Premier Turcji Recep Tayyip Erdogan zasugerował, że po marcowych wyborach samorządowych władze mogą zablokować w kraju dostęp do Facebooka oraz YouTube’a. Zdaniem Erdogana na portalach społecznościowych ukazują się bowiem sfałszowane nagrania, które przypisują jemu oraz jego partii zachowania o korupcyjnym charakterze. – Nie zostawimy narodu na łasce YouTube’a i Facebooka – podkreślił szef tureckiego rządu.
Wygłoszona przez Erdogana uwaga ma związek z publikowaniem w internecie „sfabrykowanych” nagrań jego rozmów telefonicznych. W wyemitowanym w czwartek wywiadzie telewizyjnym premier ostrzegł, że po wyborach samorządowych, zaplanowanych na 30 marca, Turcja może zablokować dostęp do Facebooka i YouTube’a. Dostęp do tego ostatniego portalu był już w Turcji blokowany w latach 2007-2010 na mocy wyroku sądu, któremu nie spodobały się publikowane na nim filmy znieważające Mustafę Kemala Ataturka, pierwszego prezydenta Turcji.
Niedawno obecny prezydent Turcji Abdullah Gul podpisał ustawę, która daje władzom prawo do blokowania stron internetowych bez wyroku sądu. Blokowane mogą być treści uznane za nielegalne lub „naruszające prywatność”.
Nowe regulacje mówią wprawdzie, że po zablokowaniu strony lub stron sprawa ma zostać rozpatrzona przez sąd, ale przeciwnicy prezydenta oraz premiera Recepa Erdogana (obaj wywodzą się z rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju) i tak mówią o „cenzurowaniu internetu”. Według nich władze chcą „oczyścić” sieć przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi (te odbędą się 2 sierpnia).
Premier uważa, że mające go skompromitować materiały są dziełem ruchu skupionego wokół jego przeciwnika Fethullaha Gulena, byłego imama, który w 1999 roku wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Zdaniem Erdogana zwolennicy Gulena mają wpływy w tureckim wymiarze sprawiedliwości oraz służbach specjalnych i są związani z wybuchem afery korupcyjnej, która w ubiegłym roku dotknęła kręgi rządowe. Wywołanie afery, jak przekonuje premier, było spiskiem uknutym przez jego przeciwników.