Dzisiejszy wywiad Jacka Żakowskiego z przewodniczącym SLD Leszkiem Millerem nie należał do najprzyjemniejszych dla byłego premiera. W TOK FM rozmawiali o więzieniach CIA w Starych Kiejkutach i panowie wyraźnie różnili się w poglądach. Wywiad był raczej starciem dwóch polityków niż spokojną rozmową. Pierwsze pytanie, jakie jeden z gości poranka zadał Żakowskiemu po skończonej rozmowie, to "czy Leszek Miller nie chciał dać ci w łeb". Chyba chciał - odpowiedział Jacek Żakowski.
Gdy były premier podtrzymał swoją opinię, że "dobry terrorysta, to martwy terrorysta", Żakowski ocenił "to taki dość stalinowski pogląd". Publicysta stwierdził, że zabijanie ludzi bez wyroków sądów narusza zasady cywilizacji. Miller z kolei utrzymywał, że dla polityka najważniejsza jest obrona niewinnych obywateli w ramach zasad państwa prawa. Żakowski mocno naciskał na Millera pytając, czy gdyby znowu był premierem, zgodziłby się na eksterytorialne więzienie, w którym CIA torturuje więźniów.
Ta rozmowa to przykład "adversarial interview", czyli rozmowy, w której nie ma dwóch stron sporu czy polityków z różnych partii i to dziennikarz pełni rolę "adwokata diabła". To jego rolą jest konfrontowanie stanowiska rozmówcy i przedstawianie kontrapunktu do jego poglądów. W sytuacji, gdy polityk nie ma przeciwnika w innym polityku, istnieje zagrożenie, że niczym nieskrępowany będzie wygłaszał swoje twierdzenia i opinie, a dziennikarz będzie jedynie rozpoczynał kolejne tematy.
Jednak gdy dziennikarz zastosuje konwencję sporu ze swoim gościem, często pod adresem padają zarzuty, że jest negatywnie nastawiony do swojego rozmówcy i brak mu obiektywizmu. Tak było w przypadku przedwyborczej rozmowy Tomasza Lisa z Jarosławem Kaczyńskim. Autor programu często nie zgadzał się ze swoim gościem, przerywał mu, starał się przedstawiać kontrargumenty do wypowiedzi prezesa PiS. Internet jak i część komentatorów i polityków ostro skrytykowała tamtą rozmowę, do Rady Etyki Mediów trafiły skargi od widzów.
- Zarzuty są całkowicie pozbawione sensu - mówi naTemat Tomasz Lis. - Wściekłość części obserwatorów nie wzięła się z tego, że straciłem nerwy, tylko z tego, ze ich nie straciłem mimo, ze Jarosław Kaczyński usilnie mnie prowokował bym je stracił. Nie jestem oceanem spokoju i potrafię ulegać emocjom, ale nie wtedy gdy jestem w telewizji, nie wtedy gdy patrzą na mnie kamery. Mam wrażenie, że widzowie to dostrzegają bo od lat w najróżniejszych miejscach, od najróżniejszych ludzi w Polsce padają pytania "Panie redaktorze, ja pana podziwiam. Jakim cudem wytrzymuje Pan z tymi baranami?" - dodaje Lis.
Wtedy Rada Etyki Mediów nie przychyliła się do skarg i uznała: "Wywiad z szefem głównej partii opozycyjnej nie sprowadza się przecież do rejestrowania wypowiedzi polityka, do czego wystarczyłby mikrofon, ale wymaga też dociekania tego, czego indagowany nie mówi, lub nie chce powiedzieć". Inaczej było w przypadku lutowego wywiadu Katarzyny Kolędy-Zaleskiej z Krzysztofem Rutkowskim. Wtedy po fali krytyki ze strony internautów i licznych skargach przewodniczący REM Ryszard Bańkowicz ocenił, że dziennikarka dała ponieść się emocjom co doprowadziło do osłabienia profesjonalizmu zawodowego.
Cierpliwości zabrakło też podczas poniedziałkowego programu "Gość Wydarzeń" w Polsat News. Jarosław Gugała wdał się w ostry spór z Joachimem Brudzińskim z PiS. Znacznie przedłużył program, a prawicowe serwisy internetowego od tego czasu pytają: "To ma być dziennikarstwo?!".
Gugała, to twarz najważniejszego programu informacyjnego Polsatu, dziennikarz z dużym doświadczeniem. 2 kwietnia w studiu Polsat News zaczęło się standardowo - rozmawiano o planach PiS-u dotyczących zmiany konstytucji. Później panowie rozmawiali o sytuacji polskich stoczni i tu temperatura zaczęła rosnąć. Jednak apogeum osiągnęła gdy dyskusja zeszła na kwestie wyjaśniania katastrofy smoleńskiej.
Gugała nie pozwalał swojemu gościowi dojść do słowa, bo gdy Joachim Brudziński przedstawiał pogląd odbiegający od zdania gospodarza programu ten przerywał mu i wykładał swoje racje. W pewnym momencie wywiad przypominał pyskówkę między politykami, nad którą prowadzący program nie potrafi zapanować.
Emocje były tak wielkie, że trwający normalnie niespełna kwadrans "Gość Wydarzeń" wyciągnął się do prawie 40 minut. Jak mówi nasz informator z redakcji "Wydarzeń" wśród ekipy zawrzało. Pojawiają się głosy, że Gugała powinien być odsunięty od prowadzenia programu.
Tym bardziej, że to nie jego pierwsza tak ostra rozmowa, by nie powiedzieć kłótnia, z politykiem PiS. Przed zeszłorocznymi wyborami parlamentarnymi na miejscu Brudzińskiego zasiadł Adam Hofman, rzecznik partii. Wtedy dziennikarz nie zgadzał się ze swoim rozmówcą w kwestiach polityki zagranicznej i zarzucał partii Jarosława Kaczyńskiego działanie na szkodę polskiej racji stanu. Po tym wywiadzie redaktor nie poprowadził wieczoru wyborczego w Polsacie i przez kilkanaście dni przebywał na urlopie. Tym razem władze stacji nie podjęły żadnych kroków w stosunku do dziennikarza.
Możliwe, że zrobią to po decyzji Rady Etyki Mediów. Jak się dowiedzieliśmy na poniedziałkowy program wpłynęły już skargi od widzów a REM zajmie się nimi na najbliższym posiedzeniu 17 kwietnia. - Moje dotychczasowe wrażenia na temat pana Gugały były raczej pozytywne. Ten dziennikarz był dotychczas wstrzemięźliwy w swoich audycjach - mówi naTemat Ryszard Bańkowicz. - Dziennikarz powinien jednak pozwolić gościowi dojść do zdania. To podobna sytuacja jak w przypadku Katarzyny Kolędy-Zaleskiej. Po tej rozmowie były dziesiątki skarg na to, że nie dała dojść do słowa Rutkowskiemu.
Myślę, że widzowie w Polsce są na wszystko przygotowani. Dzisiaj rano jadąc samochodem słuchałem bardzo ostrego wywiadu Jacka Żakowskiego w TOK FM z Leszkiem Millerem. Tak ostrego, że jak przyjechałem do radia to pierwsze pytanie jakie zadałem Jackowi "Czy Miller nie chciał ci dać w łeb?" Odpowiedział, że chyba chciał. Widzowie są absolutnie gotowi na ostre wywiady, tylko wyznawcy niektórych polityków nie są gotowi na to, by w tych wywiadach ponosili oni klęskę.