Prowadzenie biznesu w pogrążonej w recesji Hiszpanii to dzisiaj prawdziwa męka. W kryzysie są wszystkie gałęzie gospodarki. Oprócz jednego wyjątku. Prostytucji, która ma się na Półwyspie Iberyjskim coraz lepiej. Ku uciesze "turystów" z całego świata, którzy niezwykle chętnie pomagają utrzymać koniunkturę.
Hiszpańska prostytucja to dzisiaj rynek pracy dla nawet 400 tys. kobiet. Głównie czarny rynek. Według badań organizacji zajmujących się obroną praw człowieka, na pewno na ulicy, na telefon, lub w agencji towarzyskiej sprzedaje swoje ciało 200 tys. kobiet. Mówi się, że tak wiele może być jednak tylko obywatelek Unii Europejskiej. Drugie tyle stanowią natomiast imigrantki z całego świata. Również z całego świata do Hiszpanii na wycieczkę chętnie wybierają się też seks-turyści. Od czasu, gdy słoneczny kraj stał się znany z szerokiej oferty dość taniego seksu, najczęściej odwiedzają go grupki młodych mężczyzn, którzy robią weekendowy wypad na Półwysep Iberyjski, by już za kilkanaście euro ulżyć swoim żądzom gdzieś przy drodze.
Wśród nich największym zainteresowaniem cieszą się podobno młode Rumunki. Rumuński to też jeden z popularniejszych języków, jaki można usłyszeć przy hiszpańskich drogach, czy w dusznych klubach, gdzie dziewczyny oferują swoje wdzięki. Zazwyczaj wbrew woli, jak te rumuńskie nastolatki niedawno odebrane przez policję ich właścicielom, którzy tatuowali je nawet kodami kreskowymi, by wszystko w interesie działało bez zarzutu.
Turystki i turyści
Hiszpańska prostytucja
"W La Jonquera burdele są jak supermarkety"
"New York Times" opisując problem hiszpańskiego prostytucyjnego boomu cytuje Valentinę, która opowiadając o tym, jak trafiła do Hiszpanii, przedstawia znaną dobrze historię. Miała dostać pracę w sklepie, załatwioną przez mężczyznę, z którym planowała związać się bliżej. Gdy dotarła na miejsce, okazało się, że rzeczywiście będzie sprzedawała, ale samą siebie przy drodze. Powrót do domu? Były ukochany zagroził, że jeśli to zrobi, po powrocie do Rumunii zastanie swoje dzieci martwe. Niewolnicami alfonsów jest podobno aż 90 proc. hiszpańskich prostytutek. Te pozostałe 10 proc. zarezerwowane jest tylko dla najbardziej ekskluzywnych call-girl.
Seks-biznes kręci się natomiast głównie w najbardziej prymitywnych warunkach. Kobiety w wyzywającym mini stoją na rogu ulicy, czy rogatkach nawet w małych, konserwatywnych miasteczkach. Stolicą ulicznej prostytucji jest ostatnimi czasy La Jonquera. Licząca niewiele ponad 3 tys. mieszkańców miejscowość położona na pograniczu hiszpańsko-francuskim. Gdzie znajduje się jeden z największych na świecie parkingów dla kierowców ciężarówek. Jednak to nie tylko oni "tradycyjnie" ściągają w to miejsce tłum prostytutek. O wiele częściej ich klientami są bowiem wspomniani "turyści". Wycieczka na tani "numerek" to coraz częściej ulubiony sposób na spędzenie weekendu dla chłopaków z Francji, Włoch czy Wielkiej Brytanii.
"One mają dobrą zabawę"
W otwarty niedawno hotelu "Club Paradise", który uchodzi za jeden z największych domów publicznych w Europie, czeka na nich 101 pokojów. Choć są praktycznie non-stop zajęte, wcześniejszą rezerwacją nie muszą się oni martwić, ponieważ mało kto bierze pokój na więcej, niż kilka godzin. Wielu z nich zresztą i tak radzi sobie i bez noclegu. Korzystają bowiem z dobrodziejstwa jakim jest łagodna hiszpańska aura, która pozwala kobietom obsługiwać klientów praktycznie na miejscu. Czy to przy drodze, czy w "Club Paradise", z dziewczyn korzystają chętnie także rodowici Hiszpanie. Najnowsze badania pokazują, że aż 39 proc. dorosłych mężczyzn przyznaje w Hiszpanii, że choć raz w życiu było klientem prostytutki. Co najmniej kilkanaście kolejnych procent prawdopodobnie nigdy się do tego nie przyzna.
Niezależnie od tego, czy mieszkają w Hiszpanii, czy wpadają tam tylko na chwilę się rozerwać, nikt z nich nie zamierza zaprzątać sobie głowy tym, dlaczego Rumunki, Bułgarki, Chorwatki, Albanki, Ukrainki, czy Polki tak chętnie oferują swoje ciało. Może są brutalnie zastraszane, bite i po prostu zmuszone do seksu za pieniądze? - Może, ale myślę, że one mają dobrą zabawę - powiedział amerykańskim dziennikarzom jeden z Francuzów, którego udało im się zagadnąć, gdy przed "Club Paradise" przechwalał się swoimi seksualnymi wyczynami.
Gdyby pomyślał nieco dłużej, być może przyszłoby mu do głowy, że dziewczyna, której zapłacił 40 euro za pełne zbliżenie, jak i ta biorąca 20 euro "za laskę" nie mają z tego ani centa dla siebie. No może kilka centów. Po kilku latach w Hiszpanii i przyjęciu setek mężczyzn na koncie przeciętnej prostytutki pochodzącej ze wschodu, lub Afryki jest około 2 tys. euro. Których i tak nigdy nie dostają do ręki. Bo ich właściciel musi odliczyć im za to, że zbyt dużo jadły, za nowe ubranie i dziesiątki innych kosztów. No i nie może im dać pieniędzy, bo uciekną. A przecież są po prostu niewolnicami.