
- O, pan Blanik. Co pan tutaj robi?
- Trenuję.
- Trenuje pan?
- Tak, i teraz właśnie muszę wziąć rozbieg.
To może nowsza historia. Anita Włodarczyk - była rekordzistka świata w rzucie młotem, która w tym roku w Londynie stanęła na igrzyskach na drugim stopniu podium. Zaraz po jej sukcesie umówiliśmy się na wywiad. Na stadionie Skry, gdzie na co dzień trenuję. Niegdyś na trybunach tego obiektu zasiadało po kilkadziesiąt tysięcy widzów, rozgrywano tu ważne imprezy. Dziś to ruina, totalna ruina. Stadion wygląda bardziej jak skansen, obok niego zaniedbane boisko do rugby, dookoła którego kilka osób biega. Dalej rzutnia dla młociarzy, jacyś juniorzy trenują, można do nich zejść po gęstej trawie. Obok, przy samochodzie, stoi Anita. - Możemy tu porozmawiać - mówi i wskazuje na odrapaną ławkę.
Trzeba przyznać, że polscy sportowcy nie są wybredni, a cierpliwość to ich główna cecha. Zresztą im więcej kłopotów, tym lepsze wyniki. Dobrze o tym wie Agata Wróbel. Swego czasu musiała trenować w barakach, gdzie nie było nawet prądu i wody. Gdy przychodziła zima, zawodniczki ubierały się na zajęcia w kilka swetrów. Jakoś przetrwały, a taka Wróbel nawet później biła rekordy świata. CZYTAJ WIĘCEJ
Włodarczyk i tak warunki się poprawiły. Jako studentka AWF w Poznaniu miała duży problem. Na uczelni rzutnia za mała. Mogła rzucać młotem na stadionie Olimpii, ale ten, nie dość, że też pozostawiał wiele do życzenia, to jeszcze musiałaby dojeżdżać przez całe miasto. Ładować się ze strojem na zmianę, z młotem do zatłoczonych tramwajów. Wybrała inne wyjście. Trenowała pod mostem. Tak, pod mostem. - Most był oświetlony i można było rzucać tam nocą. To było ważne, bo zajęcia kończyłam koło siedemnastej - powiedziała mi wtedy w wywiadzie.
Hakkinen zaniemówił
Wróćmy jeszcze na chwilę do Włodarczyk. W 2009 roku w Berlinie zdobyła mistrzostwo świata, poprawiając przy okazji rekord globu. Gdyby wtedy powiedziała rywalkom (a może mówiła, kto wie?), w jakich warunkach budowała swą wielką formę, te zapewne złapałyby się za głowę. Z podobną reakcją spotkał się zresztą niedawno Kuba Giermaziak. To niezwykle utalentowany kierowca, startujący w Porsche Supercup, którego porównuje się do Roberta Kubica. W ciekawym tekście na stronie sportowyswiat.com znaleźć można taki fragment, właśnie o Giermaziaku: "Zwrócił uwagę na jeden ważny problem. Jak w tak rozwiniętym kraju może być tylko jeden tor wyścigowy? Przyznał, że gdy powiedział o tym Mika Hakkinenowi, to ten niemal zaniemówił. Sporty motorowe ogólnie są u nas traktowane jako coś gorszego".
Trudno im się zresztą dziwić. Niedawno rozmawiałem z Tytusem Konarzewskim, byłym trenerem polskich żeglarzy. Człowiekiem, któremu dobro polskiego sportu leży na sercu. Jako przykład tragicznego stanu polskiej infrastruktury sportowej podał właśnie pływanie. Fragment jego wypowiedzi: "Przy Narodowym Centrum Sportu miał powstać cały kompleks, a efekt jest taki, że polscy pływacy nie mogą trenować nawet na Warszawiance. Ta pływalnia to jakiś kabaret. Basen kompletnie nieprzystosowany do takich potrzeb, a kosztował ponad 100 milionów złotych. Warszawa jest pipidówą sportową".
Idealnym rozwiązaniem byłoby powstanie pod Tatrami centrum sportów zimowych - takiego, jakie mają potęgi narciarskie. Obecnie np. w Słowiańskiej Planicy przy sławnej Velikance powstaje nowoczesne centrum Planica Nordic Center na wzór działających już w Europie podobnych ośrodków. Jakie korzyści płyną z takich rozwiązań, można się przekonać, oglądając zawody Pucharu Świata. Liczba młodych zawodników osiągających bardzo dobre rezultaty jest efektem szerokiego zaplecza szkoleniowego, opartego na takich ośrodkach. CZYTAJ WIĘCEJ
Trening, autobus, rów, wypadek
Tak więc Warszawa jest "pipidówą" jeśli chodzi o sporty letnie. Zakopane, choć jest stolicą polskich Tatr, można nazwać podobnie w kontekście sportów zimowych. Justyna Kowalczyk w jednym ze swoich pierwszych wpisów na blogu w naTemat napisała, że, patrząc na listę startową przed Pucharem Świata w Lahti, widziała tylko jedno polskie nazwisko. Swoje. Dlaczego? Jaką jedną z dwóch głównych przyczyn podała fakt, że wiele zdolnych zawodniczek wycofało się po drodze, bo zwyczajnie nie miało gdzie trenować. Nie powstała pięciokilometrowa trasa nartorolkowa.
Uczą się w Zakopanem, trenują na Słowacji
Kowalczyk kończyła w Zakopanem Szkołę Mistrzostwa Sportowego. Placówkę, której adepci są w tej chwili w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Załóżmy, że masz 15 lat i jesteś skoczkiem narciarskim. W Zakopanem międzynarodowe normy spełnia tylko Wielka Krokiew. Skocznia średnia nauczyłaby ich nieprawidłowej techniki. Dlatego taki skoczek jeździ na zgrupowania do Szczyrku.
Kraj biedniejszy, baseny droższe
Po pierwsze, stan ośrodków. Po drugie - ich liczba. Ale jest jeszcze trzeci problem, na który uwagę zwraca mi Konarzewski: - Niech pan mi powie taką rzecz. Co z tego, że zbudowaliśmy wiele pływalni, jak dostęp do nich jest droższy niż w krajach Europy Zachodniej.