Nie oszukujmy się - dla naprawdę wielu z nas Wielkanoc to nie święta, a długi weekend, podczas którego tradycyjnie trzeba dobrze zjeść. Duża część z 89 proc. Polaków deklarujących się jako katolicy dopiero dzisiaj wieczorem wyskoczy na świąteczne zakupy, bo do południa trzymał ich kac po piątkowej imprezie.
Ulice wielkich miast tętniły wczoraj wieczorem życiem. W Wielki Piątek wracający z kościoła mijali się z tymi, którzy dopiero byli w połowie klubowego wieczoru. Zabawy huczne? Ależ czemu nie. W jeden z najważniejszych dni dla wszystkich chrześcijan, gdy Kościół wspomina męczeńską śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu, w stolicy absolutnie żadnego problemu nie sprawia zorganizowanie imprezy urodzinowej, na której pojawi się komplet gości. I nie jest to stwierdzenie gołosłowne. Znamy osobiście dowody.
- Wszystko to, co lubimy (galerie handlowe, knajpy i restauracje) podobnie jak Chrystus, umrze, żeby po trzech dniach zmartwychwstać. Wtedy życie znów złapie swój bieg, znów poczujemy się pewnie, normalnie i bezpiecznie. Wielki kwietniowy weekend to czas hibernacji. Życie zamiera… tylko po co? Jak wielu z was odda się modlitwie - pyta w naTemat Nergal.
Wydaje się jednak, że może być spokojny. Coraz częściej normalne, codzienne życie na święta wcale nie zamiera. Sporo supermarketów działa dzisiaj zaledwie kilka godzin krócej, niż w zwykły weekend. Jeszcze "normalniej" jest tam, gdzie nie ma nacisków związków zawodowych, dla których każda okazja jest dobra do walki o więcej wolnego. Jedna z najpopularniejszych ekskluzywnych winiarni w centrum stolicy po raz pierwszy zdecydowała się w tym roku na utrzymanie zwykłych godzin otwarcia. Amatorzy dobrego wina mają zatem czas aż do godz. 23, by wyskoczyć po butelkę na święta.
Po coś mocniejszego, by uśmierzyć ból głowy wielu rodaków wyskoczyło na zakupy już dziś rano. Pokolenie wnuków mijało się w ten sposób z pokoleniem rodziców i dziadków, którzy spacerem szli do kościoła z tradycyjną święconką w koszyczku. Tak, jak mijali się wczoraj wieczorem, gdy jedni wracali z imprezy w klubie, a drudzy z nocnego czuwania przy Grobie Pańskim. Jednych przepełniał Duch Święty, drugich nawet kilka promili. Bo to piątek i wreszcie można było przecież zaszaleć po tygodniu pracy. Nieważne, że Wielkim Tygodniu.
W jednym z najliczniej zamieszkałych przez katolików kraju na świecie, to pojęcie swoje encyklopedyczne znaczenie ma już chyba tylko w małych miasteczkach i na głębokiej prowincji. I być może tylko dlatego, że brakuje tam alternatywy. Skoro nie ma klubu, sklep zamknięty, to ostatecznie razem ze sklepową można pójść na nabożeństwo. W końcu w Triduum Paschalnym i tam dzieją się nietypowe, ciekawe rzeczy. W Warszawie, Krakowie, Trójmieście, Poznaniu, Katowicach, czy każdej innej wielkiej aglomeracji taka Wielkanoc zniknęła jednak w tym samym momencie, w którym z ulic zniknęły tłumy pokolenia JP II.
Tak, jak jeszcze kilka lat temu wybierało ono między czuwaniem u dominikanów, a tym u jezuitów, tak dzisiaj przebiera w ulotkach klubów, które oferują szeroką gamę atrakcyjnych alternatyw dla nudziarstwa postu. W czwartek, piątek i sobotę większość popularnych klubów w największych miastach działało tak samo, jak przed tygodniem. Bo co roku opłaca się im to coraz bardziej. Nie stoją przecież puste i czekają na spragnionego drinka muzułmanina, Żyda czy jednego z tych kilku procent polskich ateistów. Nie, one są pełne polskich katolików, którzy z okazji najważniejszego dla nich święta zjawiają się nawet liczniej niż w karnawale.
- Pogański sposób przeżywania wielkich świąt chrześcijańskich coraz częściej staje się "normalny" w Polsce. Część osób robi to mimo woli, druga część manifestacyjnie. Są też tacy, którzy twierdza, że szeroko pojęta tolerancja nie pozwala im odmówić zaproszenia na urodziny w Wielki Piątek, lub zrzucają wszystko na to, że mają pracę i muszą kiedyś zrobić zakupy. Choćby to było w sobotę późnym wieczorem. To są tłumaczenia, które pokazują niestety, jak bardzo w głowach ludzi coraz mniej jest chrześcijaństwa, a przez to coraz mniej jest go też w ich zachowaniu - tłumaczy naTemat ks. Kazimierz Sowa.
Dalekie od tradycyjnie katolickich świąt są też te, które w niedzielny poranek zaczynają się od zaproszenia do hotelowej restauracji, a nie rodzinnego spotkania w kościele na rezurekcji (dla tych, którzy za chwilę wybierają się na zakupy albo do klubu, warto dodać, że w Kościele katolickim to uroczyste nabożeństwo obwieszczające zmartwychwstanie Chrystusa). - Ci z nas, którym organizowanie śniadania nie w głowie, w niedziele rano mogą wybrać się do restauracji. Co prawda większość z nich otwiera się dopiero w porze obiadowej, ale w każdym mieście znajdzie się kilka, które zapraszają swoich gości już od rana. Najczęściej są to restauracje hotelowe. Warto przejrzeć oferty hoteli w waszym mieście, bo prawie każdy oferuje coś specjalnego na Wielkanocny poranek - pisze Olga Święcicka w swoim materiale o alternatywach dla typowego śniadania u cioci.
- Jak wielu z was poświęci chociaż chwilę na refleksję? Odpowiedź jest prosta. Oddamy się za to z pasją innym świątecznym zabobonom, czyli malowaniu pisanek, polewaniu się wodą, w wódce utopimy Marzannę. I jak zgaduję, tym czynnościom nie będzie towarzyszyła żadna głębsza myśl, pytanie o sens tej tradycji. Zabraknie tego, co najważniejsze – świadomości - uważa Nergal. Świadomość istnienia takiego problemu ma też ks. Sowa. - Dlatego w takich sytuacjach Kościół bardzo często przypomina o religijnym wymiarze przeżywania świąt. Bo łatwo to wszystko po prostu wrzucić do koszyczka z napisem "tradycja" i ograniczyć do takiego sztafażu, kalki kulturowej - wyjaśnia.
Dodając, że zeświecczenie świąt wywołują poniekąd także wymogi pracodawców. - Największym możliwym zgorszeniem jest wymuszanie takich na pracownikach - mówi duchowny o pracy w święta, do której zmuszonych jest wielu z nas. - Nie chodzi o pretensje wobec ludzi, którzy pracują w sklepach, czy knajpkach. Mam pretensje do właścicieli, że nie potrafią się wybić ponad to. Zrobić pewien gest. Bo ile oni zarobili wczoraj, ile zarobią dzisiaj - pyta. Jak pokazuje choćby ostatni weekend, zapotrzebowanie na usługi w tym czasie jest jednak naprawdę spore i niezaprzeczalne. W ocenie księdza, to jednak po prostu moda, która kiedyś może się zmienić. - To jest trend. I od nas zależy, czy przerodzi się on w normę, na tle której będzie czymś wyjątkowym właśnie to, że są ludzie poszczący w Wielki Piątek, przeżywający wielki post z dala od imprez - ocenia.
- Wojna sacrum i profanum będzie się toczyła na naszych oczach i jej wynik nie jest wcale rozstrzygnięty - podsumowuje.
Jak wielu z was poświęci chociaż chwilę na refleksję? Odpowiedź jest prosta. Oddamy się za to z pasją innym świątecznym zabobonom, czyli malowaniu pisanek, polewaniu się wodą, w wódce utopimy Marzannę. CZYTAJ WIĘCEJ
To jest trend. I od nas zależy, czy przerodzi się on w normę, na tle której będzie czymś wyjątkowym właśnie to, że są ludzie poszczący w Wielki Piątek, przeżywający wielki post z dala od imprez.