Wydawało się, że burza wokół Prasowego, legendarnego baru mlecznego w Warszawie, ustała. Protesty społeczne sprawiły, że władze miasta zdecydowały się zorganizować przetarg profilowany na lokal przy Marszałkowskiej, tym samym blokując zakusy właścicieli banków czy kawowych sieciówek, którzy z przyjemnością przejęliby barowe przestrzenie. Młodzież żądała „mleczaka” i – teoretycznie – go dostała. Jednak radny PO, Michał Bitner, prześwietlił miejskich aktywistów i raportuje władzom: to banda lanserów z iPadami, którzy nie muszą oszczędzać na pierogach.
Czarnym charakterem w historii „walki o Prasowy” najpierw został burmistrz warszawskiego Śródmieścia, Wojciech Bartelski. Wsławił się on wyznaniem, że jest pozbawiony wrażliwości społecznej, a na petycję w obronie baru mlecznego przy Marszałkowskiej patrzył jak na fanaberię anarchistów. Działający od lat „mleczak” miał zostać wyparty przez elegancką, światową gastronomię. Lub równie światowe „usługi”. Po tym, jak właścicielka Prasowego przeszła na emeryturę, przyszłość lokalu stanęła pod znakiem zapytania. Rozpisanie otwartego przetargu na lokal byłoby równoznaczne z tym, że przy Marszałkowskiej nie byłoby już szans na porcję leniwych za kilka złotych. Potencjalni właściciele następcy Prasowego nie mogliby konkurować z przedstawicielami dużych firm „na pieniądze”. „Mleczaki”, bary z założenia tanie, walkę ze „Starbucksami” przegrałyby na starcie.
Masowy ruch w obronie Prasowego był tymczasem efektem ubocznym debaty o miejskim planowaniu, jaka od kilku lat toczy się w Warszawie. Głównie w mediach, chociaż rozmaite fundacje i instytucje kultury, takie jak Fundacja Bęc Zmiana czy Muzeum Sztuki Nowoczesnej, organizują dyskusje poświęcone ignorancji władz w dziedzinie urbanistyki. Przestrzeń publiczna nie jest dedykowana mieszkańcom Warszawy, ale inwestorom. Neoliberalne podejście, w którym liczy się wyłącznie zysk, warszawscy radni manifestują na każdym kroku. Wojciech Bartelski, zapytany w jednym z wywiadów o to, czy przypadkiem Bar Prasowy nie jest potrzebny uboższym warszawiakom, wyraził swoje głębokie zdziwienie taką perspektywą. Państwo przyjazne, niwelujące skutki społecznego rozwarstwienia, dotujące działalność tanich jadłodajni – to się kłóci ze światopoglądem Bartelskiego. Dopiero protesty – według burmistrza organizowane zapewne przez darmozjadów i awanturników – skłoniły go do złagodzenia kursu. A dokładnie: dbałość o własny PR (lepiej późno niż wcale). Na stronie Prasowy.waw.pl, prowadzonej przez obrońców idei kontynuowania „mlecznej” tradycji przy Marszałkowskiej, ogłoszono sukces. Czyżby radość „anarchistów” okazała się przedwczesna?
Radny PO, Michał Bitner, przewodniczący komisji infrastruktury i inwestycji w radzie miasta, oburzył się uległością miejskich decydentów. Bitner rozszyfrował bowiem klikę hipsterów, która jego zdaniem stoi za protestami w obronie Prasowego. Kto – według radnego – bywa w „mleczakach”? Bananowa młodzież. Posiadacze drogiego sprzętu elektronicznego, którzy od uczciwie pracujących na chleb Polaków usiłują wyłudzić nie tylko naleśniki, ale i bezprzewodowy internet. W następcy Prasowego, prócz debat kulturalnych i przestrzeni przyjaznej dzieciom, podstępni hipsterzy zapewnili sobie Wi-Fi. Na swoich iPadach będą z pewnością oglądać niemoralne filmy oraz czytać lewackie gazety. Michał Bitner, przerażony taką wizję, zwrócił się do władz miasta, by jeszcze raz rozważyły swoją decyzję w sprawie lokalu przy Marszałkowskiej.
Czy radny Bitner ma rację? Nie można wykluczyć, że hipsterzy w barach mlecznych bywają. Kimkolwiek by byli. Nie można wykluczyć, że właściciele smartfonów i tabletów mają ochotę oszczędzić na rachunkach za jedzenie, by móc się oddawać swojej elektronicznej pasji. Lub też, jak na kulinarnych snobów przystało, lubią kaszę gryczaną ze skwarkami, w zestawie z buraczkami i galaretką z bitą śmietaną. Brodaci, wąsaci, skrywający się za rogowymi oprawkami okularów, hipsterzy widywani są w warszawskim barze Bambino oraz w barach mlecznych w całej Polsce. Podobnie, jak studenci, emeryci, samotne matki z dziećmi, niepełnosprawni, chudzi, grubi, niscy i łysi. Może radny Bitner powinien zweryfikować swoje postulaty i wprowadzić „bramki” przy wejściach do barów mlecznych? Bywalcy byliby poddawani rewizji osobistej – ten, kto ma iPada, nie miałby wstępu do mlecznego królestwa. Macie jakieś inne złote rady dla Michała Bitnera?