Słyszeliście powiedzonko „a kto bogatemu zabroni”? Antoni Ptak jest jego bohaterem. Chciał oglądać piękny futbol to kupił klub i wstawił do drużyny piłkarzy z Brazylii. Nie znalazł wystarczająco pięknej rezydencji w Polsce, kupił zamek nad Loarą. Chciał mieć największe w Polsce centrum handlowe? Z Google Maps większego nie znajdziecie.
W Łodzi żartują, że gdyby dziś Antoni Ptak spojrzał w lustro pewnie sam by siebie nie poznał. – Taki jest światowy i uśmiechnięty jak jakiś szef zespołu Formuły 1 – ironizuje dziennikarz "Dziennika Łódzkiego". A jeszcze dziewięć lat temu nie było tak pięknie – żegnały go gwizdy kibiców Pogoni Szczecin, której był właścicielem. Wcześniej Ptak pozostawił po sobie spaloną ziemię w zdegradowanych klubach ŁKS w Łodzi oraz w Piotrkowie Trybunalskim.
Jednak biznesie wiodło mu się nad wyraz dobrze. Dziś wraca do biznesowej ekstraklasy tytułując się ambasadorem polskiego przemysłu tekstylnego, inwestorem gigantycznego centrum handlowego, zapewniającym 75 tys. miejsc pracy.
Koniec "faszyn from Raszyn"
Właśnie rozbudowuje o nowe hektary centrum handlowe w Rzgowie pod Łodzią. Teraz będzie to największy obiekty tego typu w Polsce. – Około 10 tys. firm odzieżowych działających pod Łodzią nie ma się gdzie promować. Moje centrum stwarza im szansę na globalne zaistnienie – mówił w wywiadzie dla magazynu "Forbes". Dodaje, że nie obawia się chińskiej i wietnamskiej konkurencji. Mało tego, właśnie w nią celuje bo do współpracy zaprosił polskich projektantów mody w tym znane gwiazdy jak duet Paprocki&Brzozowski. – Mamy bardzo dobre tkaniny, wzory odzwierciedlające najnowsze trendy i wysoką jakość wykonania. Trzeba to dobrze zaprezentować i sprzedać – mówi dalej biznesmen.
Na początku marca rusza sprzedaż części powierzchni handlowej rozbudowanego centrum. Średnia cena metra kwadratowego u Ptaka to 30 euro, ale najlepsze miejsca handlowcy płacą nawet 90. To więcej niż w najlepszych galeriach handlowych w Polsce: warszawskiej Arkadii, Starym Browarze w Poznaniu albo w Krakowie. Ptak zna swoją wartość – centrum odwiedza rocznie 6 mln klientów, może nie najwięcej w Polsce, ale z zasobnymi portfelami. 2 mln z nich to obcokrajowcy, w tym Rosjanie płacący gotówką.
Tu na razie jest ściernisko ale będzie...
Antoni Ptak zainteresował się handlem na początku lat 90. Według powielanej firmowej legendy rozmawiając z kupcami o tym biznesie wpadł w błoto. Wtedy pomyślał, że mógłby wybudować centrum handlowe, gdzie handlowałoby się w wygodnych warunkach. Kupił ziemię przy ruchliwej trasie nr 1 na południe od Łodzi. Miasteczko blaszanych hal i budek nazywano pogardliwie „ptaszarnią”.
W ubiegłym roku "Wprost" ponownie umieścił Antoniego Ptaka na liście najbogatszych Polaków, wyceniając jego majątek na 400 mln zł. W "Dzienniku Łódzkim" biznesmen skwitował to jednym zdaniem : – Wszelkie rankingi traktuję dość swobodnie, mają one duży margines błędu.
Ile mniej więcej ten margines wyniósł dopowiadają jego współpracownicy: – Samo centrum handlowe pod Łodzią to 1,6 mld zł. a majątek prywatny trudno policzyć – słyszymy od jednego z nich.
Żeby zamienić hektary rzepaku w dochodowy biznes, Ptak zapłacił rolnikom 200 mln zł. Ale odkuje się w rok lub dwa. Jeśli przeliczyć 200 tys. m2 przez stawkę czynszu w ciągu roku przez jego firmę przepłynie ponad 300 mln zł. Centrum jest tak wielkie, że co 100 metrów przy alejkach znajdują się centra odpoczynku klientów z telewizją , internetem i wygodnymi miejscami siedzącymi.
Zabawa w piłkę
To jednak nie wszystkie odsłony Antoniego Ptaka. Kiedy biznesmen wszedł ze swoimi milionami w piłkę nożną, był to najbardziej zabawny czas w polskim futbolu. Najpierw zainwestował w drużynę Łódzkiego Klubu Sportowego. W 1998 roku zdobył z nią Mistrzostwo Polski, ale sprzedając najlepszych zawodników jeszcze szybciej pogrążył klub w kryzysie. Licencję do gry w pierwszej lidze przeniósł na Pogoń Szczecin. Doinwestował klub, poprawił wynik, a potem sprzedał gwiazdę Przemysława Kaźmierczaka do FC Porto za 1,3 mln euro.
Copacabana w Szczecinie
Ponieważ marzeniem Ptaka była piękna widowiskowa gra, a nie zwycięstwa wynegocjowane gdzieś na zapleczu szatni, wprowadził do zespołu 11 Brazylijczyków. Najlepszy z nich Amaral, z pensją 300-400 tys. euro rocznie, był najlepiej opłacanym piłkarzem naszej polskiej ligi. Brazylijski skład nie na wiele się zdał. Pogoń przegrywała, a złośliwcy twierdzili, że rzekome gwiazdy to pewnie kopacze piłki z plaży Copacabana. – Może źle zrobiłem że sprowadziłem ich zimą. Trochę przestraszyli się śniegu. Ale warunki mieli doskonałe – oceniał sam siebie w "Przeglądzie Sportowym".
Biznesmen porzucił Szczecin po konflikcie z władzami miasta. Uważał, że skoro egzotyczna drużyna robi show wokół miasta, to należą mu się tereny wokół stadionu, gdzie chciał prowadzić biznes handlowy. Nie udało się, więc porzucił współpracę. Kiedy ogłosił ogłosił odejście z branży sportowej, "Gazeta Wyborcza" ogłosiła ten fakt najlepszą wiadomością roku w piłce nożnej. Po 2007 roku biznesmen jakby zapadł się pod ziemię albo – co bardziej do niego pasuje – wyfrunął z Polski do jednej ze swoich zagranicznych rezydencji. Spędzał czas na Florydzie, Lazurowym Wybrzeżu, ma też zamek w Turenii we Francji.
Osiadł jednak w Brazylii, gdzie zainwestował w szkółkę talentów piłkarskich. Chwalił sobie i kraj, i klimat, a co jakiś czas do Polski docierały zdjęcia w towarzystwie brazylijskich tancerek samby. Przestępczość? – Napadli mnie z pistoletem. Dałem, bo tu trzeba coś dać. Poza tym spokój – opowiadał. I wspominał, że to nie to co w Polsce, gdzie "policja" zatrzymała go do kontroli drogowej, po czym okazało się, że to przebrani bandyci, chcący porwać mu dziecko.
Przez ostatnie lata firmą zarządza zdalnie, komunikując się z menedżerami przez Skype. Podpuszczany przez dziennikarzy, którzy pytali, gdzie mu było najlepiej, odpowiada niezmiennie, że „swoje najważniejsze gniazdo uwił w Polsce”.