W internecie roi się od reklam podręczników, kursów i aplikacji uczących szybkiego czytania. Pytanie tylko, czy na przykład obietnica czytania 70 tys. słów na minutę jest czymkolwiek więcej niż marketingową ściemą. Czy szybkie czytanie naprawdę działa?
Wyobraźcie sobie, że zamiast przesuwać wzrokiem po kolejnych wyrazach i linijkach tego tekstu, każde kolejne zapisane w nim słowo wyświetla się przed waszymi oczami pojedynczo. A później znika. Jedno po drugim, bardzo szybko, w tym samym miejscu. Dzięki temu wasze gałki oczne wpatrzone są w jeden punkt, śledząc jedynie kolejne pojawiające się wyrazy.
Wyobrażacie sobie? Jeśli nie, to wejdźcie na stronę bostońskiego startupu Spritz Inc., który wprowadził na rynek aplikację opartą dokładnie na tym pomyśle. Jej twórcy obiecują, że dzięki “spritzowaniu”, jak nazywają czytanie ich nowatorską metodą, każdy z nas będzie w stanie czytać z ekranów naszych komputerów, komórek czy tabletów nawet 4 razy szybciej.
Wedle twórców Spritza podczas czytania tylko 20 proc. czasu poświęcamy na rzeczywiste przetwarzanie treści, pozostałe 80 proc. zużywając na przenoszenie wzroku ze słowa na słowo. Ich metodologia pozwala więc znacznie przyspieszyć cały proces, bo nasze oko jest stale wpatrzone tylko w jeden punkt.
Proste? Wydaje się, że tak. Powstaje jednak pytanie, czy takie “udziwnienie” nie sprawi przypadkiem, że czytanego tekstu nie zrozumiemy lub nie zapamiętamy. I czy tego typu obietnice nie są po prostu naciąganiem nas na kasę?
Kontrowersje i dyskusje
Jeśli poszukać w internecie informacji o szybkim czytaniu, trudno dotrzeć do jakichkolwiek naukowych dowodów na skuteczność licznych polecanych metod. Na forach znaleźć za to można całkiem sporo skarg rozczarowanych uczestników tego typu kursów. A jeśli ktoś natknie się jeszcze na artykuł z “GW” opisujący firmę, która pod przykrywką nauki w szkole szybkiego czytania wrabiała rodziców w kredyty, naprawdę można nabrać podejrzeń wobec tej branży.
– To prawda, w branży działają naciągacze. Zwłaszcza od kiedy do firm szkoleniowych szerokim strumieniem popłynęły unijne pieniądze – mówi Zdzisława Tubaj, dyrektor działającej na rynku od kilkunastu lat Szkoły Szybkiego Czytania, a wcześniej nauczycielka języka polskiego.
Nasza rozmówczyni podkreśla jednak, że przy odrobinie wysiłku bez trudu można odsiać rzetelne szkoły od zwykłych oszustów. – Wystarczy zwrócić uwagę na długość istnienia, opinie, referencje – twierdzi Tubaj.
– Nie dziwią mnie dyskusje i krytyczne uwagi na forach. Ludzie często są rozczarowani, bo marketing miesza się do metodyki i kursantom obiecuje się zupełnie nieprawdopodobne rezultaty – dodaje Albert Pietras, metodyk w Edu Szkole szybkiego czytania i technik pamięciowych. Zwraca też uwagę, że metody prowadzenia kursów nie są wystandaryzowane. To dlatego czasem można odnieść wrażenie, że rynek jest nieco chaotyczny, żeby nie powiedzieć “dziki”.
Pietras tłumaczy, że choć ludzie, którzy bazując na pamięci fotograficznej potrafią “skanować” wzrokiem całe strony i naprawdę zapamiętywać kilkadziesiąt tysięcy słów, naprawdę istnieją, to ich umiejętność jest wynikiem wrodzonego talentu, daru i długich ćwiczeń.
– Generalnie trudno jest gwarantować osiągnięcie konkretnej prędkości: wszystko zależy od tego, kto ćwiczy, ile czasu ćwiczy, jaki ma wyjściowy zasób słownictwa, itd. Można natomiast odpowiedzialnie powiedzieć, że niemal każdy może zwiększyć prędkość czytania o około trzy razy, a niektórzy nawet pięć razy. Dla jednych będzie to 400 słów na minutę, dla innych 700 – ocenia Pietras.
– To zmienia wszystko. Zamiast czytać książkę 6-8 godzin, można przeczytać w 3-4 godziny, albo w zaoszczędzonym czasie przeczytać jeszcze jedną – przekonuje Pietras.
Szybkie czytanie jak szybki samochód
Zdzisława Tubaj twierdzi, że bazując na tym, jak nauczono nas czytać w szkole, popełniamy różne błędy: mamy wąskie pole widzenia, czytamy słowo po słowie, nie potrafimy ogarnąć wzrokiem kilku wyrazów na raz.
Skoro techniki szybkiego czytania są tak skuteczne, dlaczego nie wprowadza się ich do szkół? Zdaniem Alberta Pietrasa to wynik skostnienia naszego systemu edukacji. – Poza tym w szkołach generalnie nie uczy się umiejętności, lecz przekazuje wiedzę. Nauka czytania kończy się na podstawowym poziomie – zaledwie w drugiej klasie podstawówki – ocenia Pietras.
Na koniec pozostaje jeszcze jedna sprawa: nawet jeśli wierzyć doświadczonym ekspertom, którzy twierdzą, że można czytać szybko, a jednocześnie rozumieć i pamiętać to, co się czyta, co z przyjemnością lektury? Czy szybkie czytanie nie zabija delektowania się tekstem?
– Często słyszę to pytanie. I zawsze odpowiadam podobnie: że z szybkim czytaniem jest jak z jazdą sportowym samochodem. Jeśli chcemy pędzić, nie ma problemu, ale jeśli zależy nam na podziwianiu krajobrazu, w każdej chwili można zwolnić – przekonuje Zdzisława Tubaj.
Niektórzy twierdzą, że są w stanie nauczyć każdego czytać z prędkością kilkudziesięciu tysięcy słów na minutę. Taka obietnica nie może być prawdziwa – gdyby ktoś opracował powtarzalną, potwierdzoną metodę gwarantującą takie wyniki, bylibyśmy świadkami światowej rewolucji.
Zdzisława Tubaj
Na kursach dążymy do tego, by skracać czas postrzegania, poprawić koncentrację. Korzystamy także ze wskaźników, za pomocą których śledzi się czytany tekst. Oko lepiej “wie” wtedy, gdzie patrzeć. Poprawia się także rytm czytania.