– Gdyby żył Leonardo da Vinci, to namalowałby obraz nie Mona Lisy, tylko właśnie Justyny Kowalczyk, bo ona swoją tajemniczością w ostatnich dniach wręcz nas kłuła, zadziwiała – wykrzykiwał w czwartek jak zwykle pogrążony w transie Tomasz Zimoch komentując medalowy występ Kowalczyk. I choć jestem fanem wyjątkowego stylu słynnego komentatora, to czasem… muszę przyciszać radio. Podobny problem mają w Wielkiej Brytanii, gdzie zbyt rozemocjonowanych komentatorów krytykują kibice.
“Panie Turek! Niech pan tu kończy to spotkanie!”, “Leć Adam, leć!” – to tylko dwa z wielu niezapomnianych cytatów, które język polski zawdzięcza Tomaszowi Zimochowi – legendzie radiowego komentarza sportowego.
Znany z barwnych i zaskakujących porównań oraz żywiołowych, niemal histerycznych reakcji na oglądane sportowe wydarzenia, Zimoch stał się jednym z ulubionych komentatorów Polaków. Dla wielu z nas sportowe relacje bez jego pełnych ekscytacji okrzyków bardzo tracą na atrakcyjności.
– Najłatwiej powiedzieć "zawodnik skacze", ale to żaden komentarz. Trzeba szukać nowych środków wyrazu, żeby oddać panującą atmosferę. Opowiedzieć o tym mrozie, o tym śniegu… – mówił w wywiadzie dla serwisu Gazeta.pl dziennikarz. I trzeba przyznać, że sztukę obrazowego przedstawiania rzeczywistości komentator Polskiego Radia doprowadził do perfekcji, w niepowtarzalny sposób wyłapując zaskakujące detale każdego sportowego wydarzenia.
Krogulce, pigwówki i zakręt śmierci
“Jak krogulec pięknie i agresywnie zaatakował Adam Małysz!”, “Twarz rozpromieniona, czerwona, rozgrzana jakby łyk pigwówki, jaki to łyk pigwówki! To łyk wielkiego bólu, łyk cierpienia, zakręt śmierci, zamknijcie Państwo oczy!”, “Tuwimowe radio, ptaki zaczynają śpiewać, Adaś, taś, taś, taś” – to klasyczne komentatorskie chwyty Zimocha.
Ale karkołomne, choć niepozbawione niemal poetyckiego uroku językowe łamańce komentatora to nie wszystko. Jeszcze bardziej dziennikarz słynie właśnie z tego, jak emocjonalnie reaguje na oglądane zawody: krzycząc, wrzeszcząc i prawie zachłystując się powietrzem. W jednym z wywiadów Zimoch przyznał nawet, że kiedy komentuje, wpada w pewnego rodzaju trans. I nie inaczej było, kiedy Kamil Stoch zdobywał mistrzostwo świata, a ostatnio – olimpijski medal.
– Nie nerwowo! Nerwowo nawet nie można przecież złapać gdzieś na łące motyla. Popatrzył na trenera Łukasza Kruczka. Szybciutko, nie było długiego oczekiwania – już jest w progu i leci! Niech leci w tym malinowym kostiumie! – wykrzykiwał podekscytowany Zimoch, jak zwykle barwnie ciesząc się później ze zwycięstwa skoczka słowami “nie dałeś nam naparsteczka szczęścia, a dałeś nam kielich szczęścia!”.
I choć ja też doceniam wyjątkowy styl Zimocha i razem z nim potrafię czasem cieszyć się jak dziecko ze sportowych sukcesów Polaków, a jego lapsusy i improwizowane metafory (w przeciwieństwie np. do pomyłek Dariusza Szpakowskiego, które mnie autentycznie irytują) mają zawsze wiele niezgrabnego uroku, to czasem pośród tych wszystkich histerycznych wrzasków o motylach, orłach, głazach i nie wiem czym jeszcze, zadaję sobie pytanie, czy Zimoch nie przesadza?
Tęsknota za Anglią
Takie "problemy" mają także na Wyspach. – Byliśmy poruszeni do łez – to nie był w żadnym sensie jakiś show. Szczerze mówiąc nie wiem, jak to się stało, że pękliśmy i pozwoliliśmy, by zawładnęły nami emocje – mówiła usprawiedliwiając się brytyjskim mediom snowboardzistka Aimee Fuller, która wraz z etatowymi komentatorami BBC wzbudziła na wyspach niemałe zamieszanie. Chodzi o emocjonalny sposób, w jaki cała trójka komentowała olimpijskie medalowe zwycięstwo innej brytyjskiej snowboardzistki – Jenny Jones.
Aimee Fuller, Ed Leigh i Tim Warwood nie tylko żartowali w lekkim tonie z niektórych zawodników, ale i dali się ponieść na antenie uczuciom, krzycząc i płacząc ze szczęścia. W efekcie brytyjska stacja BBC natychmiast dostała w tej sprawie kilkaset listów od oburzonych widzów, którzy, choć po angielsku uprzejmi i delikatni, jednoznacznie ocenili zachowanie komentatorów jako “głęboko nieprofesjonalne”.
I choć dobrze wiem, że Tomasz Zimoch ze swoją gorącą, słowiańską, niemal barokową i sarmacką frazą jest mi znacznie bliższy niż większość jego do bólu poprawnych, flegmatycznych i profesjonalnych kolegów po fachu znad Tamizy, to jednak są momenty, gdy czuję, że nasz komentator przeszarżował.
– Zagadkowa, tajemnicza, gdyby żył Leonardo da Vinci, to namalowałby obraz nie Mona Lisy, tylko właśnie Justyny Kowalczyk, bo ona swoją tajemniczością w ostatnich dniach wręcz nas kłuła, zadziwiała – wykrzykiwał w czwartek Zimoch komentując medalowy występ Kowalczyk, sportsmenkę nazywając "szaradą" i "zagadką". Przyznacie chyba, że po raz kolejny słuchając tych słownych fajerwerków można czasem zatęsknić za odrobiną chłodnej, beznamiętnej, profesjonalnej brytyjskiej rzeczowości?
P.S. Ale i tak cieszę się ze zwycięstwa Kowalczyk. I rozumiem emocje Zimocha ;)
Kamil Stoch fruwa w powietrzu jak ptak! Kamil Stoch jak orzeł polski na włoskiej ziemi, w Dolomitach, jest medalistą mistrzostw świata. Jest który? Jest według mnie mistrzem świata! Upadł jak głaz, jak pomnik, jak zlodowaciała bryła! CZYTAJ WIĘCEJ
Zawsze idzie tak, że ktoś faktycznie biegnie w czerwonych spodenkach, albo strzela w czerwonej koszulce, albo płynie w czerwonym czepku. A potem nikt już nie wie nic. Czepek jest czerwony, jak usta dziewczyny. Nie takiej zwykłej dziewczyny, ale markizy. Markizy spod Dunkierki. Dunkierka nie może być taka normalna, ale powiedzmy, hmmm, XIX-wieczna i to upstrzona podbrzuszami nadlatujących ptaków. Usta nie tylko są, ale jeszcze całują. Całują chłopaka, który twarz ma bladą, jak blada jest twarz Polaka na trybunach. CZYTAJ WIĘCEJ