Misja specjalna, z którą do Pekinu udali się Jose M. Barroso i Herman van Rompuy, zakończyła się sukcesem. Chińskie władze właśnie potwierdziły, że przyjdą z pomocą w rozwiązaniu kryzysu strefy euro. Szczegółów jeszcze nie uzgodniono, ale wygląda na to, że zadłużona Unia Europejska może liczyć na miliardy ze strony Chińczyków.
Chęć wsparcia strefy euro przez Chiny ogłosił po spotkaniu z europejskimi liderami premier Państwa Środka Wen Jibao. Barroso i van Rompuy chcieli, żeby Chiny przyłączyły się do europejskiego funduszu ratunkowego, ale Wen Jibao nie potwierdził, że tak właśnie zrobią.
Nie ma jednak wątpliwości, że chińska pomoc dla Europy przybierze wymierną formę. Mówi się, że Pekin może na przykład zobowiązać się do stworzenia w Europie określonych inwestycji. Wen Jibao stwierdził jednak, że jego kraj "jest gotów zwiększyć swoje zaangażowanie w stabilizację strefy euro", co pozwala przypuszczać, że w grę wchodzi również pożyczka.
O tym, co zaangażowanie finansowe Chin w Europie może oznaczać dla naszego kontynentu, mówi nam Sergiusz Prokurat z Centrum Studiów Polska-Azja.
Jaki interes mają Chińczycy w tym, by pomagać chylącej się ku upadkowi strefie euro?
Taka polityka jest przemyślana. My to odbieramy jako dokładanie się do długów, ale ze strony azjatyckiej są to namacalne korzyści. Dzięki temu mają pracę i możliwość wytwarzania produktów dla nas. W ich interesie jest to, by USA i UE wciąż konsumowały i to dużo. By były w stanie podtrzymać obecną konsumpcję, dzięki czemu Azjaci mają pracę i potencjalny rozwój gospodarczy.
W USA ogromne zadłużenie tego kraju wobec Chin ocenia się jako popisanie cyrografu. Kolejny sygnuje właśnie Europa?
To jest relacja dwustronna. My chcemy utrzymać naszą konsumpcję na jakimś poziomie. Dlatego np. w Grecji się buntują, bo nie chcą obniżyć stopy życia. Rządy są zakładnikami społeczeństw i wysokiej konsumpcji.
W związku z czym to relacja dwustronna, bez wątpienia korzystna dla Chińczyków, którzy dzięki naszej życzliwości i zadłużaniu się generują sobie wzrost i podwyższają własne standardy życia.
A co z prawami człowieka? Bruksela zapożyczona w Pekinie już całkiem straci głos w tej sprawie?
Przede wszystkim koncepcje praw człowieka różnią się w Azji i na Zachodzie. To nie jest tak, że UE walczy o prawa człowieka, a Azja zupełnie je pomija. Prawa człowieka pojmowane w taki sposób, jak na Zachodzie nie przystają do warunków azjatyckich.
Przy czym w przeciwieństwie do Polski, Niemcy, czy Francja potrafią sobie radzić i nie promują europejskiego modelu społeczno-gospodarczego w relacjach z Chinami.
Pytaniem pozostaje, którą drogą pójdziemy - współpracy, czy też wojny z powodu praw człowieka.