które przez sport mogłyby wyrwać się z biedy. Mogłyby, ale nie pójdą na drogą pływalnię czy drogie lekcje tenisa.
Ten tekst ma trochę charakter wyliczanki. Wyliczanki, którą można by mnożyć, bo wiele jest pewnie przykładów, o których nie wiemy. Dwa wyszły na jaw w związku z sukcesami Polaków na igrzyskach w Londynie. Sukcesami wbrew wszelkiej logice. Najpierw Adrian Zieliński zdobył złoto w podnoszeniu ciężarów, a media poinformowały, że toczy się przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne, bo postanowił, że za własne pieniądze przygotuje się do Londynu w Czeczenii. Kilka dni po nim medal - brąz - wywalczył Damian Janikowski. Gdy zapaśnik wrócił do Polski, TVN24 wyemitował mocny materiał o hali, w której wrocławianin na co dzień trenuje. Hali, w której chyba nic nie zmieniło się od około trzydziestu lat.
Polska - kraj, który sportowcom rzuca kłody pod nogi. Robert Kubica, Marcin Gortat, Tomasz Adamek. Ta trójka ma dwie cechy wspólne. Pierwsza - doszli do bardzo wysokiego poziomu w swej dyscyplinie sportu. I druga - nie doszli do niej w Polsce, a w innym kraju.