Darmowe podręczniki dla pierwszoklasistów są jedną z głównych atrakcji noworocznego pakietu propozycji i obietnic, z jakim wystąpił gabinet Donalda Tuska. Według Joanny Solskiej z "Polityki" podręcznikowa ofensywa rządu będzie najprawdopodobniej "kompletną klapą". – W tej chwili wygląda na to, że pierwszaki w ogóle nie będą miały się z czego uczyć. Jest za mało czasu, by zdążyć z przygotowaniem podręcznika przed wakacjami – napisała dziennikarka na stronie tygodnika.
Solska zauważyła na łamach najnowszego numeru "Polityki", że prace nad bezpłatnym podręcznikiem jeszcze się nie rozpoczęły, choć elementarze mają trafić do rąk uczniów już 1 września 2014 roku. Zdaniem dziennikarki wyznaczony przez Tuska termin wydaje się mało realny, chyba, że rząd postanowi wypuścić na rynek "bubel". Odpowiedzialność za fiasko szkolnego projektu ponosiłaby oczywiście obecna minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska.
– Kluzik-Rostkowska wydaje się do akcji „darmowy podręcznik” nieprzygotowana. Kierowanemu przez nią ministerstwu grozi kompromitacja, a przecież powołano ją na tę funkcję właśnie po to, żeby wizerunek MEN, ale także całego rządu, poprawiła. Jej poprzedniczki straciły stanowisko właśnie za porażkę, jaką była komunikacyjna otoczka projektu posłania do szkoły sześciolatków. Pomysł z darmowym podręcznikiem miał zatrzeć tamto złe wrażenie – napisała Solska.
W tej sprawie otrzymaliśmy także list osoby pracującej w wydawnictwie edukacyjnym. Publikujemy w całości.
Pracuję w wydawnictwie edukacyjnym tworzącym podręczniki. Również te dla pierwszaków. Ostatnio – za pośrednictwem mediów – dowiedziałem się od pana premiera Tuska, że jestem krwiopijcą. Żeruję na rodzicach, korumpuję nauczycielki, ogłupiam dzieci i zmuszam je do dźwigania ciężarów. Wygląda na to, że wyrok na moją skromną osobę został już wydany. W sprawie wypowiadał się niemal każdy – tylko mnie nie poproszono o opinię. Dlatego chciałbym skorzystać z prawa do ostatniego słowa i odnieść się do niektórych wygłaszanych w tej debacie stwierdzeń.
Stwierdzenie 1: „zamiast pakietu (zwanego boksem) wystarczy jeden podręcznik”
Najpierw zdefiniujmy typowy pakiet. Zazwyczaj zawiera on podręcznik, ćwiczenia zintegrowane, ćwiczenia do matematyki, Muzykę, Zajęcia komputerowe, Wyprawkę i Zeszyt do kaligrafii. Po co to wszystko? Ponieważ wiemy, że dzieci potrzebują ciekawych, dynamicznych zajęć. Potrzebują zadań oddziałujących na wszystkie zmysły. Potrzebują wsparcia w rozwoju ruchowym, społecznym, poznawczym i emocjonalnym. Tego nie załatwi jedna książka czy jeden typ ćwiczeń. To musi być system uzupełniających się aktywności. Boksy są takim systemem.
Stwierdzenie 2: „boksy ograniczają aktywność i kreatywność nauczycieli”
Ten zarzut jest równie absurdalny jak stwierdzenie, że korzystanie z lunety stępia naturalną spostrzegawczość marynarza. Żadna książka nie ogranicza ludzkiej aktywności i kreatywności. Boksy raczej inspirują nauczycieli. Podsuwają im innowacyjne pomysły, świeże rozwiązania, nowinki metodyczne. W ten sposób nauczyciel wzbogaca swój warsztat i rozwija się zawodowo.
Stwierdzenie 3: „my, dorośli, uczyliśmy się kiedyś z jednego podręcznika i wcale nie jesteśmy głupsi”
Otóż wygląda na to – sądząc choćby po tej dyskusji – że jesteśmy. Bo gdybyśmy byli mądrzy, to byśmy rozumieli, że współczesne dzieci nie mają nic wspólnego z dziećmi dorastającymi w latach 70-tych czy 80-tych. Współczesne dzieci to cyfrowi tubylcy – oczekują od zajęć dynamiki, akcji, łatwiej się nudzą, krócej koncentrują, a zarazem są odważniejsze, śmielsze, poszukujące, nie można ich zbyć byle odpowiedzią. Współczesne dzieci nie wysiedziałyby nawet 5 minut na lekcjach, w których my kiedyś uczestniczyliśmy. To, że znakomita większość współczesnych dzieciaków lubi szkołę i chętnie do niej chodzi, jest wielką zasługą nie tylko nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej, ale także materiałów, z którymi na co dzień pracują. Czyli pakietów.
Stwierdzenie 4: „pakiety są za drogie”
Warto wyjaśnić, że stworzenie pakietu edukacyjnego jest nieco bardziej skomplikowane niż stworzenie, dajmy na to, kiepskiej ustawy. W przeciwieństwie do ustaw, pakiety są tworzone przez kilkudziesięciu autorów i ilustratorów, którzy naprawdę znają się na swojej robocie. Potem są jeszcze opracowywane i opiniowane przez kilkunastu redaktorów i ekspertów, przechodzą długą i wyboistą ścieżkę doskonalenia, ulepszania detali, aby na końcu uzyskać numer dopuszczenia MEN i wylądować na szkolnych ławkach.
Efekty tego procesu są zaś takie, że dzieci mogą na co dzień uczyć się na tekstach najlepszych polskich autorów (np. Chotomska, Usenko, Kasdepke, Widłak, Stanecka, Strzałkowska), obcować ze światowej jakości ilustracjami (np. Ekier, Wasiuczyńska, Fąfrowicz, Żelewska, Kozyra-Pawlak), wykonywać urozmaicone, wciągające, zabawne ćwiczenia. To się nazywa JAKOŚĆ edukacji i na tym się nie oszczędza, jeśli się chce uchodzić za mądrego obywatela. Oszczędzić można na dresie na w-f (nie musi być z logo Nike) lub na prezentach komunijnych (nie musi być to quad ani smartfon).
Stwierdzenie 5: „wydawcy korumpują nauczycieli”
Tutaj sprawa jest prosta: wydawcy nakłaniają nauczycieli do zamawiania swoich produktów, ale w zamian oferują korzyści DLA KLASY, a nie dla nauczyciela. Dzięki temu polskie klasy wyposażone są w kolorowe plansze, w różnego rodzaju skarbnice, skarbce i skarbczyki pełne fajnych pomocy dydaktycznych, w multibooki (a czasami i rzutniki), w profesjonalne narzędzia do diagnozy uczniów… i w milion innych rzeczy, bez których polskie szkoły byłyby szare i łyse jak premier Cyrankiewicz.
Stwierdzenie 6: „podręczniki są są drukowane na papierze albumowym”
Pakiet do klasy pierwszej, który mam przed sobą, został wydrukowany na papierze o wadze 80 g/m3. Ci, którzy znają się na poligrafii wiedzą, że jest to jeden z cieńszych dostępnych papierów. Dużo cieńszy już być nie może, ponieważ podręczniki są kolorowe, a kolorowy druk stawia pewne wymagania. Tak się składa, że mamy XXI wiek i czarno-białych podręczników na papierze biblijnym dzieci by raczej nie zaakceptowały, poza tym papier biblijny zbyt łatwo się drze.
Stwierdzenie 7: „ludzi nie stać na podręczniki”
Odpowiem pytaniem: a czy ludzi stać na kiepską edukację, którą będą musieli uzupełniać korepetycjami, kursami i dodatkowymi zajęciami? Aha, i pieniędzmi na ksero. Tylko że ksero – w przeciwieństwie do ładnego, kolorowego podręcznika – nie zmotywuje małych dzieci do nauki i nie zbuduje w nich szacunku i zamiłowania do książki.
Zamiast podsumowania
Zdaję sobie sprawę, że moje wyjaśnienia ani na trochę nie odwiodą premiera Tuska od zamiaru zniszczenia wszystkiego, co fajne i kolorowe w polskiej edukacji. Chciałbym tylko, aby mieli Państwo jasność, że w tych działaniach nie chodzi ani o dobro dziecka, ani o dobro rodzica. Chodzi o pompowanie słupków wyborczych za pomocą taniej, populistycznej propagandy. Prawda jest zaś taka, że większość polskich rodzin stać na podręczniki, a te rodziny, których nie stać, otrzymywały dotychczas pomoc w postaci pieniędzy na zakup tychże (program „Wyprawka”). Jeśli premierowi leży na sercu los polskich dzieci, to niech pójdzie w ślady Finlandii, która finansuje KAŻDEMU dziecku obiad w szkolnej stołówce – ponieważ tylko dzieci najedzone mają zapał i siłę do nauki. W Polsce dzieci niedożywionych jest 30 %. W wyniku działań rządu te dzieci będą teraz nie tylko niedożywione, ale też znudzone. Za co nam kiedyś serdecznie podziękują.